- Daliśmy się zwieść. Nie tylko ja, do czego muszę się przyznać, ale również wielu znacznie lepiej znających temat kolegów. Kupiliśmy wizję zmodernizowanej rosyjskiej armii, a ona tak naprawdę pozostała głęboko upośledzona. Nie dostrzegaliśmy tego, jednocześnie trzymaliśmy się przekonania o upośledzeniu ukraińskiego wojska i opieraliśmy się na jego mało imponujących osiągnięciach w latach 2014/15 - stwierdza pułkownik rezerwy Piotr Lewandowski.
Rok temu o rosyjskiej armii mówiono i pisano zupełnie inaczej niż dzisiaj. Na przykład tak na naszych łamach, na podstawie opinii uznanych specjalistów od tematu sił zbrojnych Federacji Rosyjskiej. Miały, owszem, mieć braki i słabości, ale generalnie być gruntownie zmodernizowane, uzawodowione, przyzwoicie wyszkolone i stanowiące poważne zagrożenie. Nie tylko Ukraina miała paść pod jej ciosami w ciągu dni, góra tygodni. Przez lata osoby o poważnych tytułach głosiły w Polsce teorie, że rosyjskim czołgom dotarcie do Warszawy zajmie kilka dni.
- Jednak w praktyce wyszło na światło dzienne to, jak bardzo ułomne jest rosyjskie wojsko. To znaczy wiele liczb i danych się zgadzało. Owszem, mieli tyle i tyle czołgów, zmodernizowanych do takiego a takiego standardu. Czołgów naprawdę przyzwoitych. Były te wszystkie nowoczesne rakiety i sprzęt do walki radioelektronicznej. Jednak zabrakło zdolności koncepcyjnych do ich użycia. To, jak to w końcu zrobiono, to jest bez mała skandaliczne - stwierdza płk Lewandowski. Jako podstawowe obszary, które zdecydowały o szokująco niskiej skuteczności rosyjskiego wojska, wymienia planowanie, dowodzenie i wyszkolenie. Takie czynniki trudno obiektywnie zbadać w czasie pokoju. Nie to, co liczbę przykładowych czołgów i średnicę ich lufy.
- Trudno ocenia się zdolności koncepcyjne, czyli umiejętności do użycia broni i szerzej wojska. Dobrze pamiętam artykuły w rosyjskiej wojskowej prasie specjalistycznej sprzed wojny. Autorzy tam bardzo celnie diagnozowali problemy, które ujawniły się choćby w trakcie wojny z Gruzją w 2008 roku, i przedstawiali mądre rozwiązania. Myśleliśmy, że skoro tak otwarcie o tym piszą, to te rozwiązania w mniejszym lub większym stopniu wprowadzają. No i okazało się, że niespecjalnie - stwierdza były wojskowy.
Przedwojenne porównanie potencjału wojsk Rosji i Ukrainy. Liczby prawdziwe, ale nie dające pełni obrazu (podane liczby ludzi i czołgów na granicach Ukrainy zawierają się w całości potencjału Rosji).
W jego ocenie Rosjanie mieli ambicję stworzyć nowoczesne siły zbrojne na wzór zachodni. Adekwatne do XXI wieku. Próbowali. - No i trochę niechcący stworzyli wojsko dwóch prędkości, dostosowane bardziej do operacji ekspedycyjnych, o niższej intensywności niż aktualnie trwająca wojna w Ukrainie - opisuje płk Lewandowski. Na jednej szali były brygady elitarne, w znacznej części złożone z żołnierzy zawodowych, dobrze wyszkolone i wyposażone (na przykład wojsk powietrznodesantowych). - I przez ich pryzmat postrzegaliśmy rosyjskie wojsko - stwierdza były wojskowy. Na drugiej szali było jednak gorzej. Kiedy Rosjanie około dekady temu zdali sobie sprawę, że przesadzili w jedną stronę i będą potrzebować też masowego wojska, zaczęli tworzyć nowe pułki i dywizje. Tam już nie było tak różowo, ale tego nie dostrzegaliśmy, a przynajmniej nie w należytym stopniu. Brakowało ludzi, sprzętu i umiejętności.
- Zgodnie z radziecką, a teraz rosyjską doktryną na wojnę rusza się po mobilizacji, która zapewni dość ludzi do obsadzenia wspomnianych pułków, dywizji i całego zaplecza logistycznego. No ale jak wiemy, Kreml poszedł nie na wojnę, ale operację specjalną. Mobilizacji nie było. Wszystko wbrew własnym podstawowym zasadom - tłumaczy pułkownik. Ten wątek przewija się w wielu wypowiedziach ukraińskich wojskowych, którzy do ostatniej chwili nie wierzyli w wojnę. Bo to, co robili Rosjanie, przeczyło logice i ich własnym zasadom prowadzenia wojny. Kiedy już jednak do inwazji doszło, Ukraińcy nie wiedzieli, że to ma być operacja specjalna i Rosjanie znaleźli się na prawdziwej wojnie. I tu dały znać o sobie rosyjskie upośledzenia, czyli po pierwsze jakość ich kadr oficerskich odpowiedzialnych za planowanie oraz dowodzenie.
- Rosjanie dokonali w tym zakresie samoupośledzenia. Lata, właściwie dekady selekcji negatywnej. Jak to w systemie autorytarnym. Ludzi myślących samodzielnie, zdolnych do działania kreatywnego, nieszablonowego się wykreśla albo spycha na margines. Ideałem niezmiennie jest BMW, czyli bierny, mierny, ale wierny. Taki jest najbardziej pożądany przez system rosyjski oficer - mówi płk Lewandowski. Przytakiwać, nie stwarzać problemów, pomagać budować wygodną iluzję. - W praktyce na przykładzie ćwiczeń polega to na tym, że jak coś działa i nam wychodzi, to powtarzamy. Jak coś jest trudne, stwarza problemy i niesie ryzyko porażki, to zostawiamy w spokoju. No a jak wiadomo, wszystko, co nowe i innowacyjne, zalicza się do tej drugiej kategorii - opisuje oficer. Efekt taki, że szkolenie większości rosyjskich oddziałów było jakości radzieckiego paździerzu i polegało na odfajkowaniu tego, co zawsze, zrobieniu kilku zdjęć i napisaniu raportu o pomyślnym wykonaniu zadania szkoleniowego.
- Tego rodzaju kadra nie jest w stanie być elastyczna. Szybko reagować na zmieniające się realia. Kiedy więc zostali wysłani na "operację specjalną", a trafili na wojnę, to kompletnie nie byli w stanie się przystosować - mówi pułkownik. Efektem były katastrofalne straty w pierwszej fazie wojny, które przetrąciły kręgosłup rosyjskiej przedwojennej armii. - Nie można przy tym powiedzieć, że cała rosyjska kadra oficerska to BMW. Rosja miała sporo dobrych oficerów. Miała, bo w znacznej części polegli w tej pierwszej fazie wojny - opisuje były wojskowy. Jeżeli dobry oficer widział, co się dzieje i chciał elastycznie przystosować się do rzeczywistości, aby wypełnić postawione zadania i uniknąć zbędnych strat, musiał niemal rzucić się w wir walki. Pojechać na czoło, gdzie był narażony na wysokie ryzyko. Dlaczego? Łączność.
- Upośledzenie rosyjskiej łączności jest już czymś legendarnym. Przyzwoity i nowy sprzęt do komunikacji dostały głównie wspomniane elitarne brygady. Miał on jednak działać z wykorzystaniem w istotnym stopniu cywilnej sieci łączności, którą Rosjanie sami zniszczyli w rejonie walk. Pierwszy problem. Inne oddziały miały i mają głównie starszy radziecki sprzęt. Jego jakość to drugi problem. Na to nakłada się trzeci, czyli rosyjskie WRE - mówi pułkownik. WRE to wspomniane wojska walki radioelektronicznej. Przed wojną uznawane za jeden z najsilniejszych atutów rosyjskiego wojska. Bardzo rozbudowane i dysponujące nowoczesnym sprzętem. I jak to WRE zaczynało działać, to zagłuszało nie tylko łączność Ukraińców, lecz także, a może przede wszystkim, łączność własnych oddziałów. - Na to nakładał się problem kolejny, czyli brak wyszkolenia i dyscypliny w prowadzeniu łączności. To tak jak podczas jakiegoś programu w telewizji czy radio kilku gości naraz zacznie mówić przez siebie. No trudno zrozumieć, o co chodzi. U Rosjan to było nagminne, przez co dowódcy mieli poważne problemy w dowodzeniu i musieli osobiście jechać na przód - opisuje były wojskowy. - Wyszkolenie żołnierzy tak, aby w sposób zdyscyplinowany i opanowany prowadzili łączność w warunkach stresu wywołanego walką, jest bardzo trudne. Sami wiemy to dobrze z praktyki wyniesionej z misji w Afganistanie i Iraku - dodaje.
Dodatkowo Rosjanom nie udało się stworzyć dobrej kadry podoficerów, którzy byliby w stanie zapewnić pewną dozę elastyczności, oraz umożliwić oficerom spokojniejsze dowodzenie z tyłu. W zachodnich wojskach do podoficerów, którzy są spoiwem pomiędzy masą żołnierzy a wąską grupą oficerów, przykłada się dużą wagę. Amerykanie wręcz często podkreślają, że ich zdaniem to jeden z kluczowych elementów dobrego wojska. Rosjanie przed wojną też dużo o tym mówili, ale w praktyce wyszło, jak wyszło. - Dochodzi do tego element taki, że wielu żołnierzy zawodowych po zorientowaniu się, co się dzieje, składało wnioski o odejście ze służby. Ponieważ nie ogłoszono wojny, to prawo im na to pozwalało. Zdarzało się tak, że w takiej zawodowej brygadzie liczącej nominalnie około trzech i pół tysiąca ludzi w praktyce do Ukrainy trafiało dwa tysiące. Jednak na potrzeby planów dalej była to pełnoprawna brygada i przydzielano jej adekwatne zadania, których nie była jednak w stanie realizować - opisuje były wojskowy.
Rosjanie nie są jednak kompletnie niezdolni do reagowania na zmieniającą rzeczywistość. - Mniej więcej po pół roku wrócili do radzieckich koncepcji prowadzenia wojny. Czyli przede wszystkim masa ludzi i sprzętu. Przy czym to nie jest tak, że to jakaś unikalna metoda rodem z ZSRR. Amerykanie też zdają sobie sprawę ze znaczenia masy na wojnie. Wojska lądowe USA są naprawdę duże. Rosjanie starają się teraz do tego wrócić. Na szczęście to już nie te czasy. Brakuje im możliwości ZSRR - mówi płk Lewandowski. Dodatkowo rosyjska doktryna, w znacznej mierze odziedziczona po ZSRR, zakładała rozwinięcie mobilizacyjne w oparciu o istniejące w czasie pokoju oddziały, których szkielet tworzyli zawodowi żołnierze. - Jak już zaczęli na jesieni tę mobilizację, to się okazało, że rekrutów nie ma właściwie kto szkolić ani kto nimi dowodzić. Ci, którzy mieli to robić, dawno zginęli lub zostali ranni - opisuje były wojskowy.
Pułkownik zaznacza jednak, że Rosjanie z czasem popełniają coraz mniej błędów. - Ukraińcy na początku mistrzowsko je wykorzystywali, praktycznie wszystkie. Teraz już nie mają tylu okazji, co widać po wyrównaniu się stosunku strat. To brutalna wojna na wyniszczenie - stwierdza były wojskowy. Obie strony prowadzą wojnę w stylu XX wieku, bo nie mogą w stylu wieku XXI. - Rosjanom brakuje zdolności koncepcyjnych i trochę technologicznych. Ich taktyka na polu walki jest wprost jak z tak zwanej czerwonej książeczki, czyli podręczników radzieckich z lat 70. Zdali sobie sprawę, że nie są w stanie prowadzić wojny na modłę zachodnią. Ukraińcom do tego samego brakuje przede wszystkim środków - stwierdza oficer. - Dlatego też byłbym ostrożny z wyciąganiem wniosków z tego konfliktu i przeszczepianiem ich na nasz grunt. Ta wojna jest unikalna, jak właściwie każda - dodaje.
Pułkownik podkreśla też, że pomimo wszystko nie należy Rosjan lekceważyć. - Sami Ukraińcy są tego świadomi. Propaganda i to, co widzimy w internecie, to jedno. Jednak tak naprawdę tam nikt przeciwnika nie lekceważy. Jest traktowany śmiertelnie poważnie od najniższego do najwyższego szczebla - stwierdza były wojskowy. - Na szczęście nasze i Ukraińców ta wojna dobitnie pokazuje prawdziwość stwierdzenia, że wojsko jest obrazem swojego państwa. Patologie społeczeństwa i systemu władzy w wojsku skupiają się jak w soczewce. W tak zamkniętym środowisku są tylko potęgowane i wzmacniane. Jak na przykład w PRL-u w latach 80. był problem pijaństwa, to w wojsku to była plaga. Dzisiejsza Rosja jest, jaka jest. Rosyjskie wojsko nie będzie więc inne - podsumowuje płk Lewandowski.