Brazylijskie władze poinformowały, że do tej pory zatrzymano półtora tysiąca osób. Nie wiadomo na razie, czy i jakie zostaną im postawione zarzuty. Zdjęcia z siedziby Kongresu pokazują ogromne zniszczenia, do jakich doszło w środku.
Więcej najnowszych informacji przeczytasz na stronie głównej Gazeta.pl
Lewicowy prezydent Brazylii Luiz Inacio Lula da Silva, który w październiku pokonał w wyborach Jaira Bolsonaro, zaapelował o surowe ukaranie wandali. Z kolei minister sprawiedliwości zapowiedział, że organizatorzy protestu zostaną postawieni przed obliczem sądu.
Władze zwolniły już gubernatora stołecznej prowincji, który miał zbyt wolno reagować na zamieszki. Rozwiązano też miasteczka namiotowe, które istniały od ponad dwóch miesięcy przed budynkami rządowymi. Zwolennicy Bolsonaro wzywali do wojskowej interwencji, bo uważali, że wybory zostały sfałszowane. Mówił o tym także sam Bolsonaro, chociaż nikt nie przedstawił w tej sprawie żadnych dowodów.
Zamieszki potępili światowi przywódcy w tym prezydenci Stanów Zjednoczonych Joe Biden i Polski Andrzej Duda.
Sam Jair Bolsonaro zabrał głos dopiero po kilku godzinach od wybuchu zamieszek. Na Twitterze odciął się od ataków i stwierdził, że pokojowe demonstracje są częścią demokracji, ale nie dotyczy to "wtargnięcia i grabienia budynków publicznych, do których doszło obecnie i które przeprowadzała lewica w 2013 i 2017 roku".
Bolsonaro wcześniej nie uznał swojej przegranej, ale stwierdził, że "zastosuje się do Konstytucji". O ówczesnych protestach swoich zwolenników mówił, że to wynik "oburzenia i poczucia niesprawiedliwości tym, jak przebiegał proces wyborczy". Prezydent opuścił Brazylię przed zaprzysiężeniem swojego następcy, pozostawiając wiceprezydenta na stanowisku.
W poniedziałek brazylijska gazeta OGlobo poinformowała, że były prezydent Brazylii Jair Bolsonaro został przyjęty do szpitala w Orlando na Florydzie z powodu "bólu brzucha". Po powrocie do kraju prawdopodobnie grożą mu konsekwencje karne.