O wybuchach poinformowała zarówno Wiktoria Galicyna, szefowa miejskiej administracji wojskowej, jak i doradca mera Mariupola Petro Andruszczenko. Warto jednak podkreślić, że żadnego z urzędników nie ma w Berdiańsku.
Według Wiktorii Galicyny w czwartek w mieście doszło do trzech potężnych eksplozji, a następnie do kilkunastu mniejszych. Jak przekazała, miało do nich dojść w bazie lotniczej, którą zajęli Rosjanie. Następnie zauważony miał zostać pożar. Petro Andruszczenko napisał z kolei, że wybuchło "coś bardzo dużego". Dodał, że odgłosy eksplozji słychać było w pobliskich wioskach. Andruszczenko napisał również, że po trzeciej serii eksplozji "wybuchła panika wśród kolaborantów".
Doniesień tych nie skomentowały okupacyjne władze w regionie - podkreśla CNN.
Więcej wiadomości na stronie głównej Gazeta.pl
Tymczasem Kreml ukrywa informacje o stratach poniesionych na wojnie w Ukrainie i represjonuje żołnierzy, którzy odmawiają wyjazdu na front. Według rosyjskich mediów niezależnych w trakcie inwazji na Ukrainę zginęło, trafiło do niewoli lub zostało rannych około 100 tysięcy żołnierzy armii Putina. Ci, którzy uciekają z frontu, są przetrzymywani w specjalnych obozach. Rosyjskie serwisy internetowe informują także o przypadkach strzelania do dezerterów.
Sąd w Petersburgu zablokował dostęp do 10 portali, które publikowały informacje o stratach ponoszonych przez armię Putina na wojnie w Ukrainie. Na liście cenzorów znalazł się między innymi serwis antywojenny Zatrzymać Wojnę, który informował o akcjach dywersyjnych w Rosji. Zablokowane zostały także kanały internetowe: Obrzydliwi Raszyści - publikujący zdjęcia rosyjskich żołnierzy walczących w Ukrainie - i serwis informacyjny Ukraina teraz: nowości, wojna, Rosja.
Portal Meduza podał, że do rosyjskiej prokuratury wojskowej wpłynął wniosek pskowskiej administracji o wyjaśnienie losów około 300 żołnierzy, którzy odmówili udziału w wojnie. Według ich krewnych i kolegów są oni przetrzymywani w specjalnych obozach na terenie Donbasu.