18 stycznia 2001 roku, 20 lat temu, funkcjonariusze FBI dopadli Roberta Hanssena. Zrobili to chwilę po tym, jak ten ukrył wykradzione dokumenty pod małym drewnianym mostkiem w parku Foxstone na dalekich przedmieściach Waszyngtonu. Miał je stąd później zabrać rosyjski agent.
Hanssen miał nie być zszokowany czy przerażony. Jego pierwsze słowa do agentów brzmiały: "Strasznie długo wam to zajęło". Już od pewnego czasu miał złe przeczucia.
Choć Federalne Biuro Śledcze (FBI) za sprawą hollywoodzkich filmów najczęściej kojarzy się ze zwalczaniem przestępczości zorganizowanej, a zwłaszcza mafii, czy zapobieganiem aktom terroru, to w rzeczywistości Biuro ma więcej ważnych zadań. Jednym z nich jest działalność kontrwywiadowcza, czyli ochrona USA przed działalnością wrogich służb wywiadowczych. Właśnie do takich zadań Hanssen został skierowany już na początku swojej kariery w FBI. Nie wyglądało to jednak tak, jak sobie wymarzył.
Początkowo Hanssen miał inne plany. W 1966 roku próbował zostać kryptologiem w Narodowej Agencji Wywiadu, ale na przeszkodzie stanęły cięcia budżetowe. Potem pod naciskiem ojca na chwilę próbował swoich sił w biznesie, ukończył szkołę dentystyczną i studia menadżerskie. W tym okresie poznał swoją przyszłą żonę, dla której przeszedł z luteranizmu na katolicyzm. Do swojej nowej wiary podszedł z neofickim zacięciem i wstąpił nawet do Opus Dei. Młodej parze rodziły się kolejne dzieci, których w końcu dorobili się szóstki. W tym czasie po raz kolejny zdecydował się na zwrot w karierze i wstąpił do policji w Chicago. Tak jak jego ojciec, z którym miał trudną relację pełną przemocy fizycznej i psychicznej.
W 1976 roku udało mu się dokonać kolejnego zwrotu w karierze i przeniósł się do FBI. Tu jednak też szybko się rozczarował. Chciał być kimś w rodzaju łowcy szpiegów z filmów, Jamesem Bondem, działającym w terenie i biorącym udział w emocjonujących akcjach. Było to jego obsesją. Ostatecznie wylądował jednak w 1978 roku za biurkiem w Nowym Jorku, jako analityk w dziale odpowiedzialnym za działania kontrwywiadowcze przeciw radzieckim służbom. Przełożeni doceniali jego inteligencję, analityczny umysł i jak na tamte czasy unikalne umiejętności obsługi komputerów. Nie widzieli w nim kandydata na Jamesa Bonda.
Rozczarowany narcyz z szybko rosnącą rodziną, której utrzymanie w Nowym Jorku, na poziomie którego on sam oczekiwał, było właściwie niemożliwe, postanowił zdradzić. Wiedział, że dla ZSRR będzie kurą znoszącą złote jaja. W 1979 roku nawiązał kontakt z radzieckim wywiadem wojskowym GRU. Świetnie wiedział, do kogo pisać, bo miał na wyciągnięcie ręki dostęp do bazy danych FBI z rozpracowaną siatką radzieckich służb w USA.
W ciągu kolejnych dwóch lat sprzedał szereg cennych dokumentów za 20 tysięcy dolarów (wartych dzisiaj około 60 tysięcy dolarów). Ten początkowy etap jego kariery zdrajcy szybko się jednak skończył za sprawą jego żony, która przypadkiem znalazła w domu gotowy do wysłania list do GRU. Była zszokowana, ale Hanssen zdołał się sprawnie wywinąć. Twierdził, że sprzedawał fałszywe informacje. Żona zmusiła go do opowiedzenia wszystkiego księdzu podczas spowiedzi. Ten odpuścił mu winy i w ramach pokuty kazał oddać całe zarobione pieniądze na cele charytatywne. Hanssen tak też zrobił i na kilka lat zawiesił współpracę z ZSRR.
Jego przełożeni niczego nie podejrzewali. Kariera Hanssena ciągle się rozwijała. Trafił do centrali w Waszyngtonie, gdzie w ramach obowiązków analityka i archiwisty mógł mieć dostęp do nieprzebranych ilości tajnych danych amerykańskich służb. Wytrzymał cztery lata, zanim znów zapragnął mieć więcej. Przeprowadzka do Waszyngtonu była kosztowna, a on nie chciał oszczędzać. W 1985 roku wyszukał w bazie danych adres jednego z pomniejszych rozpracowanych agentów KGB w Waszyngtonie. Wysłał do niego list, w którym był umieszczony kolejny list. Towarzyszyły mu wyraźne instrukcje, aby go nie otwierać i przekazać Wiktorowi Czerkaszynowi. Dla odbiorcy listu było więc pewne, że nie tylko on sam został rozpracowany, lecz także autor ma wyjątkową wiedzę na temat struktur KGB w USA. Czerkaszynow był bowiem jednym z głównych oficerów waszyngtońskiej rezydentury.
List zawierał kolejną ofertę współpracy. Tym razem za 100 tysięcy dolarów. Dla uwiarygodnienia zawierał też trzy nazwiska: Poliakow, Motorin i Martynow. Byli to pracownicy radzieckich służb, którzy współpracowali z USA. Ponieważ te same nazwiska niedawno wskazał inny podopieczny Czerkaszynowa, Aldrich Ames z CIA, wszyscy zostali odwołani do Moskwy. Motorin i Martynow zostali skazani na śmierć i zabici strzałem w tył głowy. Poliakow dostał 15 lat łagru.
Przez cztery kolejne lata Hanssen sprzedał ZSRR wiele cennych informacji, w tym całe listy tajnych współpracowników amerykańskich służb. Nie wiadomo, jak to się skończyło dla wymienionych na nich osób, ale można się domyślać, że dla części na pewno źle. Do tego sprzedawał informacje o na przykład podsłuchiwaniu łączności przekazywanej przez radzieckie satelity telekomunikacyjne czy tajnym tunelu budowanym pod nową radziecką ambasadą w USA, który miał służyć do podsłuchu. W 1987 roku Hanssen dostał rozkaz szukać samego siebie. Przydzielono mu nadzorowanie śledztwa w sprawie potencjalnego "kreta", który doprowadził do wydania Motorina i Martynowa. Oczywiście tak poprowadził dochodzenie, aby odsunąć od siebie wszelkie podejrzenia i na dodatek przekazał całą dokumentację Sowietom, wraz ze źródłami informacji.
W 1991 roku, kiedy ZSRR waliło się w gruzy, Hanssen zerwał współpracę z KGB, bo obawiał się o wyciek informacji ze służb kraju pogrążającego się w chaosie. Długo jednak nie wytrzymał. W 1992 roku ponownie nawiązał kontakt, tym razem z GRU. Przez następną dekadę sporadycznie przekazywał Rosjanom tajne informacje. W FBI i CIA dobrze wiedziano o jego działalności, ale nie potrafiono go zidentyfikować. W 1994 roku FBI aresztowało Amesa i wiele szkodliwych dokonań Hanssena przypisano jemu. Pomimo tego nadal prowadzono śledztwo, ponieważ szybko zorientowano się, że jest jeszcze jakiś wysoko postawiony zdrajca.
Hanssen przez cały okres współpracy z KGB i GRU sprawnie ukrywał przed nimi swoją tożsamość. Dobrze wiedział, że tacy jak on najczęściej wpadają, kiedy zdradzi ktoś po drugiej stronie. Funkcjonował więc jedynie jako "B." albo "Ramon Garcia". Do kontaktowania się i przekazywania informacji używał najczęściej metod zaczerpniętych z klasycznych książek szpiegowskich. Jeszcze w latach 80. Moskwa kazała rozpracować "B." i zgromadzić na jego temat kompromitujące materiały, aby móc go lepiej kontrolować. Nie udało się to.
Choć na przestrzeni lat FBI otrzymało wiele sygnałów od różnych osób wyrażających wątpliwości wobec Hanssena, a on sam zrobił kilka podejrzanych rzeczy, na przykład włamanie się do komputera kolegi, to bardzo długo nie wszczęto w jego sprawie dochodzenia. Przełom naszedł dopiero pod koniec lat 90., za sprawą lustrzanego odbicia Hanssena w postaci Aleksandra Szczerbakowa, oficera najpierw KGB, a potem SWR. Szczerbakow miał problemy finansowe. Wdał się w interesy z mafią i po jednej nieudanej transakcji był jej winny ponad milion dolarów. Przypadkiem dowiedziała się o tym FBI, której w końcu udało się w 2000 roku zwerbować Szczerbakowa i kupić od niego za siedem milionów dolarów całą teczkę (a właściwie karton) informacji zgromadzonych przez KGB w latach 80. na temat "Ramona Garcii". Choć nie było tam jego prawdziwego nazwiska, to było między innymi nagranie jego głosu i jedna z toreb na śmieci, w które pakował tajne dokumenty. Głos szybko rozpoznano, a na torbie były odciski palców.
Hanssen coś przeczuwał. Największe podejrzenia wzbudził niespodziewany awans pod koniec 2000 roku i funkcja kierownika działu cyberbezpieczeństwa FBI. Jeszcze o tym nie wiedział, ale chodziło o odsunięcie go od dostępu do tajnych materiałów i umieszczenie w centrali FBI, gdzie można go było łatwo śledzić. Szybko ustalono, że ciągle współpracuje z Rosjanami. Wieczorem 18 lutego 2001 roku śledzący go agenci FBI dostrzegli, jak umieszcza pakunek pod drewnianym mostkiem w parku Foxstone niedaleko swojego domu. Pułapka się zatrzasnęła i zdrajca został zatrzymany na gorącym uczynku.
FBI miało niezaprzeczalne dowody na zdradę. Dodatkowo podczas śledztwa wyszło na jaw, że Hanssen w perwersyjny sposób zdradził też zaufanie swojej żony. Okazało się, że umieścił w ich sypialni ukryte kamery. Na przestrzeni lat nagrywał wszystko, co się w niej działo i pokazywał jednemu z sąsiadów. Był też regularnym gościem klubów ze striptizem i był w związku z jedną z tancerek. Wszystko to pod płaszczykiem gorliwej wiary katolickiej, pouczania znajomych i kolegów z pracy o konieczności pokuty za grzechy i żarliwych aktów krytyki "bezbożnego" ZSRR.
Chcąc uniknąć losu tych, których wydał radzieckim służbom, poszedł na współpracę. Uniknął kary śmierci i dostał dożywocie. W zamian przez dwa lata ze szczegółami opowiadał swoim byłym kolegom o tym, co i jak zdradził Sowietom oraz Rosjanom. Miał na tym zarobić łącznie 1,4 miliona dolarów w gotówce i diamentach. Dziś siedzi w więzieniu bez możliwości przedterminowego zwolnienia. Jest uznawany za jednego z największych zdrajców w historii USA, a na pewno najgorszego w historii FBI.