Warto pamiętać, że to, co ogłoszono w środę, to tylko początek. Jeśli Zachód nie chce zwycięstwa Rosji, a tak to wygląda, to musi zacząć uzbrajać Ukrainę we wszystko. Od karabinków, przez czołgi, po samoloty. Innej drogi nie ma. To kwestia czasu i dojrzenia do decyzji politycznych.
Na razie jesteśmy na etapie czołgów i bojowych wozów piechoty, już po etapie broni lekkiej, artylerii i broni przeciwlotniczej. Zadeklarowane w środę dostawy czołgów Leopard 2, M1 Abrams i Challenger 2 otwierają drogę do stworzenia całych ciężkich ukraińskich brygad uzbrojonych w zachodni sprzęt. Od czołgów, przez bojowe wozy piechoty, po artylerię. Z odpowiednio wyszkolonymi załogami, zgrane w trakcie ćwiczeń i z dobrym zaopatrzeniem wspomaganym przez NATO, nawet kilka takich brygad może w przyszłości poważnie zaszkodzić Rosjanom na froncie. Zachodnie uzbrojenie takich oddziałów, w wielu wypadkach prawie najlepsze dostępne, będzie górować nad tym rosyjskim, a na pewno nad ukraińskim standardem przedwojennym.
Wymiana turbiny w czołgu M1 Abrams. Podobnie wygląda to w Leopardzie 2. Silnik i skrzynia biegów są jednym elementem, który można wymienić w kilka godzin Fot. domena publiczna
Istotne różnice widać dopiero przy ich porównywaniu do wozów o pochodzeniu radzieckim, które powstawały według znacząco odmiennych założeń. Zachodni i wschodni inżynierowie nie różnili się radykalnie poziomem umiejętności. Po prostu działali w ogólnych ramach nakreślonych przez klienta, czyli wojsko i w ramach możliwości technologicznych swojego państwa. Radzieckie czołgi, a co za tym idzie dzisiaj rosyjskie i ukraińskie, były mniejsze i lżejsze, a przy tym dobrze opancerzone (mniejsza powierzchnia do osłonięcia - relatywnie mniej ciężkiego pancerza) i z dużą siłą ognia, ale o gorszych systemach obserwacji oraz kierowania ogniem (radziecka optyka i elektronika), gorszej ruchliwości i trudne do obsługi, zarówno dla załogi, jak i techników. Na wschodzie do człowieka przywiązywano po prostu mniejszą wagę w całym systemie. Zachód zakładał, że możliwie wypoczęta, dobrze osłonięta i mająca pewną wygodę pracy załoga będzie miała istotny pozytywny wpływ na efektywność czołgu.
Stanowisko celowniczego polskiego czołgu Leopard 2A5. Wnętrza czołgów trudno fotografować ze względu na ciasnotę, ale w tych zachodnich jest wręcz przestronnie w porównaniu do maszyn T-64 i T-72 oraz pochodnych Fot. Mieczysław Michalak / Agencja Wyborcza.pl
Mitem jest natomiast to, że czołgi ze wschodu przejadą przez wszystko, a zachodnie utoną w błocie. Nacisk na powierzchnię czołgi NATO mają mniejszy za sprawą lepszej relacji masy, długości i szerokości gąsienic. Dodatkowo maszyny zachodnie mają potężniejsze silniki (standardem wyznaczanym przez abramsy i leopardy jest 1,5 tysiąca KM, wobec około 1 tysiąca KM u Rosjan, co nawet pomimo różnicy masy daje zachodnim wozom lepszy współczynnik mocy do masy). Ogromną zaletą maszyn zachodnich są też ich wysokiej jakości i niezawodne skrzynie biegów, umożliwiające też szybką jazdę do tyłu, co ma niebagatelne znaczenie na polu walki, kiedy trzeba się wycofać i ukryć. Będące filarem rosyjskich wojsk pancernych T-72 i pochodne do tyłu ledwo jeżdżą - rozwijają kilka km/h (maszyny NATO do ponad 30 km/h). Niezdolność do szybkiego wycofania się z niebezpiecznej sytuacji jest wadą często podnoszoną przez wschodnich czołgistów. Jeśli chcą uciekać, muszą odwrócić maszynę i wystawić na ostrzał słabo opancerzony tył.
Po prostu towarzysze radzieccy funkcjonowali w przekonaniu, że mieli jak najszybciej nacierać masami na zachód. NATO zakładało, że kluczowa będzie elastyczna obrona przed tymiż masami, więc dobrze przystosować czołgi do efektywnej walki z zasadzki. Przydaje się w tym zdolność do niższego opuszczania lufy armaty niż w wozach wschodnich, co jest efektem większych wież i ich innej konstrukcji. Dzięki temu czołg zachodni może łatwiej znaleźć dogodną pozycję na przykład za pagórkiem i strzelać zza niego wystawiając tylko najsilniej opancerzoną wieżę.
Dodatkowo ZSRR od zawsze miało problem z silnikami oraz całym układem przeniesienia mocy i tak już zostało. Tak naprawdę napęd instalowany dzisiaj w najnowszych rosyjskich T-90M jest w linii prostej rozwinięciem tego, co stworzono w latach 30. na potrzeby T-34. Różne próby zaprojektowania od podstaw nowszych alternatyw skończyły się niepowodzeniem. Jedyna w miarę udana próba to napęd czołgów T-64, będących ukraińskim standardem, ale i tak uznany już w ZSRR za zbyt skomplikowany i awaryjny. Wbrew mitowi o odpornej na wszystko i naprawialnej młotkiem radzieckiej technologii to zachodnie czołgi są mniej awaryjne i łatwiejsze w naprawach.
O tym, jak potoczyłyby się pojedynki czołg na czołg, zadecydowałoby jednak raczej to, która ich wersja znajdzie się po jednej i drugiej stronie. Jeśli po stronie ukraińskiej byłby na przykład eksniemiecki Leopard 2A6 (prawie najnowocześniejszy wariant), a rosyjskiej stary T-72B wyciągnięty ze składu z ledwo działającą optyką, to raczej nie będzie rywalizacji. Jednak jeśli sytuacja by się odwróciła i spotkałyby się stary hiszpański Leopard 2A4 i najnowszy rosyjski T-90M, to maszyna zachodnia mogłaby mieć poważny problem. Tak duże są różnice w jakości w zależności od wariantu maszyn.
Tylko takie czołgowe starcia jeden na jeden to tak naprawdę ewenementy w tej wojnie. Po pierwsze prawidłowo użyte czołgi bardzo rzadko walczą samotnie. Po drugie ze względu na ogromną liczbę śmiertelnie groźnych rakiet przeciwpancernych w rękach piechoty obu stron są teraz wykorzystywane bardzo ostrożnie. Nie ma mowy o filmowych potyczkach szarżujących na siebie watah czołgów. To raczej doskok i ucieczka, strzelanie z maksymalnych dystansów i z ukrycia. I w takich warunkach znacznie lepsze zachodnie systemy obserwacji oraz kierowania ogniem, celniejsze armaty, a także lepsza zdolność do strzelania z ukrycia i szybkiego cofania się mogą być na wagę złota. Jednak nie jest to żadna gwarancja. Na pewno wiele zachodnich czołgów spłonie w Ukrainie. Nie ma cudownych broni, a Rosjanie mają dużo sprzętu w rodzaju rakiet przeciwpancernych Kornet lub naprowadzanych laserowo pocisków artyleryjskich Krasnopol, które spokojnie są w stanie zniszczyć abramsa czy leoparda.
Jednak dla Ukraińców ogromne znaczenie mają nie tylko czysto bojowe parametry zachodnich maszyn, lecz także stojąca za nimi zachodnia logistyka. Zapewnienie zaopatrzenia i odpowiedniej obsługi technicznej kilku typom zachodnich czołgów, na dodatek różniących się wariantami, będzie na pewno dużym wyzwaniem dla ukraińskich logistyków i mechaników. Jest jednak wojna, pieniądze nie grają roli i nie ma wyboru, więc sobie poradzą. Co jednak ważniejsze, zachód posiada zapasy części zamiennych (choć w przypadku niektórych najstarszych typów Leopardów 2 jest z tym problem) i wielkie ilości amunicji czołgowej kalibru 120 mm. Standardem maszyn wschodnich jest kaliber 125 mm i taka amunicja jest aktualnie jedną z najbardziej poszukiwanych na świecie, bo Ukraińcy mają potrzeby większe niż dostępne zapasy oraz produkcja. Co więcej, ukraińscy czołgiści dysponowali dotychczas raczej kiepską amunicją przeciwpancerną, bo nie mieli dostępu do najnowocześniejszych rosyjskich wariantów opracowanych w latach 90. i później. Do armat kalibru 120 mm zachód może dać Ukraińcom pociski wysokiej klasy, będące śmiertelnym zagrożeniem dla rosyjskich wozów.
Na dłuższą metę to właśnie to przesiadanie się na sprzęt zachodni, który Zachód może znacznie lepiej utrzymać, jest dla Ukrainy najważniejsze. Obecnie dominujący sprzęt wschodni nie ma przyszłości, bo to spadki po Układzie Warszawskim bez stojącej za nim poważnej bazy przemysłowej. Wojna może potrwać jeszcze i rok, więc to sprawa o kardynalnym znaczeniu. W takim czasie istotna część obecnie używanego przez Ukraińców wschodniego sprzętu może się wykruszyć. Rosjanie już nie porzucają broni tak łatwo, jak na początku wojny, więc trudniej o dozbrajanie się tą drogą.
Już zadeklarowane przez Zachód czołgi (około setki) i bojowe wozy piechoty (amerykańskie M2 Bradley i niemieckie Marder, razem około 140) razem mogą posłużyć do wystawienia brygady pancernej oraz zmechanizowanej w pierwszym rzucie. Do tego 140 kołowych pojazdów opancerzonych (francuskie AMX-10, amerykańskie Stryker) dla nawet dwóch brygad zmotoryzowanych. Do tego obiecano kilkadziesiąt nowych systemów artyleryjskich oraz przeciwlotniczych. Dostawy i szkolenia potrwają kilka miesięcy, więc nowe brygady realnie do walki trafią pewnie najwcześniej gdzieś późną wiosną/wczesnym latem. Będzie to zalążek nowych ukraińskich sił zbrojnych o profilu zachodnim. Stworzony z nich korpus mógłby odegrać dużą rolę w wyzwalaniu terenów okupowanych.
Z czasem można się spodziewać kolejnych dostaw ciężkiego sprzętu z NATO i stopniowego tworzenia kolejnych brygad. Do kompletu na razie brakuje nowoczesnych samolotów bojowych i rakiet dalekiego zasięgu. Rozmowy na ten temat mają trwać i jest realne, iż ten sprzęt też trafi w ręce Ukraińców w najbliższych miesiącach. Za sprawą zachodniej pomocy ukraińskie siły zbrojne pod koniec tej wojny najpewniej będą wyglądały zupełnie inaczej niż na jej początku.