W środę gościem Porannej Rozmowy Gazeta.pl był Janusz Reiter, były ambasador RP w Niemczech (1990-1995) i w Stanach Zjednoczonych (2005-2007). Dyplomata został zapytany o politykę Olafa Scholza wobec Ukrainy.
- On bardzo dobrze wyczuwa nastroje i potrzebę bezpieczeństwa Niemców. Stara się tak budować politykę, aby dawała efekty takie, o jakie chodzi, a jednocześnie nie budziła obaw w kraju, że to, co on robi, jest dobre dla Europy, ale niebezpieczne dla Niemiec - powiedział. Jak dodał, niemiecki kanclerz dawkuje społeczeństwu nowe, szokujące informacje, ponieważ boi się, że jeśli pójdzie za daleko, straci poparcie.
Janusz Reiter zaznaczył, że krytyka, z którą mierzy się w Europie, nie przeszkadza mu tak bardzo. - Zwłaszcza że okazują mu duże poparcie Amerykanie i to poparcie amerykańskie daje mu poczucie komfortu. On uważa, że w związku z tym może się mniej przejmować krytyką, która płynie z Polski i innych krajów - zaznaczył ekspert.
Więcej wiadomości na stronie głównej Gazeta.pl
Były ambasador podkreślił także, iż z deklaracji przekazania abramsów Ukrainie przez USA Olaf Scholz "uczynił własny sukces". - On się chwalił (...) i szczyci się dobrymi stosunkami z Bidenem. A w jego elektoracie, w jego partii Ameryka nie była nigdy pierwszym wyborem. W dobrym tonie było chwalić się dobrymi relacjami z Francją, ale Francuzi nie są dziś zachwyceni polityką Scholza - dodał. - Francuzi są niezadowoleni, że Niemcy zacieśniają związki z przemysłem amerykańskim, a nie z europejskim sektorem obronnym - stwierdził.
Reiter ocenił jednak, że z tego zacieśniania się współpracy Niemiec z USA trzeba się cieszyć. - Gdyby zerwało się porozumienie między USA a Niemcami, w sojuszu byłaby rysa, byłoby pęknięcie, koniec jedności Zachodu. Niemiec w tej roli, którą one spełniają od kilkudziesięciu lat, nie da się zastąpić. (...) NATO bez Niemiec nie może działać - powiedział.
- Ukraina może psioczyć na Scholza i na Niemców, ale potrzebuje Niemiec. A jeszcze bardziej będzie ich potrzebowała, kiedy wojna się skończy - stwierdził dyplomata.
Były ambasador podkreślił, iż problem z niemieckim kanclerzem polega na tym, że "on nie uważa za stosowne tłumaczyć", dlaczego właśnie tak, a nie inaczej postępuje w sprawie rosyjskiej napaści na Ukrainę. - On nie bardzo dba o to, żeby stworzyć pewien klimat takiego napięcia. Bo on uważa, że takie napięcie emocjonalne może tylko zaszkodzić jego polityce, że raczej trzeba uspokajać - zaznaczył.
- Krytycy Scholza twierdzą, że on się stara nie zrobić niczego, co mogłoby zburzyć ostatnie mosty łączące Niemcy z Rosją. (...) Na pewno w Niemczech dominuje myślenie, że któregoś dnia trzeba dać Rosji szansę. Inni mówią, że trzeba pozwolić jej upaść, żeby Rosja zrozumiała, że nie da się tak prowadzić polityki, jak dotychczas to robiła - powiedział.