"Trajektoria jest niepokojąca". Białoruś i Rosja jeszcze nie są gotowe, ale się intensywnie szykują

Rośnie liczba rosyjskich żołnierzy na Białorusi. Białoruskie wojsko ćwiczy na niespotykaną skalę i zbiera swoje siły. Sytuacja jest niepokojąca, ale wbrew licznym internetowym wieszczom inwazja na zachodnią Ukrainę nie jest rychła i nieuchronna. Jest jednak całkiem możliwa.

- Trajektoria rozwoju wydarzeń jest niepokojąca i to już od dawna - mówi Gazeta.pl Konrad Muzyka, właściciel firmy analitycznej Rochan Consulting. Jego zdaniem na Białorusi faktyczne trwa gromadzenie i tworzenie sił, które mogą posłużyć do drugiej próby inwazji na Ukrainę z północy. - To nie są pozorowane ruchy, mające tylko wiązać siły ukraińskie. Jednak do osiągnięcia poziomu koniecznego do przeprowadzenia operacji mającej jakieś perspektywy powodzenia jest jeszcze daleko. Nie wiem, dlaczego akurat teraz jest kolejna fala internetowych spekulacji na temat nieuchronnej inwazji z Białorusi. Bo jakiś jeden batalion przerzucono w pobliże granicy? Przecież to ułamek koniecznych sił - mówi analityk.

Białorusini naprawdę się szykują

Niezależnie od tego Muzyka jest przekonany, że groźba ponownego uderzenia z terytorium Białorusi na Ukrainę jest realna. Tak samo, jak bezpośrednie przystąpienie państwa białoruskiego do wojny, którą na razie tylko pośrednio wspiera. Muzyka swoją ocenę opiera na obserwacji działań wojsk Białorusi i Rosji na białoruskim terytorium, które już od dawna uznaje za niepokojące. - Prawdopodobieństwo ataku na Ukrainę z północy moim zdaniem tylko wzrasta. To, co się dzieje na Białorusi, zdecydowanie wykracza poza zakres tego, co by było konieczne do wyłącznie pozorowania przygotowań do ofensywy - uważa.

Pozorowanie mogłoby mieć na celu zmuszenie Ukraińców do trzymania na zachodzie kraju pewnych sił, gotowych do zareagowania na potencjalny atak. Sił, które nie mogłyby zostać użyte na głównym froncie na wschodzie i południu kraju. Coś takiego właściwie dzieje się już od pół roku, kiedy Rosjanie wycofali się z rejonu Kijowa i północno-wschodniej Ukrainy. Ukraińcy nie mogą całkowicie zignorować potencjalnego zagrożenia ponownego ataku na tych kierunkach, więc trzymają pewne siły w rezerwie do jego odparcia. - Jednak po prostu podtrzymać ten stan rzeczy można by znacznie mniejszym wysiłkiem ze strony Białorusi i Rosji - mówi Muzyka.

Tymczasem Białorusini już od wielu miesięcy prowadzą bezprecedensowe ćwiczenia, podnoszą gotowość swoich oddziałów do nigdy niewidzianych poziomów i testują oraz usprawniają system przeprowadzania mobilizacji. Generalnie robią wszystko to, co konieczne do realnego wystawienia sił do wojny. Widać realne efekty. - Choćby w ostatnich dniach białoruska 11 Brygada Zmechanizowana przeprowadziła ćwiczenia, do których wystawiła trzy bataliony. Czegoś takiego jeszcze nigdy nie udało się osiągnąć. To właściwie maksymalne możliwości tej brygady - opisuje Muzyka. Jego zdaniem widać, że Białorusini wyciągnęli lekcje z rosyjskiej mobilizacji i przygotowań do wojny. - Ich proces zwiększania gotowości wygląda inaczej, jest lepiej zaplanowany i zorganizowany - dodaje.

Ćwiczenia 11 Brygady.

Zobacz wideo

Siły są jeszcze za małe

Pomimo tego białoruskie wojsko w aktualnym kształcie, nawet doprowadzone do swojej szczytowej formy forsownymi przygotowaniami, nie ma wystarczających sił do realnego zagrożenia Ukrainie. - Mówimy o maksymalnie 15 tysiącach ludzi. Rosjanie na początku wojny rzucili do ataku z terytorium Białorusi na rejon Kijowa około 50-60 tysięcy ze znanym efektem - mówi Muzyka. Jego zdaniem należy więc przyjąć, że gdyby Białoruś i Rosja chciały przeprowadzić teraz atak na zachodnią Ukrainę mający jakieś realne szanse powodzenia, to musiałyby zgromadzić porównywalne siły. Zakładając uwiązanie zdecydowanej większości najlepszych ukraińskich oddziałów na wschodzie i południu kraju.

- Częściowo lukę mogą wypełnić zmobilizowani Rosjanie, którzy są aktualnie szkoleni na białoruskich poligonach. Jest ich około 10 tysięcy - mówi Muzyka. Podkreśla przy tym, że nie są to kiepsko wyposażeni i zdemoralizowani zmobilizowani, których regularnie można oglądać na nagraniach w internecie. Tamci to w większości pierwszy rzut, który bez najmniejszej troski o życie został pchnięty na front jesienią w celu jego ustabilizowania za wszelką cenę. - Ci na Białorusi są naprawdę przyzwoicie wyposażeni jak na obecne standardy i mają ze sobą odpowiednie ilości ciężkiego sprzętu. Wydaje się, że w większości są podporządkowani traktowanej jako elitarna 1 Armii Pancernej - opisuje analityk.

Nadal daje to jednak tylko około 25 tysięcy ludzi, czyli może połowę koniecznych sił. - Z tego powodu uważam, że przynajmniej na razie siły białorusko-rosyjskie nie są gotowe do zaatakowania Ukrainy - mówi Muzyka. Bardzo poważnie będzie można się niepokoić, kiedy te siły będą dwa razy liczniejsze. Może to zostać osiągnięte za sprawą dosyłania kolejnych zmobilizowanych z Rosji i, co najważniejsze, białoruską mobilizacją. - W obecnych realiach wydaje się ona czynnikiem właściwie koniecznym. Gdyby Mińsk rozpoczął realną mobilizację, moglibyśmy zacząć na poważnie mówić o ataku na zachodnią Ukrainę. Przy czym byłby to stosunkowo powolny proces. Nie mówimy o dniach, ale raczej o tygodniach koniecznych na powołanie, wyekwipowanie i przeszkolenie zmobilizowanych - opisuje analityk.

Muzyka zaznacza, że istnieje jeszcze jedna możliwość. Bezpośrednie przyłączenie się Białorusi do wojny nie musi mieć formy ofensywy na zachodnią Ukrainę. - Zawsze jest możliwość, że z oddziałów białoruskich i rosyjskich, bez dodatkowej mobilizacji, zostaną stworzone połączone siły związkowe i wysłane gdzieś na przykład do Donbasu - mówi.

Amerykańska wyrzutnia systemu Patriot. Ćwiczenia w Chorwacji w 2021 roku. Nie jesteśmy bezbronni, bo w Przewodowie coś spadło

Bardzo duże ryzyko i umykający sens

Potencjalna białorusko-rosyjska ofensywa na zachodnią Ukrainę nie byłaby czymś łatwym ani automatycznie stanowiącym śmiertelne zagrożenie dla Ukraińców. Na ich korzyść w ogromnym stopniu działa bowiem natura. Pogranicze Białorusi i Ukrainy to teren koszmarny do prowadzenia działań zbrojnych. To w większości lasy i bagna Polesia, które od wieków stanowią naturalną barierę omijaną przez kolejne armie. Rosjanie w lutym i marcu tego roku próbowali przez nie atakować i stało się przewidywalne. Ich klęska pod Kijowem w znaczniej mierze była spowodowana tym, jak bardzo ich możliwości działania były ograniczone przez teren. Próbując atakować zachodnią Ukrainę z Białorusi, agresorzy byliby ograniczeni właściwie do trzech utwardzonych dróg, przypominających standardem polskie drogi wojewódzkie z lat 90.

Ukraińcy o tym wiedzą i od miesięcy czynią przygotowania. Budowane są umocnienia polowe, stawiane pola minowe i różne inne przeszkody inżynieryjne. Na pewno istnieją przetrenowane plany prowadzenia obrony. Co więcej, atak nie mógłby być zaskoczeniem. Przygotowania na Białorusi są śledzone prawie w czasie rzeczywistym. Osiągnięcie odpowiedniej masy krytycznej i rozmieszczenie sił przy granicy nie pozostałoby niezauważone przez Ukraińców. Nie wspominając o zachodnich satelitach i licznych samolotach rozpoznawczych NATO krążących tuż obok w przestrzeni powietrznej Polski.

Wobec takich realiów w przypadku ataku na zachodnią Ukrainę wszystko może pójść nie tak dla agresorów. Bez elementu zaskoczenia, przez trudny teren, wobec przygotowanego, zdeterminowanego i doświadczonego przeciwnika wspieranego wydatnie przez NATO. Delikatnie rzecz biorąc, ryzykowna operacja. Białorusini i Rosjanie muszą sobie z tego zdawać sprawę. Między innymi z tego powodu Aleksandr Łukaszenka dotychczas stara się jak może uniknąć bezpośredniego uwikłania w wojnę. Rozmawialiśmy na ten temat z Anną Marią Dyner, analityczką Polskiego Instytutu Spraw Międzynarodowych.

Działania autokratycznych despotów ze wschodu nie zawsze mają jednak logikę i sens w naszym rozumieniu. W lutym wielu analityków politycznych nie mogło doszukać się sensu w agresji Rosji na Ukrainę (i nadal trudno go znaleźć, bo po prostu Kreml drastycznie pomylił się w swoich wejściowych kalkulacjach), tymczasem analitycy wojskowi wskazywali na jej wysokie prawdopodobieństwo po prostu obserwując przygotowania rosyjskiego wojska. Te rządzą się bowiem swoją własną żelazną logiką. Znając ją i patrząc na to, co się dzieje, Muzyka przewidział wówczas moment rosyjskiej agresji niemal co do dnia. - W przypadku Białorusi jesteśmy teraz na innym etapie. Cały czas brakuje mobilizacji oraz przerzucania sił w rejony wyjściowe. Bez tego atak nie nastąpi. Jednak jeśli przeprowadzą mobilizację i zaczną przerzucać siły w kierunku granicy, to atak będzie nieunikniony. Gdybym miał próbować prognozować, to aktualnie szanse na przystąpienie Białorusi do wojny wynoszą około 50 procent - stwierdza analityk.

Zobacz wideo
Więcej o: