W piątek dwoje ministrów w rządzie Peru podało się do dymisji na znak solidarności z demonstrantami, którzy protestują przeciwko odsunięciu od władzy byłego prezydenta Pedro Castillo. W trwających od tygodnia zamieszkach i starciach z policją oraz armią zginęło już 20 osób, a rannych zostało 60.
Minister edukacji Patricia Correa, która złożyła rezygnację ze stanowiska, napisała na Twitterze, że "nie ma usprawiedliwienia dla śmierci współobywateli", a przemoc stosowana przez państwo nie może przyczyniać się do zgonów obywateli Peru. Drugim ministrem, który podał się do dymisji, jest szef resortu kultury Jair Perez.
W całym kraju demonstranci domagają się rozwiązania Kongresu, rezygnacji nowej prezydentki Diny Boularte oraz rozpisania nowych wyborów. Nasilenie protestów nastąpiło w czwartek, po nałożeniu przez sąd w Limie aresztu domowego na byłego prezydenta.
Konflikt polityczny w kraju zaostrzył się na początku grudnia, gdy prezydent Castillo podjął próbę rozwiązania Kongresu. Został odwołany przez deputowanych i aresztowany, a 7 grudnia zaprzysiężono na urząd prezydenta Dinę Boularte.
Dina Boluarte Dina Boluarte/Fot. Guadalupe Pardo / AP Photo
Z Peru z powodu zamieszek nie może wyjechać około 6 tysięcy zagranicznych turystów. Zablokowane są liczne drogi, dworce kolejowe oraz lotniska. Setki turystów z USA, Europy czy krajów Ameryki Południowej utknęło np. na terenie wokół Machu Picchu. Dawna siedziba Inków położona jest na jednym z grzbietów w Andach. Rozciąga się na wysokości od 2090 do 2400 m n.p.m.
Demonstracje odbywają się przede wszystkim w miastach i regionach na południu kraju. Arequipa, Apurimac, Huancayo, Cuzco Puno i Ica - z powodu narastającej przemocy w tych miejscowościach wprowadzono nawet stan wyjątkowy.
Zablokowanych zostało ponad 40 tras, głównie w środkowej i południowej części Peru. Nie kursują również pociągi. Lokalne władze poprosiły rząd o pomoc humanitarną, a dokładnie o wysłanie śmigłowców, które mogłyby ewakuować turystów.