W ciągu kilku ostatnich dni największym zainteresowaniem cieszy się niecodzienny rosyjski wymysł. To transportery opancerzone MT-LB z zamontowanymi morskimi stanowiskami 2M-3 z dwoma działkami kalibru 25 mm. Same MT-LB to sprzęt z kategorii stare, bo z lat 60., ale stanowiska 2M-3 to już naprawdę starocie z korzeniami w latach tuż po II wojnie światowej. Montowano je głównie na niewielkich okrętach. Po drastycznej redukcji floty po rozpadzie ZSRR zostało ich sporo, bo zdejmowano je ze złomowanych jednostek.
Najwyraźniej na froncie jest taki głód broni, że zdecydowano się pożenić zalegające w magazynach 2M-3 z również nadal dość powszechnie dostępnymi MT-LB, które produkowano w ZSRR na ogromną skalę. Co istotne, nie jest to jakiś pojedynczy szalony pomysł żołnierzy z punktu remontowego w pobliżu linii frontu, gdzie zazwyczaj powstają najbardziej niecodzienne dziwolągi tego rodzaju. MT-LB z 2M-3 sfotografowano i nagrano w liczbie co najmniej czterech sztuk i to na transporcie kolejowym, co sugeruje wiezienie ich na front z zaplecza.
Ten rosyjski wynalazek można traktować na dwa sposoby. Po pierwsze jako dowód na poważny kryzys sprzętowy, bo nikt by czegoś takiego nie konstruował, gdyby były dostępne w odpowiednich ilościach seryjnie produkowane bojowe wozy piechoty czy kołowe transportery opancerzone z działkami. Najwyraźniej sytuacja jest z kategorii "dawajcie wszystko, cokolwiek, byleby strzelało", co wywołuje sporo ironicznych komentarzy również ze strony Rosjan. Na zasadzie, że oficjalnie do wysłania na front są szykowane najnowocześniejsze czołgi T-14 Armata, ale jakoś ciągle nie docierają. W zamian za to pojawiają się takie frankenpojazdy.
Jednak z drugiej strony jest powiedzenie "skoro działa, to nie jest takie głupie". W walkach lądowych stanowisko 2M-3 to duża siła ognia (choć siłą rzeczy niecelna, bo tylko z najprostszym celownikiem bez żadnej optyki), a transportery MT-LB są wręcz legendarnie uniwersalne i idealnie nadają się do takich przeróbek. Być może zamiarem Rosjan jest używać ich w ten sposób, że sam pojazd będzie pozostawał schowany w wykopie, albo za jakąś przeszkodą, a umieszczona wysoko wieżyczka będzie siała ogniem w ogólnym kierunku przeciwnika. Trzeba czekać na pierwsze nagrania z użycia w walce.
Długi wątek z najróżniejszymi modyfikacjami MT-LB. Przykład tego, co można upchnąć na ten pojazd.
Podobnych przeróbek na bazie MT-LB jest znacznie więcej. Po obu stronach konfliktu. Ukraińcy stworzyli chyba najbardziej imponującą, bo do dachu transportera przyspawali starą armatę przeciwpancerną Rapira. Pochodzi ona z mniej więcej tego samego okresu co pojazd, czyli lat 60. Była to ostatnia opracowana holowana armata przeciwpancerna. W wojskach Układu Warszawskiego używano jej do lat 90., głównie do celów szkoleniowych. Ponieważ zostało ich sporo, a amunicji do nich jeszcze więcej, to od 2014 roku przeżywa w Ukrainie ograniczony renesans. Już nie jako broń do zwalczania czołgów, ale do ogólnego wsparcia ogniowego. Pociski o kalibrze 100 mm to nadal poważna siła ognia. Żeby zaradzić problemowi kiepskiej mobilności, Ukraińcy stawiają je na MT-LB. Nie wiadomo, ile takich przeróbek powstało, ale na pewno co najmniej kilka. Z wyglądu i ogólnej koncepcji przypominają podobne niemieckie dzieła z okresu II wojny światowej.
Obie strony używają też MT-LB jako podwozi pod sprzężone działka kalibru 23 mm, oznaczane jako ZSU-23-2. Opracowano je pierwotnie w latach 60. jako broń dla obrony przeciwlotniczej. Dzisiaj do tego już raczej się nie nadają, ale są w zamian powszechnie używane w walkach lądowych, bo seria pocisków kalibru 23 mm jest zabójczo niebezpieczna dla piechoty. Na Bliskim Wschodzie powszechnie montuje się na bagażnikach samochodów terenowych. W Ukrainie na MT-LB, które są przynajmniej ciut opancerzone i mają nieporównywalnie lepszą stabilność oraz zdolność do pokonywania nawet najgorszego terenu. To chyba najliczniejszy wariant.
Podobne samoróbki powstawały też przy pomocy morskich stanowisk 2M-7 z dwoma ciężkimi karabinami maszynowymi KPW. Pierwotnie produkowano je od końca lat 40. z myślą o niewielkich okrętach w rodzaju trałowce czy monitory rzeczne. Przynajmniej kilka takich stanowisk zamontowali na transporterach MT-LB tak zwani separatyści donieccy, którzy zawsze mieli mniej ciężkiej broni niż ich rosyjscy nadzorcy. W minionym miesiącu pojawiło się zdjęcie dwóch takich pojazdów, obok których dodatkowo stały dwa kolejne z przyspawanymi do dachu najprostszymi postumentami dla ciężkich karabinów maszynowych. Bez nawet minimalnej osłony.
Ukraińcy wykonali też przynajmniej kilka samoróbek w postaci MT-LB z wyrzutniami rakiet. Konkretnie z jednym albo dwoma lotniczymi zasobnikami dla rakiet niekierowanych S-8. Efektem jest prowizoryczna wyrzutnia rakiet niekierowanych, zdolnych pokonać kilka kilometrów i trafić w luźno sprecyzowany obszar. Celność prawie żadna, siła ognia ograniczona, ale po rozpadzie ZSRR takich rakiet i ich wyrzutni zostało dużo, więc lepsze to niż brak wsparcia artylerii. Podobne konstrukcje od lat pojawiały się też na Bliskim Wschodzie, gdzie pojedyncze wyrzutnie instalowano nawet na samochodach terenowych.
Ukraińcy też tworzą podobne samoróbki na samochodach terenowych. Już od 2022 roku można natrafić na zdjęcia całych grup liczących kilka pojazdów z zamontowanymi wyrzutniami rakiet. Najczęściej są to pojedyncze rury albo kilka, które kiedyś stanowiły część wieloprowadnicowych wyrzutni systemu Grad albo lotniczych S-8. Można domniemywać, że po zniszczeniu oryginalnych wyrzutni, z których każda ma do 40 takich rur, część nadawała się do dalszego użycia. Zostały więc prowizorycznie zamontowane na samochodach. Celność i siła ognia bardzo ograniczone, ale lepsze niż nic.
Na takiej właśnie zasadzie powstaje większość tego rodzaju prowizorycznych samoróbek. Gdzieś jest jakaś nieużywana wyrzutnia albo stanowisko z działkami, które same w sobie nie mają wartości. Jednak po zamontowaniu na jakiejś ruchomej platformie, mogą już być wartościowym wsparciem ogniowym. Na tej wojnie jest go nieustanny głód. Żołnierze siedzący pod ostrzałem wroga w okopie na pierwszej linii frontu z pocałowaniem ręki przyjmą wszystko, co pozwoli im posłać więcej "ołowiu" w kierunku wroga. Wygląda dziwnie? Niecelne? Rozpadnie się szybko? Nieważne, na tę chwilę działa i strzela.
Dziwniej robi się, kiedy tego rodzaju połączenia zaczynają powstawać w zakładach na zapleczu i w większych ilościach. Na razie na zdjęciach i nagraniach widać tylko do czterech rosyjskich pojazdów, od których zaczął się ten tekst. To już dużo, biorąc pod uwagę, że tego rodzaju twory to zazwyczaj rękodzieło i unikaty. Jeśli będą pojawiać się seryjnie, to będzie świadczyło o tym, co zostało wspomniane na wstępie, czyli poważnym głodzie broni wsparcia po stronie rosyjskiej. Co byłoby bardzo zaskakujące, biorąc pod uwagę przekonanie kultywowane od lat przez samych Rosjan, jak i zagranicznych specjalistów, o ogromnych rezerwach rosyjskiego ciężkiego sprzętu, stojącego na składach od czasów ZSRR.