Z punktu widzenia Chińczyków te kilka rzeczy musi być wiele wartych, ponieważ skutki dyplomatyczne i propagandowe na pewno będą poważne. Amerykanie po raz pierwszy od utworzenia NORAD dokonali w jego obszarze odpowiedzialności zestrzelenia w trybie bojowym.
NORAD to Dowództwo Obrony Północnoamerykańskiej Przestrzeni Powietrznej i Kosmicznej, powołane do życia pod koniec lat 50., aby stworzyć spójny system obrony USA i Kanady przed potencjalnym atakiem ZSRR. Wtedy zakładano, że będzie chodzić o fale bombowców strategicznych i rakiet międzykontynentalnych. Twórcy systemu najpewniej nie spodziewali się, że jego pierwsze użycie bojowe nastąpi ponad pół wieku później i celami będą jakieś balony.
Pierwszy, największy, pojawił się nad USA pod koniec stycznia. Sprawa stała się głośna, kiedy 1 lutego został wyraźnie zaobserwowany z ziemi nad stanem Montana. Zestrzelono go trzy dni później nad Atlantykiem, kiedy już przeleciał nad całymi USA. Po kilku dniach przerwy zaczęła się seria trzech zestrzeleń innych, mniejszych obiektów nad USA i Kanadą. Ostatniego w niedzielę 12 lutego.
Po ostatnim zestrzeleniu Pentagon zorganizował zamkniętą konferencję prasową bez udziału kamer i ujawnił pewne ciekawe informacje. Najistotniejsza jest taka, że po aferze z pierwszym balonem zmodyfikowano pracę systemów radarowych w taki sposób, aby komputery nie odrzucały automatycznie obiektów o niewielkim echu radarowym oraz minimalnej prędkości. To standardowe zabezpieczenie we współczesnych radarach, które filtrują dane przekazywane człowiekowi. Ma to na celu ograniczenie szumu w postaci jakichś błędnych i nieważnych wskazań, które mogłyby przytłoczyć operatora oraz system i sprawić, że nie dostrzegłby kluczowego zagrożenia w postaci samolotu lub rakiety.
Seria tych trzech najnowszych zestrzeleń mniejszych obiektów to efekt tych zmian. Wcześniej by sobie przeleciały nad Ameryką Północną w spokoju jako nieistotne. W obecnej atmosferze spotkały się z rakietami krótkiego zasięgu AIM-9X Sidewinder wystrzelonymi przez myśliwce F-22 i F-16. Czy były rzeczywiście jakimś zagrożeniem, na razie nie sposób powiedzieć. Szczątków żadnego nie udało się jeszcze namierzyć. Pentagon ma teraz dodatkowo przeglądać dane radarowe z przeszłości, aby stwierdzić, czy takich obiektów uznanych za nieistotne było więcej.
Co do przeznaczenia i pochodzenia, to Amerykanie nie mają wątpliwości tylko wobec pierwszego balonu. Wprost określają go jako chiński i przeznaczony do prowadzenia działalności szpiegowskiej. Miał mieć między innymi mnóstwo anten mogących służyć do zbierania sygnałów elektromagnetycznych, czyli na przykład podsłuchiwania komunikacji radiowej czy rejestrowania pracy radarów. Użycie balonu do tego rodzaju zadań nie jest niczym odkrywczym. Podczas zimnej wojny USA i ZSRR prowadziły programy szpiegowania przeciwników w ten sposób.
Balony zostały jednak szybko zarzucone, kiedy do gry weszły specjalistyczne samoloty szpiegowskie, a potem satelity. Z balonami oraz z samolotami są bowiem dwa podstawowe problemy, które czynią je gorszymi od satelitów. Po pierwsze - prawo międzynarodowe. Zgodnie z nim przestrzeń powietrzna nad terytorium danego państwa jest jego wyłączną domeną. Nie można jej naruszać bez zgody, a jeśli już zostanie to zrobione, to właściciel może użyć siły do samoobrony. Czyli samolot lub balon zestrzelić. I to jest drugi podstawowy problem. Technologia mniej więcej od przełomu lat 50. i 60. pozwala łatwo zestrzeliwać obiekty poruszające się na bardzo dużych wysokościach, przekraczających 20 kilometrów.
Satelity też można zniszczyć, ale jest to znacznie trudniejsze technicznie. Jednak przede wszystkim zabrania tego robić ot tak prawo międzynarodowe. Przestrzeń kosmiczna nie jest już bowiem własnością żadnego państwa. Można w niej latać do woli i nikomu poniżej nic do tego. W czasie pokoju szpiegowanie rywali z kosmosu jest więc dozwolone. Najważniejszym graczom taki układ pasował, więc tak też ustanowiono prawo. Satelity szpiegowskie stały się podstawowym narzędziem mocarstw do zbierania informacji na temat rywali. Chiny mają bardzo dużą konstelację tego rodzaju urządzeń. Według Pentagonu jest ich około 260. Więcej mają tylko USA.
Niezależnie od tego, według obecnych deklaracji władz USA, wojsko Chin rozwija program balonów szpiegowskich co najmniej od połowy minionej dekady. Ten zestrzelony 4 lutego miał być już piątym, który zaobserwowano w przestrzeni powietrznej Stanów Zjednoczonych. Poprzednie nie wlatywały jednak tak głęboko nad terytorium USA, wobec czego nie zostały dostrzeżone przez cywili i nie zostały zestrzelone. Chińskie balony miały też zostać zaobserwowane nad wieloma innymi państwami. Regularnie klasyfikowano je jako niezidentyfikowane zjawiska powietrzne, ponieważ nie potrafiono szybko ich zidentyfikować. Po co jednak Chinom jakieś balony, które wywołały wielką aferę, a na dodatek co najmniej jeden został zestrzelony i jest badany przez amerykańskich specjalistów?
W sferze publicznej nikt nie zna konkretnej odpowiedzi na to pytanie, ale jest kilka istotnych domysłów. Po pierwsze - kwestia wywołania afery i kryzysu dyplomatycznego. Otóż w Chinach wojsko i dyplomacja nie chodzą pod rękę. Wojskowi i szerzej aparat bezpieczeństwa są znacznie ważniejsi, bezpośrednio nadzorowani przez najważniejszy członków władz (w ramach Centralnej Komisji Wojskowej). Mogą robić rzeczy, które uznają przydatne, nawet jeśli dyplomaci z tego powodu będą sobie potem rwali włosy z głowy. Grunt, żeby mieć ciche przyzwolenie przywództwa. Amerykanie narzekają od dekad, że regularnie przy okazji jakichś incydentów natury militarnej przekonują się, iż chińscy dyplomaci nie mają pojęcia o tym, co robi ich wojsko, a ono samo przejawia zerowe zainteresowanie bezpośrednią komunikacją.
Zakładając, że istotny jest tylko punkt widzenia wojskowych, to dla nich zastrzelenie tego balonu mogło być czymś wręcz pożytecznym. Jest bowiem mało prawdopodobne, aby robił on jakieś zdjęcia bazom rakietowym. To się robi z orbity i trudno sobie wyobrazić, aby balon odkrył coś nowego. Znacznie ciekawsze mogą być sygnały, które zebrały anteny. W ramach wywiadu wojskowego jest cała rozbudowana gałąź nazywana ELINT, której zadaniem jest wychwytywać sygnały elektromagnetyczne emitowane przez przeciwnika. Oznacza to głównie radary i łączność. Balon ma tutaj tę przewagę nad satelitą, że może pozostać nad danym obszarem przez dość długi czas, wykorzystując odpowiednio wiatry. Dodatkowo Amerykanie twierdzą, że ten chiński miał niewielkie śmigło i powierzchnie sterowe ułatwiające utrzymanie pozycji. Satelita przelatuje nad danym obszarem kilka razy na dobę i w sposób powtarzalny, przez co po pierwsze jego okno obserwacji to co najwyżej kilka-kilkanaście minut naraz, a obserwowany o tym wie, więc może na przykład coś schować pod dach albo zaprzestać emisji. Balon, jeśli akurat pozostanie niewykryty i utrzyma się nad danym obszarem przez nawet kilkadziesiąt godzin, może zebrać znacznie więcej informacji. Jednak jeśli druga strona wie o jego obecności, to nic z tego.
Choć nawet po wykryciu balon mógł dostarczyć Chińczykom ciekawych informacji. Po wybuchu publicznej afery szybko stał się bowiem obiektem intensywnego zainteresowania amerykańskiego wojska. Najpewniej zaczął być bombardowany nadzwyczajnymi sygnałami związanymi z pracą systemu obrony przestrzeni powietrznej Ameryki Północnej. Choćby emisjami radaru latającego centrum rozpoznania i dowodzenia E-3 Sentry. Nastąpiło tak zwane "wzbudzenie systemu" rywala, który zazwyczaj pozostaje uśpiony między innymi właśnie w celu ukrycia szczegółów jego działania. Lepiej nie zdradzać potencjalnemu przeciwnikowi za wiele i trzymać asy w rękawie na sytuacje nadzwyczajne. Amerykanie na pewno się pilnowali i twierdzą, że blokowali działanie aparatury szpiegowskiej balonu. Mogli to robić na przykład poprzez zakłócanie łączności z satelitami telekomunikacyjnymi, które najpewniej były używane do transmisji zdobytych danych. Nie wiadomo jednak, czy urządzenia na balonie nie zdołały wychwycić jakichś interesujących emisji podczas całej epopei od momentu wykrycia do zestrzelenia.
Alternatywnie można spekulować, że nie tylko chodziło o wyłapanie jakichś sygnałów, ale po prostu zmuszenie Amerykanów do reakcji i zmiany dotychczasowego podejścia do balonów. Od teraz NORAD będzie miał znacznie więcej pracy związanej z poszukiwaniem i identyfikowaniem nawet małych i niepewnych kontaktów. Politycy już o to zadbają. Może to doprowadzić do przeciążenia systemu i zobojętnienia jego obsługi, która potem nie dostrzeże czegoś naprawdę istotnego.
Nawet jeśli Chińczykom udało się sprowokować Amerykanów do odsłonięcia jakichś kart i wykryli ciekawe emisje związane na przykład z NORAD lub systemem łączności związanym z silosami rakietowymi, to trudno się spodziewać, aby to były jakieś przełomowe informacje. Pentagon twierdzi, że balon nawet w najlepszym scenariuszu dla Chińczyków mógł osiągnąć niewiele więcej niż satelity. Nie należy jednak automatycznie zakładać, że amerykańskie wojsko mówi prawdę i tylko prawdę.
Jest wysoce prawdopodobne, że Chiny już od wielu lat szpiegują wojsko USA przy użyciu niestandardowych metod. Niewielkie drony, balony i im podobne urządzenia wypuszczane są na przykład w rejonach ćwiczeń. Pisaliśmy o tym między innymi w kontekście niezidentyfikowanych obiektów latających obserwowanych przez pilotów lub marynarzy. Dużo na ten temat pisze uznany amerykański dziennikarz branżowy Tyler Rogoway z portalu The Drive. W jego opinii Pentagon zdaje sobie sprawę z bycia podglądanym na różne niestandardowe sposoby, jednak z powodu nieruchawej machiny administracyjnej, zastałych układów i interesów niewiele było z tym robione. Wśród żołnierzy ma panować obawa przed raportowaniem o różnych niecodziennych zjawiskach, aby nie zostać zaszufladkowanym jako "dziwak ze zwidami widzący jakieś UFO", co może storpedować karierę.
Pod presją polityczną Pentagon w ostatnich latach zaczął poważniej zajmować się tematem. W 2021 roku opublikowano raport z analizy 141 niewyjaśnionych przypadków, a w 2022 roku powołano komisję mającą bardziej szczegółowo badać przypadki zaobserwowania przez wojskowych niezidentyfikowanych obiektów. Na razie nie wynikło z tego nic konkretnego. Cały proces jest jednak traktowany przez publikę i polityków raczej w kontekście "czy odwiedzają nas kosmici?", a nie "kto i w jaki sposób szpieguje wojsko USA nawet w Ameryce Północnej?".
Przykład takiego szpiegowania opisał wspomniany Rogoway w serii tekstów na temat dziwnych wydarzeń na poligonie morskim u wybrzeży Kalifornii w 2019 roku. W serii oddzielnych incydentów kilka okrętów US Navy zaobserwowało wówczas dziwne światła i obiekty latające, uznane za niewielkie drony, które kręciły się w rejonie ćwiczeń. W większości przypadków były to współdziałające roje liczące po kilka maszyn. Po dochodzeniu uznano, że przynajmniej w jednym wypadku były sterowane z przepływającego w pobliżu statku handlowego zarejestrowanego w Hongkongu. Inne przypisano do niewielkich łodzi cywilnych, kręcących się w pobliżu poligonu, oficjalnie w celach rekreacyjnych. Oficjalnie nic na ten temat nie podano do wiadomości publicznej. Wszystkie dokumenty zostały wydobyte z Pentagonu w ramach procedury dostępu do informacji publicznej, która zobowiązuje organy państwowe do udostępniania obywatelom materiałów, które nie są niejawne.
Można przypuszczać, że wojsko USA miało do czynienia z wieloma tego rodzaju incydentami, ale nie informuje o nich w sposób kompleksowy. Być może balony też wpadłyby do archiwów, gdyby nie wybuch publicznej afery. Interesujące będzie to, czy obecna sytuacja skłoni Pentagon do systemowej zmiany w kwestii domniemanego chińskiego programu szpiegowskiego. Można się jednak spodziewać, że wojsko i wywiad będą wolały dalej się zajmować tym po swojemu i w ciszy, bez nadmiernego zainteresowania polityków oraz mediów.