Prezydent Turcji Recep Tayyip Erdogan odwiedził w środę zniszczone tereny na południu kraju. Liczba zabitych przez poniedziałkowe trzęsienia ziemi przekroczyła po stronie tureckiej i syryjskiej 12 tys. osób.
Erdogan przyleciał m.in. do prowincji Hatay, gdzie apelował o jedność i przekonywał, że do akcji ratunkowej zmobilizowano wszystkie siły i środki. Zapowiedział też odbudowę zniszczeń.
- Mam nadzieję, że w ciągu roku, tak jak w innych prowincjach w których doświadczaliśmy katastrof, odbudujemy domy w tych prowincjach, które teraz ucierpiały - mówił.
Więcej treści znajdziesz na stronie głównej Gazeta.pl >>>
W akcji ratowniczej uczestniczy obecnie ponad 60 tysięcy osób z Turcji i wiele zespołów ratunkowych z całego świata, w tym z Polski. Eksperci mówią jednak, że kończy się czas na uratowanie osób uwięzionych pod gruzami.
W dziesięciu tureckich prowincjach obowiązuje teraz stan wyjątkowy, a w całym kraju żałoba narodowa.
Coraz więcej Turków otwarcie skarży się, że pomoc przyszła zbyt późno. W mediach opisywane są przypadki miejscowości, które czekały na ratowników przez wiele godzin. Chodzi między innymi o Iskenderun. - Dlaczego nie pojawiliście się wczoraj, słyszeliśmy jeszcze wtedy głosy spod gruzów! - krzyczała do ratowników we wtorek jedna z mieszkanek.
Kemal Kilicdaroglu, lider głównej partii opozycyjnej, zarzuca w publicznych wypowiedziach tureckim władzom, że nie były odpowiednio przygotowane na taką sytuację. - Jeśli jest jedna osoba za to odpowiedzialna, to jest nią Erdogan - przekonuje Kemal Kilicdaroglu.
Zdaniem Erdogana osoby zarzucające władzy opieszałość to "prowokatorzy". - To czas jedności, solidarności. W takim okresie nie mogę znieść ludzi prowadzących negatywne kampanie w interesie politycznym - powiedział Erdogan w rozmowie z dziennikarzami, cytowanej przez BBC.
Prezydent Turcji przyznał, że początkowo doszło do pewnych problemów, ale zaznaczył jednocześnie, że obecnie sytuacja jest "pod kontrolą". Tłumaczył, że wcześniejsze problemy wynikały z uszkodzenia dróg i lotnisk.
Media przypominają, że po silnym trzęsieniu ziemi w 1999 r. tureckie władze wprowadziły "podatek od trzęsienia ziemi". Na zapobieganie katastrofom i wsparcie dla służb przeznaczono łącznie równowartość ok. 4,6 mld dolarów.
- Gdzie się podziały wszystkie nasze podatki zbierane od 1999 roku? - komentował w rozmowie z agencją AFP 61-letni Celal Deniz, którego bliscy zostali uwięzieni pod gruzami.
Organizacja obserwująca bezpieczeństwo w internecie NetBlocks poinformowała o ograniczeniach Twittera "dla wielu dostawców internetowych w Turcji". Według mediów to reakcja tureckiego rządu na krytyczne głosy.
Zachodnie media wskazują też, że tureckie prorządowe stacje telewizyjne próbują ukryć w swoich relacjach niewygodne dla władz fakty dotyczące akcji ratowniczej.
***
Wesprzyj zbiórkę Fundacji PCPM na pomoc poszkodowanym w trzęsieniu ziemi w Turcji i Syrii - przez >>stronę PCPM albo przez >>zbiórkę na Facebooku.