66-latka została przyjęta do ośrodka dla osób cierpiących na chorobę Alzheimera w grudniu 2021 r. U kobiety stwierdzono demencję, stany lękowe i depresję. Z powodu pogarszającego się stanu pensjonariuszkę objęto w grudniu ubiegłego roku opieką hospicyjną. Podawano jej lorazepam i morfinę.
3 stycznia o godz. 6 rano stwierdzono śmierć pacjentki. Poinformowano o tym telefonicznie córkę kobiety.
Więcej treści znajdziesz na stronie głównej Gazeta.pl >>>
Jedna z opiekunek relacjonowała potem, że oczy 66-latki były otwarte. Pracowniczka ośrodka nie wyczuła pulsu przy tętnicy szyjnej pensjonariuszki. Kobieta zdawała się nie oddychać. Opiekunka poinformowała o tym pielęgniarkę.
Ok. godz. 7.30 na miejscu pojawił się pracownik zakładu pogrzebowego. Umieścił ciało kobiety w specjalnym worku i zabrał. Po niecałych czterdziestu minutach jeden z pracowników zakładu rozsunął zamek worka i zorientował się, że klatka piersiowa kobiety się unosi. Szybko wezwano pogotowie, powiadomiono również ośrodek.
Kobieta rzeczywiście żyła, ale nie było z nią żadnego kontaktu. Tego samego dnia przywieziono pensjonariuszkę z powrotem do ośrodka. Zmarła niecałe dwa dni później - 5 stycznia przed godz. 2 nad ranem w obecności członków rodziny.
Jak podaje CNN, władzom placówki grozi grzywna w wysokości 10 tys. dolarów. Lisa Eastman, jedna z dyrektorek ośrodka, przekazała amerykańskiej telewizji, że jest w bliskim kontakcie z rodziną zmarłej pensjonariuszki.
"Bardzo troszczymy się o naszych mieszkańców i pozostajemy w pełni zaangażowani we wspieranie ich opieki u schyłku życia" - zaznaczyła, podkreślając, że pracownicy przechodzą regularne szkolenia.