Fortyfikacje dorobiły się już przeróżnych nazw. Od linii Putina, przez linię Szojgu (od ministra obrony Sergieja Szojgu), linię Surowikina (generał Siergiej Surowikin, generalny dowódca sił rosyjskich w Ukrainie) po linię Wagnera (od organizacji najemniczej Wanger). Są też mniej pochlebne określenia, przy czym najbardziej parlamentarne to "Gucci linia", co jest ironią pod adresem jej wysokich kosztów budowy i dyskusyjnej praktycznej wartości.
Słowo "linia", choć używane powszechnie na określenie pośpiesznie wznoszonych rosyjskich fortyfikacji, tak naprawdę nie opisuje precyzyjnie rzeczywistości. Nie ma dowodów na istnienie jakiejś wielkiej ciągłej linii umocnień długiej na setki kilometrów. To raczej odniesienie do przykładów historycznych budowli w rodzaju linii Maginota we Francji, Zygfryda w Niemczech czy Stalina w ZSRR (wszystkie zdały się na niewiele). Rosjanie budują teraz raczej liczne punkty umocnione, które na mapie owszem układają się w linie, ale w terenie praktycznie nie stanowią ciągłości. Chodzi o próbę blokowania najbardziej dogodnych kierunków ukraińskich uderzeń, wzdłuż dróg czy pomiędzy jakimiś naturalnymi barierami jak na przykład rzeki. Taka przerywania linia ciągnie się setkami kilometrów.
Idąc po mapie zgodnie ze wskazówkami zegara, pierwsze fortyfikacje są budowane na terytorium Rosji, w obwodach Briańskim, Biełgorodzkim i Kurskim, które graniczą z Ukrainą i gdzie linia kontaktu obu stron stoi na granicy państwowej. Nie toczą się tam żadne intensywne walki, a obie strony trzymają tam symboliczne siły. Rosjanie najwyraźniej wolą się jednak zabezpieczyć albo przynajmniej jakoś uspokoić lokalną ludność, która regularnie jest świadkiem ukraińskich ataków artyleryjskich i działania grup dywersyjnych.
Dalej na godzinie 2-3 mamy już aktywną linię frontu w ukraińskim obwodzie ługańskim. Od granicy z Rosją do rejonu Bachmutu w Donbasie ciągnie się pośpiesznie budowana siłami wojska linia obronna, na której udało się Rosjanom zatrzymać Ukraińców w październiku. Ma kilka warstw, przy czym główna ma się ciągnąć na wschodnim brzegu niewielkiej rzeki Krasna. Obecnie front stoi na wcześniejszej warstwie na zachodnim brzegu, opartej o pasmo niewielkich wzgórz i lasów.
Zdjęcia z budowy umocnień w rejonie Swatowego. Tradycyjnie bunkry odlewało się jako całość, aby były odporne na uderzenia. Tutaj Rosjanie montują je z pojedynczych betonowych płyt, co musi mieć negatywny wpływ na ich wytrzymałość.
Idąc dalej jesteśmy już w Donbasie. Na zapleczu nieustannie intensywnych walk w rejonie Bachmutu i ciągłej rosyjskiej ofensywy trwa budowa linii obronnych. Ma ona być prowadzona głównie siłami organizacji Wagner, czym ta się otwarcie chwali. Tak jakby obawiano się, że obecna ofensywa na Bachmut i obrona w rejonie Swatowego mogą się skończyć porażką, wobec czego jest tworzona zapasowa linia obronna, na którą można by się w razie czego wycofać. Biegnie daleko na wschód wzdłuż rzeki Doniec, aż po granicę z Rosją. To daleko na za obecną linią frontu, nawet dalej niż linia zawieszenia broni z lat 2015-2022.
Grafika mająca prezentować 'linię Wagnera' w obwodzie Ługańskim. Czy powstanie w całości i w takiej formie, to kwestia wątpliwa Fot. Riafan.ru
Patrząc dalej w Donbasie, od rejonu Bachmutu aż po Donieck, istnieją dobrze rozbudowane fortyfikacje wzniesione podczas zamrożonego konfliktu po 2015 roku. Nic nowego nie trzeba więc budować.
Na godzinie 5-6 jest Zaporoże, gdzie żadnych umocnień wcześniej nie było, więc Rosjanie budują je od początku jesieni na potęgę. W tym rejonie spodziewają się dużej ukraińskiej ofensywy, więc robią co mogą, aby wgryźć się w ziemię. Opisywaliśmy to częściowo we wcześniejszym tekście na temat wydarzeń w tym rejonie. Fortyfikacje są oparte głównie o miejscowości położone do około 50 kilometrów za obecną linią frontu.
Ostatnie miejsce, gdzie Rosjanie budują swoją "linię", to Krym i resztki okupowanego obwodu Chersońskiego. Tak jakby mieli zdecydowanie pesymistyczne prognozy co do swojej możliwości obrony Zaporoża i linii Dniepru. Umocnienia są wznoszone nawet na terenach zagarniętych w 2014 roku, za przesmykami łączącymi Krym z Ukrainą. Pojawiły się zdjęcia bardzo prowizorycznych umocnień stawianych na plażach półwyspu, jakby Rosjanie obawiali się operacji desantowej ukraińskiej floty, która według Kremlowskiej propagandy nie istnieje od pierwszych momentów wojny.
Okopy na plażach Krymu. Niektórzy Rosjanie na Telegramie twierdzą, że to "rekonstrukcja historyczna"
Wszystkie te rosyjskie fortyfikacje łączny jedno: prowizoryczność. Daleko im do przywoływanych na początku linii Maginota czy Zygfryda, które składały się z miejscami wręcz ogromnych podziemnych bunkrów i które wymagały ogromnych ilości betonu, stali, siły roboczej, pieniędzy i lat. Na ich tle te obecne rosyjskie to pośpieszna polowa prowizorka, stawiana na poły siłami wojska, a na poły zmobilizowanych firm cywilnych. Te drugie nawet publicznie ogłaszają nabór chętnych do pracy czy budowie fortyfikacji na terenie tak Rosji, jak i Ukrainy. Jedną z nich jest StrojKom, której nabór został zauważony przez rosyjskie, a potem światowe media w połowie grudnia. Za kilka miesięcy pracy jako kopacz okopów, stawiacz prefabrykowanych "smoczych zębów" i bunkrów, można teoretycznie zarobić równowartość kilku tysięcy dolarów. Żadne doświadczenie nie jest wymagane, tylko znośna forma fizyczna, choć nawet i dla niepełnosprawnych ma się znaleźć zajęcie.
Budowa fortyfikacji w obwodzie Ługańskim
Wspomniane "smocze zęby" to jeden z najbardziej charakterystycznych elementów budowanych teraz rosyjskich umocnień. To wysokie na może metr piramidki z betonu, których zadaniem jest unieruchamiać pojazdy, próbujące przez nie przejechać. Takie rozwiązanie pojawiło się i zrobiło furorę w okresie międzywojennym. Potem zanikło, tak jak budowa rozległych fortyfikacji. Nie bez powodu. Ich przydatność praktyczna jest co najmniej dyskusyjna. Generalnie ich budowa pochłania znaczne środki, do skutecznej obrony wymagają znacznej obsady, a pozostają nieruchome. Jeszcze w trakcie II wojny światowej odeszły do lamusa, ponieważ wszyscy woleli inwestować w mobilne siły zmechanizowane, które można wykorzystać na wiele sposobów.
Wartość aktualnych rosyjskich fortyfikacji jest dodatkowo dyskusyjna ze względu na ich jakość. Na wielu zdjęciach i nagraniach widać, że wspomniane "smocze zęby" nie mają one w sobie zbrojenia oraz są po prostu stawiane na gruncie. Czesi, Francuzi czy Niemcy w latach 30. robili je ze zbrojonego betonu i często głęboko wkopywali w ziemię, aby były naprawdę trudną do usunięcia przeszkodą. Podobną prowizorką są produkowane masowo prefabrykowane bunkry, które po raz pierwszy pojawiły się jeszcze latem w obwodzie Chersońskim. Nazywane pogardliwie "szaletami", "wychodkami". Dobrze zakopane i zamaskowane na pewno stanowią jakąś ochronę, jednak praktyka wskazuje, że bywa z tym różnie. W wielu miejscach w rejonie Chersonia nie były nawet porządnie wkopywane.
Świeża dostawa prefabrykowanych bunkrów do umocnienia pozycji nad Dnieprem po ewakuacji Chersonia
Pozostałe elementy rosyjskich umocnień są już standardowe. Głęboki rów mający zatrzymywać lub spowalniać pojazdy oraz najpewniej rozległe pola minowe, których jednak nie sposób dostrzec łatwo z satelity czy na propagandowych zdjęciach. Muszą tam jednak być, bo miny to jedno z podstawowych narzędzi obu stron tego konfliktu. Do tego zwykłe okopy dla piechoty i ziemianki.
Budowanie tego rodzaju umocnień świadczy o strategii Rosji. Po pierwsze po sukcesach ukraińskiej armii na początku jesieni Rosjanie musieli mocno zwątpić w swoje możliwości. W końcu to oni dokonali inwazji i mieli podbijać całą Ukrainę, a teraz kopią umocnienia i to miejscami daleko za linią frontu, co wskazuje na nastawienie generalnie defensywnie. Uzupełnia to się z domniemaną aktualną strategią Kremla, który chce przeczekać zimę, wywierając presję na Zachód przy pomocy wysokich cen energii, a na Ukrainę przy pomocy ataków na infrastrukturę krytyczną. W międzyczasie tworząc ze zmobilizowanych nowe siły liczące kilkaset tysięcy ludzi, którzy wiosną może pozwolą na nowo stać się stroną atakującą i mającą inicjatywę.
Taki zamiar może mieć racjonalne podstawy, ponieważ podczas walk w obwodzie chersońskim Rosjanie udowodnili, że potrafią skutecznie i uparcie się bronić. Ukraińcy w wywiadach wielokrotnie wypowiadali się z respektem o umiejętnościach i wytrwałości przeciwnika. Przy ograniczonych środkach ukraińskiego wojska, nieustannie narzekającego na braki w amunicji artyleryjskiej i ciężkim sprzęcie, oparcie się o nawet prowizoryczne umocnienia może być dla Rosjan sensowną strategią.
Kluczem do obrony nie są jednak fortyfikacje, ale obsadzający je ludzie. Pola minowe, smocze zęby i rowy na nic się nie zdadzą, jeśli nie będą pilnowane i osłaniane ogniem z okopów, artylerii, lotnictwa i w razie potrzeby wspierane przez mobilne obwody w postaci czołgów i innych pojazdów opancerzonych. Dzięki mobilizacji Rosjanie mają już znaczne liczbę ludzi na froncie, ale czy ich wystarczy do odpowiedniego obsadzenia wszystkich umocnień? Dodatkowo wiele rosyjskich fortyfikacji postawiono w najbardziej oczywistych punktach obok głównych dróg. Ukraińcy mają jednak zwyczaj atakować na przełaj, w miarę możliwości unikając najbardziej oczywistych kierunków ruchu. To historycznie największa słabość umocnień: są nieruchome i każda nacierająca armia stara się je omijać. Czasem ze spektakularnym efektem, jak Niemcy atakujący Francję w 1940 roku i omijający linię Maginota lasami Ardenów.
Jak bardzo przydatne są rosyjskie fortyfikacje będziemy mogli się przekonać być może w ciągu kilku tygodni. Głównodowodzący ukraińskiego wojska generał Walerij Załużny twierdzi, że kolejna duża operacja jest już we wstępnej fazie realizacji. Czy będzie to większy atak na Zaporoże czy na obwód ługański, jeszcze się przekonamy. Na obu kierunkach są elementy rosyjskiej linii umocnień. Część rosyjskich blogerów nacjonalistycznych jest przekonanych, że Ukraińcy poradzą sobie bez problemu. Pisze tak między innymi Murz (rosyjski nacjonalista od 2014 roku zaangażowany w Donbasie), oraz Igor Girkin (najpewniej były oficer FSB, początkowy dowódca sił rosyjskich w Donbasie, skazany na Zachodzie za zbrodnie wojenne). Ten pierwszy twierdzi, że Ukraińcy przejdą przez fortyfikacje jak "przez masło", drugi nazywa ich budowę piramidalną bzdurą i stratą środków. Obaj podkreślają tragiczny stan wyszkolenia i wyposażenia obsadzających je ludzi, oraz inne systemowe braki rosyjskiej armii, które nie są rozwiązywane pomimo ujawnienia się w sposób dobitny. Zamiast tego budowane są kosztowne umocnienia, co obaj uznają za skrajną głupotę.