Władimir Sołowjow jest głównym "żołnierzem" w medialnej armii Władimira Putina. W najnowszym wydaniu swojego programu emitowanego na antenie państwowej telewizji Rossija 1 mówił o "przywracaniu wszystkich odwiecznych rosyjskich ziem". Problem w tym, że zarówno prowadzący, jak i jego goście, nie mają elementarnej wiedzy z zakresu geografii, a słowa dyktatora o tym, że "granice Rosji nigdzie się nie kończą", wzięli sobie głęboko do serca.
Więcej informacji znajdziesz na stronie głównej portalu Gazeta.pl.
Zdaniem głównego propagandysty Putina w pierwszej kolejności należy wyjaśnić, które terytoria należą do Rosji. - A w ramach rozwiązania tego problemu ogłosić nabór ochotników. Ilu ich trzeba, 200-300 tysięcy? Ile potrzeba czołgów, dwa tysiące, pięć czy dziesięć? Ile przemysł wyprodukuje? - mówił.
Władimir Sołowjow później już popłynął. Stwierdził, że Kreml powinien "dojść do zwykłego rosyjskiego miasta Czop" [ukraińskie miasto w obwodzie zakarpackim w pobliżu zbiegu granic z Węgrami i Słowacją - red.]. - Albo możemy przejść się śladami wielkiego rosyjskiego wojska XVIII wieku, które przemaszerowało po całości ówczesnych niemieckich ziem, jeszcze wtedy niezjednoczonych. I sprawdzić, jak tam sprawy w od stuleci tradycyjnie rosyjskim mieście Warszawie - dodał.
Dostało się także Estonii. Jeden z gości Sołowjowa zasugerował, że "trzeba wziąć także Jurjew [dawna nazwa estońskiego miasta Tartu - red.]". - Nie no, oczywiście, miasto Jurjew trzeba brać. I Iwangorod też [chodzi o estońskie miasto Narwa, za czasów Związku Radzieckiego Narwa i Iwangorod stanowiły praktycznie jedno miasto - red.] - przytaknął propagandzista.
- Jeśli zaczynamy mówić poważnie, jeśli rozumiemy, jaka jest stawka, to niech się trzęsie swołocz. I przejdziemy znowu przez Alpy, jeśli trzeba. Popatrzeć, jak tam pomnik Suworowa i sprawdzić, czy pamiętają w Mediolanie, jak ręce całowali rosyjskim żołnierzom - mówił. - Jeśli już chcecie, swołocz, być chamami, to dowiecie się, że Rosjanin może powoli zaprzęga, ale potem szybko jedzie - podsumował Sołowjow. Być może starał się wyjaśnić porażkę Kremla na froncie i nieudany blitzkrieg Putina.
W styczniu z kolei Władimir Sołowjow na antenie zachęcał prezydenta Rosji do użycia taktycznej broni nuklearnej. Proponował, by w ten sposób "odpowiedzieć" państwom, które wysyłają Ukrainie czołgi. Wymienił Wielką Brytanię, Francję i Polskę. - Jeśli wiemy, że w mieście Przygyrysztyry [wymyślona polska nazwa, być może inspirowana miastem Przewodów - red.] są czołgi gotowe do wysłania na Rosję lub jeśli wiemy, że w mieście Polszmolbristol [wymyślona angielska nazwa - red.] jest coś gotowego do wysłania na wojnę z Rosją, czy też w mieście Sętrładebri [zmyślona nazwa francuska - red.]. Nie możemy się na to zgadzać! Nie powinno tam być żadnego sprzętu wojskowego! - grzmiał Sołowjow. Więcej na ten temat w artykule: