W ciepłe dni w Bostonie przez kilka lat (lub dekad, dziś trudno to zweryfikować) po I wojnie światowej w powietrzu unosił się słodki zapach. Podobno w upalne dni można wyczuć go nawet dziś, ale może to miejska legenda. Ponad 100 lat temu nie była to jednak lokalna atrakcja, a wspomnienie naprawdę trudnych doświadczeń bostończyków.
Fala melasy wysoka niczym tsunami przeszła przez ulice Bostonu w stosunkowo ciepły styczniowy dzień 1919 roku. Według różnych źródeł mogła mieć od 2,5 do nawet 7 metrów wysokości i nawet do 50 metrów szerokości. Jak to się stało? 15 stycznia pękł zbiornik w lokalnym zakładzie alkoholowym i lepka ciecz zalała miasto. Jedną z ciężarówek zmiotło do pobliskiego portu. Fala miała tak wielką moc, że uszkodziła znajdujący się na wysokości peron. Przejeżdżający akurat tamtędy tramwaj wykoleił się pod naporem ton melasy.
Fala zmiotła z fundamentów wiele domów, w jednym z nich była kobieta, która nie przeżyła zawalenia się budynku. Ten sam smutny los spotkał kilku pracowników domu towarowego. Fala poniosła bowiem ze sobą też odłamki metalu, które poważnie uszkodziły budynek. Melasa zburzyła też lokalny oddział straży pożarnej. Gorąca masa wlała się do Departamentu Prac Publicznych, gdzie utopiło się i spłonęło pięć osób.
Służby znajdowały zmarłych w powodzi przez kilka kolejnych dni. Bliscy mieli problem z identyfikacją ze względu na to, jak melasa oblepiła ciała zmarłych.
Ostatecznie w wielkiej powodzi melasy zginęło 21 osób. Najmłodsza miała 10 lat, najstarsza 78. Kolejne 150 osób odniosło obrażenia. Nie mieli szans z falą, która pędziła ponad 50 km/h. Większość zabitych to robotnicy, którzy pracowali tego feralnego dnia przy zbiorniku. Ofiarami - jak się okaże później - zaniedbań były również dziesiątki koni, psów i kotów.
Akcja ratownicza trwała cztery dni. Na sprzątnięcie wszystkiego potrzeba było jednak wielu miesięcy (łącznie ok. 80 tys. godzin pracy). Uwzględniając inflację, zniszczenia oszacowano na 100 mln dolarów. Ulice Bostonu kleiły się przez kilka kolejnych miesięcy. Do czyszczenia służby używały wody oraz piasku. Ten ostatni w połączeniu z melasą utworzył maź, która kleiła się do butów, przez co roznosiła się po całym mieście.
Zbiornik z melasą był własnością Purity Distilling Company (PDC), w 1917 roku kupionej przez United States Industrial Alcohol Company (USIAC). Część osób sugerowała, że za pęknięcie zbiornika odpowiadali... anarchiści, którzy podłożyli w nim bombę. Tę linię obrony w sądzie przyjęło również PDC. W teorii było to możliwe, ponieważ podkładanie dynamitu przez anarchistów było wówczas dość powszechne. Dość powiedzieć, że rok przed Wielką Melasową Powodzią tylko w Bostonie doszło do 40 wybuchów, a kilka lat wcześniej anarchiści podłożyli bomby w placówkach USIAC w Nowym Jorku. Prawda okazała się jednak dużo bardziej przyziemna.
Wielka Melasowa Powódź to splot wielu zdarzeń, głównie zaś niekompetencji, połączoną z kaprysami pogody. Gazety spekulowały, że wybuch zbiornika był spowodowany fermentacją jego zawartości. Ostatecznie to przy tej teorii obstawały osoby prowadzące dochodzenie. Nagły wzrost temperatury z -16 poprzedniego dnia do 4 st. C w dniu katastrofy oraz mieszanie ciepłej dostawy melasy z zimną, która zalegała w zbiorniku od wielu tygodni, miały doprowadzić do wydzielania się gazów. Te zwiększyły ciśnienie i rozsadziły konstrukcję, która była wyjątkowo wątła.
Więcej informacji ze świata na stronie głównej Gazeta.pl
Współcześni badacze odkryli, że zbiornik od początku miał wady konstrukcyjne. Nie trzeba było zaprzęgać jednak do takich wniosków XXI-wiecznej nauki, bo - jak mówią źródła - konstrukcja od początku przeciekała.
Zbiornik zaprojektowano tak, by utrzymał niemal 10 mln litrów cieczy - mierzył więc 15 metrów wysokości, a jego średnica wynosiła 27 metrów. Wykonano go ze stali, ściany miały u podstawy 1,7 cm grubości, a na górze ledwie 7 mm. Z analizy Ronalda Mayville'a, inżyniera struktur w Simpson, Gumpertz & Heger wynika, że zbiornik nie mógł utrzymać takich ilości fermentującej melasy. Ta jest bowiem 1,5 razy gęstsza od wody, pod którą projektowano konstrukcję. Mayville uważa też, że nity, których użyto do zbudowania zbiornika, były źle zaprojektowane, przez co nie mogły wytrzymać ciężaru melasy.
Zbiornik zbudowano ledwie cztery lata przed wybuchem, w 1915 roku. Inwestycję przeprowadzano zimą, w pośpiechu, by sprostać zapotrzebowaniu na alkohol przemysłowy, który był wykorzystywany do produkcji dynamitu i innych materiałów wybuchowych, tak bardzo potrzebnych w czasie I wojny światowej. Z tego też powodu nie przeprowadzono testów wytrzymałościowych zbiornika i nie zalano go wodą. Właściciele fabryki natomiast ignorowali wszystkie znaki ostrzegawcze, w tym niepokojące dźwięki, które zbiornik wydawał, gdy go napełniano. Nawet widoczne już pęknięcia - pod które dzieci miały podstawiać kubki, by nabrać słodkiej masy - nie były dla przedsiębiorców wystarczającym powodem do reakcji.
Gdy pracownicy zabrali kawałki kruszącej się w środku zbiornika stali do biura szefostwa, skarbnik miał wzruszyć ramionami i odrzec: "Nie wiem, czego ode mnie oczekujecie. Zbiornik wciąż stoi". Kierownictwo kazało jedynie zamaskować wycieki brązową farbą. Tak opisywał to w swojej analizie z 2015 roku Mark Rossow, emerytowany profesor z Uniwersytetu Południowego Illiniois, specjalista od wielkiej powodzi melasy.
Problem pogłębiła dostawa świeżego surowca. Mimo że zbiornik napełniano 29 razy, to ledwie czterokrotnie po sam czubek. Ostatni raz zalano go niemal do pełna ledwie dwa dni przed wielką powodzią, gdy do portu zawinął statek z prawie 9 milionami litrów melasy. To ilość wystarczająca, by zalać 3,5 basenów olimpijskich. Kilku autorów uważa, że pośpiech przy napełnianiu zbiornika (by przyśpieszyć proces, surowiec podgrzewano) był związany z zapowiadaną już prohibicją, która weszła w życie rok później. Firma starała się wycisnąć jak najwięcej ze swojej fabryki alkoholu, póki jeszcze mogła robić to legalnie.
Zaniedbania prędzej czy później musiałyby doprowadzić do kłopotów. Jednak przyśpieszyła je nagła zmiana pogody. Inżynierowie nie wiedzieli bowiem, że stal, z której zbudowany był zbiornik wymieszano ze zbyt małą ilością manganu (takiej samej stali użyto zresztą przy budowie amerykańskich okrętowców Liberty oraz Titanica, który zatonął siedem lat wcześniej). Przez to przy temperaturze poniżej 15 st. C ściany zbiornika stawały się kruche. A 15 stycznia 1919 roku temperatura wynosiła jedynie 4 st. C, w dodatku po wcześniejszym ochłodzeniu.
W połączeniu z wadami konstrukcyjnymi i napełnieniem zbiornika do pełna przyniosło to katastrofalne skutki. Zbiornik pękł i zalał dwie przecznice, melasa trafiła też do pobliskiej rzeki. W nocy spadła temperatura, co tylko pogorszyło sytuację. Melasa stała się jeszcze gęstsza i bardziej lepka.
Nicole Sharp, inżynierka lotnictwa, która ze studentami zbadała rozprzestrzenianie się melasy, uważa, że akcję ratunkową byłoby łatwiej przeprowadzić w lipcowych upałach. Ciecz mogłaby wówczas rozlać się na większym obszarze. Tak się jednak nie stało. Bostończycy nie dość, że zostali przygnieceni przez walące się budynki, to jeszcze utknęli w głębokiej na 30 cm warstwie melasy.
Przeciwko United States Industrial Alcohol Company złożono przeszło 100 pozwów. Dochodzenie trwało sześć lat, zaangażowano w nie trzy tysiące świadków, a akta sprawy liczyły 45 tys. stron.
Świadkowie nie słyszeli wybuchu, inspektorzy też nie doszukali się resztek bomby, co obaliło hipotezę o udziale anarchistów. Cicho jednak nie było, bo dźwięk pękających nitów miał przypominać odgłos wydawany przez karabin maszynowy.
Ostatecznie audyt wykazał, że to firma była winna zaniedbań, a więc też katastrofy. Kwota odszkodowań sięgnęła 1 miliona dolarów.
Zbiornika nigdy nie odbudowano. W jego miejscu znajduje się dziś Park Langone. Przy wejściu postawiono tabliczkę upamiętniającą katastrofę.
Choć dziś to szokujące, to przed Wielką Melasową Powodzią przy budowach niepotrzebne były zezwolenia czy udział inżynierów. Osoba nadzorująca budowę zbiornika nie miała odpowiedniej technicznej wiedzy i - jak można przeczytać w opracowaniach - nie potrafiła nawet odczytać poprawnie projektu technicznego. Ponadto żaden architekt ani inżynier nie odbierał inwestycji.
Ofiary upamiętniają więc też przepisy wprowadzone po zdarzeniach z 1919 roku, które nałożyły na inwestorów konkretne obowiązki. Stephen Puleo, autor "Dark Tide: The Great Boston Molasses Flood of 1919" uważa powódź melasy za kluczowe wydarzenie i punkt zwrotny dla amerykańskich standardów budowlanych.
Źródła: