Beata Polok przez 8 lat mieszkała w Pakistanie i wykładała prawo na lokalnych uczelniach. W kwietniu 2022 r. została zatrudniona w polskiej ambasadzie w Islamabadzie. Praca w dyplomacji była jej marzeniem. We wrześniu 2022 r. sama jednak złożyła wypowiedzenie. - To, co się tam dzieje, to jest po prostu tragedia. Odeszłam, bo nie mogłam wytrzymać psychicznie - mówi Polok w rozmowie z Onetem.
Polok została zatrudniona na pół etatu jako referentka w wydziale finansowo-administracyjnym. Jej przełożoną była Justyna Pisarska, kierowniczka wydziału, a także żona Macieja Pisarskiego, polskiego ambasadora w Pakistanie od 2021 r. Jak tłumaczy Beata Polok, pracę miała otrzymać dzięki Pisarskiej. Pod koniec 2021 r. w czasie przyjęcia wigilijnego poznała nowego ambasadora i jego żonę. Kontakt się utrzymał, a Pisarska wzięła od niej CV. Kilka miesięcy później w ambasadzie znalazło się wolne stanowisko.
Według relacji Polok już pierwszego dnia pracy zderzyła się z przykrą rzeczywistością. Jeden z pracowników technicznych zaproponował, że oprowadzi ją po placówce, wyszli także razem na papierosa. Chwilę później miała zostać wezwana przez Justynę Pisarską do jej gabinetu. Jak opowiada Polok, przełożona krzyczała na nią, nazwała "bezmyślną krową" i kazała szczegółowo opowiedzieć, o czym rozmawiała z mężczyzną. To miał być jednak dopiero początek.
Polok tłumaczy, że od tamtej pory trzymała się na baczności i obawiała jakichkolwiek kontaktów z innymi pracownikami. Przełożona, z którą miała wspólny gabinet, miała sprawdzać z kim wymienia e-maile, obserwować jej telefon, a także kontrolować, z kim rozmawia na korytarzu, zostawiając otwarte drzwi do swojego biura. - Musiałam jej zdawać relację ze wszystkich rozmów w ambasadzie, czy to służbowych, czy towarzyskich - relacjonuje kobieta.
Według Polok, Justyna Pisarska "prowadziła wojnę ze wszystkimi". Każdy dzień pracy miał zaczynać się od obgadywania pracowników przez żonę ambasadora, począwszy od błędów w ich pracy, po sytuacje rodzinne. Pisarska miała nie ograniczać się do komentowania za plecami innych. - Kilkanaście razy w ciągu kilku miesięcy mojej pracy pytała mnie, czy mam problem ze swoją tuszą i czy nie przeszkadza to mojemu mężowi - wspomina.
Według ustaleń Onetu doniesienia na temat współpracy z Justyną Pisarską są prawdziwe. Słowa Polok potwierdził dziennikarzom też inny pracownik ambasady. Zdaniem informatora, który chce pozostać anonimowy, Pisarska swoimi uwagami wielokrotnie doprowadzała do płaczu kobietę, która przedtem pracowała na stanowisku Beaty. Miała bezpodstawnie zarzucać innym pracownikom kradzieże i groziła, że wkrótce zostaną oni zwolnieni z pracy.
Onet skontaktował się z byłymi pracownikami ambasady RP w Stanach Zjednoczonych, którzy w przeszłości pracowali z Justyną, zanim wyszła za Macieja Pisarskiego. W 2016 r. jako Justyna Waliszewska przejęła tam obowiązki kierowniczki wydziału administracyjno-finansowego. W Stanach Zjednoczonych pracował także Maciej Pisarski, który był tam zastępcą ambasadora.
Wspomnienia byłych pracowników ambasady w Stanach Zjednoczonych dotyczące współpracy z Pisarską pokrywają się z późniejszą relacją pracowników placówki dyplomatycznej w Pakistanie. W USA Pisarska także miała napuszczać na siebie pracowników, chcąc ich skłócić oraz miała bezpodstawnie oskarżać ich o kradzieże.
Po jakimś czasie pracownicy zgłosili sprawę mobbingu do ówczesnego ambasadora w Stanach Zjednoczonych, Piotra Wilczka. Zdaniem rozmówców Onetu ambasador podjął próbę mediacji i przekonał pracowników, że nie warto "ciągnąć" sprawy. Jak przyznają i tak byli wtedy zdecydowani, żeby wracać do kraju.
Jeden z byłych pracowników ambasady w USA na początku 2017 r. napisał notatkę, w której wyszczególnił to, co go spotkało ze strony przełożonej. Mówi tam m.in. o oskarżeniach o malwersacje i kradzieże, działaniach o charakterze mobbingowym, regularnym straszeniu zwolnieniem, negowaniu zawodowej wiedzy i izolowaniu od innych pracowników.
"Po moim powrocie z urlopu pani Justyna oznajmiła mi, że się przygotowała na walkę ze mną [...]. Powtarzała kilkakrotnie, będąc u niej w pokoju, że jestem młodą osobą i dobrze zacząłem karierę, ale zawsze mi ją może zrujnować" - czytamy w notatce. Jak mówi w rozmowie z Onetem, chciał przekazać to pismo ambasadorowi Piotrowi Wilczkowi, ale dziś nie pamięta, czy faktycznie trafiło ono do szefa placówki.
Miesiąc po rozpoczęciu współpracy z Pisarską, Beata Polok otrzymała propozycję pracy na kolejne pół etatu w polskim konsulacie. Wkrótce po przejęciu nowego stanowiska, między kobietami miało dojść do konfliktu. Chodziło o listę gości na organizowany przez ambasadę dzień solidarności z Ukrainą. Na pilną prośbę pierwszego sekretarza ambasady Piotra Kunata, Polok przekazała mu listę. Wcześniej starała się uzyskać zgodę ambasadora, jak nakazała jej przełożona, mimo że nie był to tajny dokument. Gdy dowiedziała się o tym Justyna Pisarska, miała natychmiast wezwać do siebie Beatę. Żona ambasadora nazwała ją zdrajczynią i powiedziała, że od tej pory odsuwa ją od obowiązków w ambasadzie.
Od tamtej pory sytuacja nieco się zmieniła. Polok pracowała tylko w konsulacie, choć Pisarska kilka razy dziennie wzywała ją do ambasady. Zmianie uległy także relacje z ambasadorem, dodaje Polok. Maciej Pisarski miał zacząć ją ignorować i nie odpowiadać nawet na zwykłe "dzień dobry".
Onet przesłał do ambasady RP w Pakistanie pytania z prośbą o ustosunkowanie się państwa Pisarskich do przytaczanych przez Beatę Polok informacji na temat ich działań. Dziennikarze otrzymali jedynie krótką odpowiedź, w której ambasador odesłał ich do kontaktu z rzecznikiem Ministerstwa Spraw Zagranicznych.
Z kolei MSZ odmówiło przekazania jakichkolwiek informacji, tłumacząc się "dobrem sprawy i ochroną prywatności osób fizycznych". Resort nie odniósł się także w żaden sposób do pytania, czy otrzymywał jakiekolwiek doniesienia na temat niewłaściwych zachowań Justyny Pisarskiej i zarzutów opisywanych przez Beatę Polok.
W wakacje Polok złożyła wypowiedzenie w ambasadzie. Na pytanie ambasadora, czy to ostateczna decyzja, powiedziała, że "jej zdrowie psychiczne cierpi i odejście z pracy jest dla niej jedyną opcją". - Nie zgłaszałam ambasadorowi mobbingu. Wiem, że zgłaszali to inni i nie było odzewu. Uważałam, że to nie ma sensu, bo to była jego żona, którą bezwzględnie popierał - tłumaczy w rozmowie z Onetem.
W piśmie skierowanym do MSZ Polok informowała, że "sytuacja w ambasadzie jest dramatyczna". Skarga trafiła do komisji antymobbingowej. Jej członkowie umówili się z Beatą Polok na rozmowę 16 października. W międzyczasie kobieta złożyła wypowiedzenie z połowy etatu w konsulacie. Od 15 października przestała być pracownicą MSZ. Komisja antymobbingowa w przesłanym jej dokumencie poinformowała, że w związku z tym nie może procedować sprawy i uznaje postępowanie za zamknięte.
Według ustaleń mediów resort jednak podjął pewne działania w sprawie Justyny Pisarskiej. Do Islamabadu poleciała z Warszawy delegacja z MSZ, która podjęła rozmowy z pracownikami i wysłuchała ich skarg. Jakiś czas później Pisarska pilnie poleciała do Polski. Po powrocie do ambasady w Pakistanie jej stosunek do pracowników na jakiś czas uległ poprawie.
Beata Polok wykłada prawo na uczelni i mieszka wraz z rodziną wa saudyjskiej Dżuddzie. - Dopiero teraz widzę, jakie żniwo zbiera tamten mobbing - zaznacza.
Przyznaje, że zachowania jakich doświadczyła pracując w ambasadzie, mocno odbiły się na jej psychice. Mimo podjęcia nowej pracy w zupełnie innym środowisku i z innymi ludźmi obawia się integrowania ze współpracownikami. Wydaje mi się, że po tym wszystkim potrzebuję terapii - dodaje Polok.