Wybory w USA. Trump winny marnego wyniku Republikanów? Prof. Zachara-Szymańska: Rewolucja okazała się zbyt kłopotliwa

8 listopada w Stanach Zjednoczony odbyły się tzw. wybory połówkowe, w których Amerykanie zdecydowali o rozkładzie sił w Kongresie, czyli dwuizbowym parlamencie USA. Wbrew sondażom i ekspertom republikanie nie odnieśli przytłaczającego zwycięstwa. Wyniki okazały się wyrównane, co odczytywane jest jako sukces partii Demokratycznej. "Republikanie niebezpiecznie zbliżyli się do cienkiej czerwonej linii, za którą jest chaos" - mówi prof. Małgorzata Zachara-Szymańska z Uniwersytetu Jagiellońskiego zajmująca się polityką amerykańską.

Czego nie wzięli pod uwagę eksperci przewidujący triumfalne zwycięstwo republikanów?

Przekonanie o ich sukcesie rosło wraz z publikacją kolejnych badań wskazujących, że wyborców najbardziej martwią kwestie ekonomiczne takie jak inflacja czy wysokie ceny paliwa. Na tym zyskać miała partia Republikańska, która w świadomości dużej części Amerykanów lepiej radzi sobie z problemami gospodarczymi. Wydawało się, że w tych wyborach sprawy światopoglądowe zeszły na dalszy plan. Niespodziewanie jednak tak się nie stało. Wielu wyborców głosując, miało na uwadze wyrok Sądu Najwyższego, który zaostrzył prawo aborcyjne. To się zemściło na republikanach. [więcej na temat wyroku Roe vs. Wade].

Mało kto przewidział też, że tak tłumnie do wyborów pójdą młodzi ludzie. Oni pomogli demokratom?

Młodzi Amerykanie nie są zdyscyplinowanymi wyborcami, a najmniej ich interesują właśnie "midterm elections". Tym razem jednak poszli na wybory, bo zmobilizowała ich sprawa prawa aborcyjnego i zagrożeń dla demokracji. Ponadto czują się coraz bardziej opuszczeni przez władzę, a demokraci skusili ich postulatami socjalnymi i zainteresowaniem sprawami, które nurtują tę właśnie grupę – rosnące koszty edukacji czy polityka klimatyczna. Dodatkowo niedawno prezydent ogłosił umorzenie części kredytów studenckich.

Czy republikanów nie zgubiło również to, że wielu spośród nich otwarcie podważało wynik wyborów z 2020 roku? Na finiszu kampanii Demokraci mówili: przyznajemy, że nie jesteśmy idealni, ale oni zagrażają fundamentom naszego państwa.

Zwykle republikanie mają bardziej zmobilizowany elektorat. Ale tym razem liberalni wyborcy zostali postawieni w "stan alertu". Rzeczywiście uznali, że bezpieczeństwo demokracji jest zagrożone i należy ratować republikę. Mają w pamięci obrazy z 6 stycznia zeszłego roku, kiedy wielbiciele Trumpa szturmowali Kapitol. To jest wydarzenie bez precedensu, które wciąż tkwi w głowach Amerykanów jako bardzo niepokojący sygnał, że demokracja nie jest dana raz na zawsze. Republikanie, podważając wynik wyborów, niebezpiecznie zbliżyli się do cienkiej czerwonej linii, za którą jest chaos. Okazało się, że Amerykanie wolą stabilizację, rewolucja okazała się zbyt kłopotliwa.

Wydaje się więc, że przegranym jest Donald Trump, który rozpalał negatywne emocje i wspierał kandydatów powtarzających za nim, że wybory w 2020 roku zostały sfałszowane.

Trump zaangażował się w kampanię wielu republikańskich kandydatów, którzy ostatecznie ponieśli sromotną klęskę. Najbardziej taki jaskrawy przykład miał miejsce w Pensylwanii, gdzie bardzo mocno wspierał Mehmeta Oza w wyborach do Senatu, a ten został rozgromiony przez demokratę Johna Fettermana. Bez wątpienia Trump jest wielkim przegranym tych wyborów, ale nie spodziewałabym się, że jego wyborcy będą się od niego masowo odwracać. Natomiast, politycy skupieni wokół byłego prezydenta są teraz w rozterce. Republikanie będą się zastanawiać, czy ma on w sobie wciąż ten urok, który może im pomóc. Zorientowali się właśnie, że poparcie Trumpa nie zapewnia sukcesu, bo nie trzyma on klucza do serc i umysłów wyborców, tak jak się jeszcze do niedawna wydawało.

Liderzy partii Republikańskiej będą mieli jednak wystarczająco dużo siły, by odsunąć Trumpa w cień?

Pamiętajmy, że nie zajmuje on żadnej formalnej pozycji w partii. Więc z czysto technicznego punktu widzenia nie byłby to żaden problem. Wciąż jest jednak wielu ważnych Republikanów, o których się mówi, że są "ludźmi Trumpa". Pytanie, czy pozostaną teraz wobec niego lojalni. Jeżeli zaczną się od niego dystansować, to będzie to początek końca Trumpa w partii. To jednak wbrew pozorom również niebezpieczny scenariusz. Były prezydent może zacząć prowadzić własną grę i jeszcze radykalniej będzie podburzał tłumy zapatrzonych w niego zwolenników. Poczekajmy na rezultaty kolejnych wyścigów wyborczych. Czy w Arizonie po fotel gubernatorki sięgnie Kari Lake? Czy w Georgii grudniowa dogrywka zakończy się wygraną Herschela Walkera? Na ten moment Donald Trump wciąż ma bardzo mocną pozycję w partii Republikańskiej.

Wielkim wygranym jest za to republikanin Ron DeSantis, który ubiegał się o reelekcję na fotelu gubernatora Florydy. Zdobył ją, dystansując demokratę o kilka długości. To nowa wielka gwiazda partii Republikańskiej?

W Stanach Zjednoczonych bardzo poważnie brany jest pod uwagę scenariusz, w którym będzie on kandydował w 2024 na urząd prezydenta. DeSantis zresztą swoimi wypowiedziami wchodzi już powoli w kampanię ogólnokrajową. Patetycznie cytuje Churchilla i roztacza wizję nowej wersji konserwatyzmu. Również Trump na poważnie podchodzi do popularności DeSantisa i zdążył już go zaatakować. Stwierdził, że ma bez porównania wyższe poparcie wśród republikańskich wyborców i powiedział, że zna tajemnice gubernatora Florydy, o których nie wie nawet jego żona.

Ron DeSantisRon DeSantis Fot. Rebecca Blackwell / AP Photo licencja do 2022 11 22

Co przede wszystkim różni Rona DeSantisa i Donalda Trumpa?

DeSantis jakiś czas temu wysłał samoloty z imigrantami do Massachusetts. Chciał w ten sposób obnażyć hipokryzję polityków o liberalnym nastawieniu wobec nielegalnych imigrantów. Stwierdził, że skoro ich popierają, powinni się nimi zaopiekować. Jest bardzo radykalny i nosi na sztandarach hasła populistyczne, ale mimo wszystko - w przeciwieństwie do Trumpa - stylem uprawiania polityki mieści się w kanonach, do których Amerykanie są przyzwyczajeni. Nie ma też tak dużego elektoratu negatywnego ze względu na świetne wykształcenie i karierę w wojsku. Ponadto jest wolny od problemów z prawem, które byłego prezydenta mogą po prostu wykluczyć z walki o powrót do Białego Domu.

Wygranym wyborów jest również Joe Biden?

Z pewnością głęboko odetchnął z ulgą. Od jakiegoś czasu występuje jako orędownik demokracji, który namawiał Amerykanów do jej bronienia w wyborach. Rzeczywiście ten komunikat zadziałał, ale nie wydaje mi się, żeby mógł sobie przypisywać dobry wynik demokratów. Wyborcy pokazali, że darzą go zaufaniem, ale co do entuzjazmu mam wątpliwości. W sondażach notowania Bidena są na zatrważająco niskim poziomie i to się prędko raczej nie zmieni.

Joe BidenJoe Biden Fot. Andrew Harnik / AP Photo Licencja do 2022 11 23

Bardzo prawdopodobny wydaje się scenariusz, w którym demokraci stracą większość w Izbie Reprezentantów, ale obronią ją w Senacie. Czy w takim przypadku prezydent będzie w stanie spełniać obietnice wyborcze?

Do tej pory demokraci mieli przewagę w obu izbach, a mimo to Joe Biden miał olbrzymie problemy z przeprowadzaniem swoich ustaw przez Kongres. Kłody pod nogi rzucali mu niektórzy członkowie własnej partii, m.in. słynny senator z Wirginii Zachodniej – Joe Manchin blokujący proekologiczne regulacje. Jeżeli straci wyższą izbę, to oczywiście będzie mu jeszcze trudniej. Warto jednak zwrócić uwagę, że Biden spędził kilkadziesiąt lat, pracując w Senacie. On wywodzi się z kultury poszukiwania porozumienia ponadpartyjnego.

Więcej o: