Liban od kilku lat mierzy się z gigantycznym kryzysem finansowym i ekonomicznym. Inflacja sięga prawie 180 proc., ceny wielu produktów rosą jeszcze bardziej, leki są nie tylko drogie, ale i niedostępne. Miliony obywateli stoczyły się w skrajne ubóstwo. Nawet ci, którzy mieli oszczędności lub stabilną pracę są w trudnej sytuacji - przez kryzys ich pieniądze w bankach nie są dla nich dostępne. Ponadto kraj od lat gości 1,5 miliona uchodźców z Syrii, którzy stanowią 1/4 populacji.
W tym roku sytuację tylko pogorszyły globalne problemy - wysokie ceny zbóż, paliw i problemy finansowe na świecie, związane m.in. z rosyjską wojną z Ukrainą. A teraz Libańczycy i mieszkający tam uchodźcy mają kolejny powód do obaw - cholerę. Liban był wolny od tej choroby zakaźnej przez ok. 30 lat. Aż do teraz - na północy kraju, w prowincji Akkar, pojawiło się ognisko choroby. Liban to kolejny po Syrii kraj, do którego wróciła cholera. Mieszkańcy kraju są na skraju wytrzymałości pod naporem kolejnych kryzysów. - Liban zasługuje na nagrodę Nobla za największą porażkę. Wszyscy nasi politycy są skorumpowani. Nic dziwnego, że to się stało - mówił dziennikarzowi BBC Mohamad Akel, rolnik z Libanu, który został hospitalizowany z cholerą.
Czytaj więcej o sytuacji w Libanie
Cholera to choroba zakaźna, która przenosi się przez spożycie skażonego pokarmu lub wody. Wywołuje m.in. ostrą biegunkę i może prowadzić do odwodnienia. Jej leczenie jest wysoce skuteczne, jednak w przypadku braku opieki lekarskiej może prowadzić do śmierci nawet w ciągu kilku godzin.
- Pierwsze przypadki potwierdzono 6 października na północy kraju. I nie byliśmy zaskoczeni tym, że cholera pojawiła się w Libanie. To choroba, która jest powiązana z brakiem dostępu do czystej wody i kanalizacji. Znaki ostrzegawcze był widoczne już od kilku lat - mówi w rozmowie z Gazeta.pl szef misji Lekarzy bez Granic w Libanie, Marcelo Fernandez i dodaje: - Od początku kryzysu w 2019 roku system dostarczania wody i kanalizacji funkcjonuje źle. Z roku na rok jest coraz gorzej.
Pierwsze przypadki pojawiły się na północy kraju i choroba szybko rozprzestrzeniła się na inne regiony. Początkowo dotykała głównie uchodźców, którzy są w gorszej sytuacji pod względem warunków sanitarnych i dostępu do wody. Jednak teraz zakażają się także Libańczycy. - Przygotowujemy się na najgorszy scenariusz, czyli rosnącą liczbę przypadków. Wraz z zimą będzie więcej padać, co pogorszy kwestię ścieków w miejscach bez dobrej kanalizacji - ostrzega Fernandez.
Według danych początku listopada w pierwszym miesiącu było 2,5 tys. podejrzewanych przypadków, w tym 416 potwierdzonych testami. Zmarło 18 osób. - Ale możliwości testowania są niewielkie i sądzimy, że te dane nie oddają prawdziwej skali rozprzestrzeniania się choroby - zwraca uwagę przedstawiciel Lekarzy bez Granic.
Cholera rozprzestrzenia się przez wodę, zatem brak czystej wody, kanalizacji, środków higienicznych sprzyja chorobie. Część uchodźców w Libanie mieszka w nieformalnych obozowiskach, w namiotach z folii. Czasem znajdują się tam zbiorniki na wodę, jednak mieszkańcy czerpią ja także z innych miejsc. Problemem jest także brak kanalizacji.
- Ludzie, z którymi rozmawiałem w obozach uchodźców, podkreślają, że są wyedukowani i zdają sobie sprawę z zagrożenia cholerą. Ale nie mają żadnych środków, żeby sobie z tym radzić. Jeśli nie ma kanalizacji, nie ma czystej wody, to nie wystarczy, że dokładnie myją ręce - wyjaśnia Fernandez.
Przedstawiciel Lekarzy bez Granic podkreślił, że oni i inne organizacje pracują zarówno nad leczeniem pacjentów, jak i programem szczepień. Powstają centra leczenia cholery - muszą znajdować się blisko ognisk choroby, żeby pacjenci mogli tam dotrzeć na czas. Szczepionek przeciwko cholerze jest na świecie za mało, szczególnie teraz, gdy choroba uderza w większej liczbie państw. Ale libańskim władzom przyznano 300 tys. dawek, które jeszcze w listopadzie trafią do najbardziej narażonych społeczności.
- Możemy leczyć chorych, możemy szczepić - ale to nie będzie wystarczające. Żeby poradzić sobie z cholerą, najważniejsze jest zapewnienie wszystkim dostępu do czystej wody i kanalizacji. Bez tego mamy idealne warunki do rozprzestrzeniania się chorób. Na przykład w Trypolisie, drugim największym mieście Libanu, kilka tygodniu temu pojawiło się ognisko żółtaczki typu A. Ponieważ nie ma paliwa do generatorów, nie działają pompy i oczyszczalnie, woda jest zanieczyszczona
- mówi Fernandez i dodaje: - W krajach takich Polska czy Francja czasem pojawiają się przypadki cholery. Jedna, dwie zakażone osoby. Ale nie pojawia się ognisko choroby - bo działa kanalizacja i oczyszczalnie. Tak było też w Libanie, gdzie ostatnie ognisko cholery pojawiło się w 1992 roku.
Cholera jest rosnącym problemem w skali globalnej - alarmuje WHO. W tym roku ogniska choroby odnotowano w aż 29 krajach. Dla porównania przez pięć ostatnich lat pojawiały się one w nie więcej niż 20 państwach w ciąg jednego roku. "Globalny trend zmierza w kierunku liczniejszych, bardziej rozległych i poważniejszych ognisk choroby, ze względu na powodzie, susze, konflikty, ruchy ludności i inne czynniki, które ograniczają dostęp do czystej wody i zwiększają ryzyko wybuchu epidemii cholery" - pisze WHO. Do problemu przyczyniają się także zmiany klimatu, które napędzają zarówno ulewy i powodzie, jak i susze.
Kolejnym krajem, gdzie pojawił się problem cholery, jest Syria. Od ok. 11 lat trwa tam wojna domowa. W ostatnich kilku latach walki nie są tak intensywne, jak wcześniej, a linie frontu - czy też kontroli - w dużej mierze pozostają stabilne. Jednak wciąż dochodzi do walk i ostrzałów; miliony ludzi zostały wysiedlone i żyją jako uchodźcy wewnętrzni, czasem w wielkich obozach. Sytuacja gospodarcza całego kraju jest fatalna.
- Cholera w Syrii pojawiła się pierwszy raz od 15 lat. W tej chwili mamy już 25 tys. podejrzewanych przypadków. Prawdopodobnie zaczęło się od używania przez ludzi skażonej wody z rzeki Eufrat. Poważny problem suszy pogłębił zagrożenie - mówi w rozmowie z Gazeta.pl Ahmad Rahmo, koordynator Lekarzy bez Granic w północno-zachodniej Syrii. Jak tłumaczy:
- Ludzie żyjący w północnej Syrii są w niezwykle trudnej i skomplikowanej sytuacji. Mierzą się z brakiem dostępu do czystej wody, pomocy medycznej, z ubóstwem i zagrożeniem wojną. Były już ogniska polio, odry, później epidemia covid, a teraz cholera. Zaraz Syryjczyków, w tym uchodźców wewnętrznych, czeka kolejna trudna zima.
Przedstawiciel Lekarzy bez granic zwraca uwagę, że wszystko pogarsza trwająca eskalacja walk i problemy z dostarczaniem pomocy humanitarnej przez granicę z Turcji. W północno-zachodniej Syrii dochodzi do wymiany ognia między siłami rządowymi a grupami antyrządowymi, które kontrolują tę część kraju. Lotnictwo syryjskiego reżimu i Rosji dokonuje też nalotów.
- Tylko w tym tygodniu doszło do ataków lotniczych na bardzo gęsto zaludniony obóz uchodźców. Z samolotów zrzucono bomby kasetowe. Zginęło osiem osób, wiele zostało rannych. Naloty niszczą też placówki medyczne - mówi Rahmo.
Osobnym problemem jest różnica pomiędzy gigantycznymi potrzebami a coraz mniejszym finansowaniem pomocy zagranicznej. Według Lekarzy bez Granic kilka działających jeszcze szpitali i przychodni w tej części Syrii ma za mało zapasów, za mało pracowników. Sytuacja gospodarcza sprawia, że ludzie nie są w stanie płacić za leczenie czy nawet transport to szpitala.
- Najbardziej zagrożone są przeludnione obozy uchodźców wewnętrznych. Jest tam bardzo wielu ludzi i najgorsze warunki sanitarne - co sprzyja rozprzestrzenianiu chorób zakaźnych. Bardzo obawiamy się tego, co stanie się, kiedy dotrze do nich cholera - podkreśla przedstawiciel Lekarzy bez Granic.
Co organizacja robi, by opanować rozprzestrzenianie się choroby? Działania są dwukierunkowe. - Z jednej strony zajmujemy się prewencją i budowaniem świadomości w społecznościach. Zwracaniem uwagi na konieczność odpowiedniego mycia warzyw i owoców, oczyszczania wody, mycia rąk. Z drugiej - wspieramy ochronę zdrowia i leczenie. Rozprowadzamy środki higieniczne, zapasy do szpitali. W mieście Ar-Rakka otworzyliśmy centrum leczenia cholery - wymienia Rahmo.