Dostawy zachodnich samolotów wielozadaniowych dla Ukrainy prawdopodobnie są właśnie w trakcie ustaleń. Ukraińcy od dawna sugerują, że ogólne decyzje już zapadły, tylko trwa dogrywanie szczegółów i polityczne targi. Ukraińscy urzędnicy czynią w tej sprawie wiele aluzji.
Na przykład taką autorstwa Ołeksija Daniłowa, sekretarza Rady Bezpieczeństwa Narodowego i Obrony. Podpis brzmi "Wkrótce w Ukrainie", a co widać na filmiku to chyba jasne: amerykańskie F-16.
Jest też taka autorstwa ministra obrony, Ołeksija Reznikowa, którą zamieścił po powrocie z negocjacji z zachodnimi dostawcami uzbrojenia w Ramstein. Dość bezpośrednio sugeruje, że trwają rozmowy na temat kolejnych systemów do obrony ukraińskiego nieba. Oczywiście może być mowa o jakiejś broni przeciwlotniczej, jednak uwagę przyciąga załączona grafika. Widać na nim fantastyczne zwierzę, przypominające ogólnie gryfa, trzymającego rosyjską rakietę Kh-22, używaną do ataków na Ukrainę. Gryf to po szwedzku gripen. Taką nazwę nosi akurat przypadkiem szwedzka maszyna wielozadaniowa o formalnym oznaczeniu JAS 39.
Ze strony NATO też dochodzą wyraźne sugestie. Przeciw dostawom samolotów do Ukrainy jednoznacznie wypowiedział się kanclerz Niemiec, Olaf Scholtz. Zrobił to w Bundestangu tuż po tym, jak ogłosił, że pomimo swojego długiego oporu i wielokrotnych zapewnień, że czołgów do Ukrainy Niemcy nie wyślą, zgodził się to zrobić. - Nie będzie dostaw żadnych samolotów bojowych. Zostało to postawione jasno dawno temu, w tym przez prezydenta USA - stwierdził. Jednak mało kto w NATO wydaje się jeszcze przejmować tym, co Scholz mówi na arenie krajowej. Tego samego dnia, czyli 25 stycznia, Thomas Gassilloud, szef francuskiego parlamentarnego Komitetu ds. Obrony Narodowej i Sił Zbrojnych, był na konsultacjach w Londynie i miał rozmawiać z angielskim rządem między innymi o możliwości dostaw samolotów bojowych do Ukrainy. - W tym temacie musimy oddzielnie analizować każdą prośbę i zostawić wszystkie drzwi otwarte - napisał. Rządy Danii i Holandii również oficjalnie wyraziły otwartość wobec możliwości przekazania Ukrainie ich starszych F-16, właśnie powoli zastępowanych przez F-35.
Sygnałów tego rodzaju w ciągu ostatniego tygodnia pojawiło się wiele. Jest ewidentne, że po pomyślnym załatwieniu sprawy czołgów, teraz nacisk został położony na samoloty. Decyzji nie ma, ale wyraźnie widać, że jest ogólna wola. Pozostaje kwestia precyzyjnych ustaleń i ostatecznych, oficjalnych decyzji. Jak to ze wszystkim w NATO, kluczowe będzie tu zdanie Amerykanów. Zarówno z powodów politycznych, jak i praktycznych. Jeśli chodzi o politykę, to rola USA była dobrze widoczna dopiero co przy okazji sporu o czołgi. Dopiero ruch USA i wsparcie inicjatywy swoimi M1 Abrams przełamało ostatecznie opór Niemców, czego wcześniej nie były w stanie zrobić samodzielnie państwa europejskie. W kwestii samolotów będzie podobnie. Póki Waszyngton nie określi się jasno, decyzji najpewniej nie będzie. Na razie takiego jasnego określenia się nie ma. Są tylko artykuły w amerykańskiej prasie sugerujące, że Pentagon jest jak najbardziej za i wręcz naciska na szybką decyzję.
USA są też kluczowe z tego powodu, że to amerykańskie maszyny F-16 są tymi, które najprawdopodobniej trafią do Ukrainy. Konieczna jest więc zgoda Waszyngtonu na ich przekazanie, bo bez niej nie będzie tego mogło zrobić żadne państwo trzecie. Podobnie jak z całym szeregiem systemów uzbrojenia, od rakiet, przez bomby po systemy elektroniczne, których istotna część w siłach powietrznych NATO jest produkowana przez USA.
Dlaczego akurat F-16 są uznawane za najbardziej prawdopodobne, jeśli chodzi o przekazanie Ukrainie? Nie dlatego, że są jakieś wybitne, jeśli chodzi o parametry techniczne. Chodzi raczej o to, jak bardzo są rozpowszechnione w NATO, ile jest potencjalnie łatwo dostępnych używanych, jakie są zapasy części zamiennych, amunicji, jaki jest potencjał do szybkiego szkolenia nowych pilotów i techników oraz jak blisko Ukrainy istnieją zakłady naprawcze. Biorąc takie czynniki pod uwagę, F-16 właściwie nie mają konkurencji. Z tego też powodu Ukraińcy dość jasno wskazują, że to właśnie te samoloty są ich największym pragnieniem. W minionym tygodniu mówił o tym wprost Jurij Ignat, rzecznik prasowy ukraińskich sił powietrznych, rozmawiając z hiszpańską gazetą "El Pais". Według jego słów celem Ukrainy jest otrzymać w pierwszej transzy konkretnie 24 F-16, czyli dwa pełne dywizjony.
Ukrainiec wymieniał też inne potencjalne typy samolotów dla ukraińskiego lotnictwa, które wchodzą w grę. Ma to być wspomniany szwedzki JAS 39 Gripen oraz francuskie Rafale. Jeśli chodzi o te pierwsze, to w ostatnim czasie rząd w Sztokholmie nie wypowiadał się na ten temat. Pod koniec minionego roku w Szwecji była debata publiczna na ten temat, w której część polityków wzywała do sprzedania gripenów Ukrainie, jednak na początku grudnia Pal Jonson, szef szwedzkiego ministerstwa obrony oficjalnie stwierdził, że "nie ma obecnie planów" tego rodzaju.
Jeśli chodzi o francuskie Rafale, to też nie ma żadnych komunikatów rządowych, poza słowami o "wszystkich drzwiach otwartych". Francuskie media piszą jednak, że dostawy tego konkretnego typu maszyn raczej nie wchodzą w grę. To najnowocześniejsze co produkuje w tej dziedzinie francuski przemysł. Znacznie bardziej realne ma być przekazanie starszych Mirage 2000, których francuskie lotnictwo ma około 90 na stanie i co najmniej drugie tyle w magazynach. To francuski odpowiednik F-16. Maszyna lżejsza, starsza, ale po serii modernizacji nadal jak najbardziej przydatna. Do tego dość szeroko rozpowszechnione na świecie (wyprodukowano około 600), choć głównie poza Europą. Łatwiej więc o używane maszyny, części, broń i wiedzę.
Nie należy się jednak spodziewać, że jeśli już zachodnie samoloty bojowe trafią do Ukrainy, to uczynią jakąś rewolucję na polu bitwy. Pominąwszy najpewniej trwające większą część roku szkolenia i przygotowania logistyki. Jedną z głównych cech tej wojny jest znikomy udział w niej lotnictwa. Obie strony dysponują bowiem bardzo rozbudowaną obroną przeciwlotniczą, która czyni jakiekolwiek operowanie w powietrzu w rejonie frontu czymś bardzo ryzykownym. Samoloty działają na minimalnych wysokościach, aby uniknąć wykrycia i zestrzelenia oraz rzadko zapuszczają się nad terytorium kontrolowane przez przeciwnika. Pojawienie się F-16/Gripen/Mirage nie zmieniłoby automatycznie tego stanu rzeczy. Rosyjska obrona przeciwlotnicza też byłaby dla nich śmiertelnie groźnym przeciwnikiem.
Niezależnie od tego zachodnie samoloty byłyby istotnym wzmocnieniem. W porównaniu do tego, czym teraz dysponują Ukraińcy, miałyby one lepsze parametry w praktycznie każdym istotnym aspekcie. Lepsza broń do walki w powietrzu (zwłaszcza radary i rakiety dalekiego zasięgu) i nieporównywalnie lepsze uzbrojenie do ataków na cele lądowe (nowoczesne systemy celownicze i cała gama amunicji naprowadzanej). W odpowiednich warunkach i odpowiednio użyte na pewno mogłyby wpłynąć na rozwój sytuacji. Zwłaszcza że współczesne samoloty bojowe mają ogromny potencjał same w sobie. Jeden F-16 może przenieść kilka ton bomb naprowadzanych. Już podczas II wojny światowej stało się ewidentne, że bez panowania w powietrzu bardzo ciężko jest prowadzić skuteczną walkę na lądzie. Teraz w Ukrainie jest to ewidentne. Ta wojna przerodziła się w krwawą i statyczną wymianę ciosów w znacznej mierze właśnie przez wyłączenie z działania lotnictwa obu stron, przez co atakowanie zaplecza frontu przeciwnika jest bardzo ograniczone.
Potencjał bojowy zachodnich maszyn na pewno jest dla Ukraińców ważny, ale nie mniej ważne jest to, iż są one przyszłością. Bo teraz ukraińskie lotnictwo jest na ślepym torze. Nie wiadomo, ile maszyn bojowych zostało Ukraińcom. Na pewno są to w większości MiG-29 i Su-27 używane głównie do zadań o charakterze myśliwskim, rzadziej do ataków na cele lądowe. Flota bombowych Su-24 i szturmowych Su-25 została mocno przetrzebiona (stracono co najmniej 13 tych pierwszych i 16 tych drugich) i są już widywane bardzo rzadko. Można się jednak spodziewać, że po roku działań Ukraińcy mają poważne problemy z częściami zamiennymi, amunicją i gotowością maszyn do działania. Samo to, że jeszcze mają lotnictwo, jest ogromnym wyczynem, bo na papierze to rosyjskie powinno je zgnieść. Jednak maszyny zachodnie pozwoliłyby zacząć odbudowywać ukraiński potencjał w powietrzu i przestawić go na tor, który ma przyszłość. Bez nich będzie tylko powolne wyniszczenie.