Zagadkową sprawę rodem z książek o komisarzu Maigret opisuje BBC. Według ustaleń francuskich służb 9 marca 46-letni mężczyzna, kierując osobówką pod wpływem alkoholu, potrącił rowerzystkę na drodze w pobliżu Grand Bourgtheroulde, około 140 km na północny zachód od Paryża.
Sprawca wypadku myśląc, że zabił kobietę, poszedł do domu po szpadel, jednak kiedy wrócił na miejsce zdarzenia, zauważył, że rowerzystka wciąż żyje. Francuska policja uważa, że dobił ją szpadlem, a następnie zakopał ciało. Rower natomiast wyrzucił na pobliskim wysypisku śmierci.
Podejrzanym w tej sprawie jest 46-letni Polak, który od wielu lat mieszka we Francji. Mężczyzna pracuje jako stolarz. Obecnie przebywa w areszcie.
Więcej informacji z kraju i ze świata na stronie głównej Gazeta.pl
BBC podaje, że w tej sprawie jest bardzo mało dowodów, że taka historia mogła się wydarzyć. Przede wszystkim służby nie znalazły ciała ofiary i roweru. Nikt również nie zgłosił zaginięcia kobiety. Jednym z powodów, dla którego policja jest pewna, że doszło do morderstwa, jest fakt, że mężczyzna po zdarzeniu o wszystkim opowiedział bliskim osobom.
Po ponad dwóch miesiącach od wypadku była dziewczyna mężczyzny zeznała policjantom, jak 46-latek pod wpływem alkoholu zadzwonił do niej w noc zdarzenia i powiedział, że zabił przypadkową kobietę. Jednak po chwili mężczyzna zadzwonił do niej raz jeszcze i przekazał, że wszystko jest w porządku. Rowerzystka miała żyć i wrócić do swojego domu.
Zaniepokojona dziewczyna, następnego dnia poszła na spotkanie z 46-letnim partnerem, jednak nie było go w domu. Z informacji BBC wynika, że jego samochód miał uszkodzoną przednią szybę. Na pojeździe znajdowała się również duża czerwona plama.
Po kilku dniach od wypadku kobiecie udało się porozmawiać twarzą w twarz z podejrzanym. Opowiedział jej całą historię. Miał powiedzieć m.in., że poszkodowaną rowerzystkę dobił szpadlem, a zwłoki zakopał. Z jego opisu mogło wynikać, że ofiara była osobą bezdomną.
46-latek przedstawiał też podobno różne wersje wypadku swoim znajomym. Jedna z jego przyjaciółek widziała go czyszczącego samochód.
Kobieta nie uwierzyła w historię mężczyzny i zrobiła zdjęcie uszkodzonego pojazdu, które teraz stanowi kluczowy materiał dowodowy. Kolejnym obciążającym faktem miałoby być również to, że w kwietniu podejrzany oświadczył, iż jego samochód został skradziony. Następnie auto znaleziono spalone. W rzeczywistości przyznał policji, że sam je podpalił.
Aresztowany mówił również, że historia o wypadku to "kiepski żart" wymyślony po to, aby jego była dziewczyna się nad nim zlitowała. Mężczyzna sam miał uszkodzić samochód, a krew - jak twierdził - pochodziła od kurczaka.
Francuska policja podaje, że 46-latek przyznał, że rzeczywiście doszło do wypadku, ale rowerzystka nie odniosła żadnych obrażeń. Powtarzał również historię o "kiepskim żarcie".
Aby kontynuować śledztwo, policja musi dowiedzieć się, kim mogła być ofiara. Prokuratura przekazała, że w okolicach dochodziło do zaginięć, ale nie były one zgłaszane do odpowiednich służb.
BBC podaje, że jedna z hipotez jest taka, że kobieta była turystką, lub pochodziła z zagranicy i była właścicielką jednego z domów. Mogła też mieszkać na uboczu, odcięta od rodziny.
Policja opisała ofiarę jako osobę w wieku od 40 do 60 lat. W chwili wypadku miała mieć plecak, a jej rower był wyposażony w sakwy podróżne.