"Wciąż widzę umierających ludzi", "Piekło". Policja po tragedii w Seulu: Nie przewidzieliśmy zagrożenia

- Myślałam, że umieram. Całym ciałem utknęłam wśród ludzi - wspomina jedna z kobiet uczestniczących w imprezie halloweenowej, podczas której doszło do wybuchu paniki. - Nie mogłem spać zeszłej nocy. Nadal widzę umierających ludzi - powiedział z kolei mężczyzna, któremu udało się uratować. Policja przyznaje, że nie przewidziała skutków zgromadzenia się w uliczkach Itaewon tak wielu osób.
Zobacz wideo Tak wyglądał powrót Rosjan z Korei Północnej. Dzieci i bagaże na pokład, a potem jazda po szynach

W poniedziałek Hong Ki-hyun, szef Biura Zarządzania Porządkiem Publicznym Narodowej Agencji Policji w Korei Południowej, przyznał, że policja "nie przewidziała zagrożenia" podczas halloweenowej imprezy w Itaewon - podała agencja Yonhap. - Przewidywano, że duża liczba ludzi zgromadzi się w tym miejscu. Ale nie przewidzieliśmy,  że doprowadzi to do dużej liczby ofiar - odparł, pytany o opieszałe reakcje służb.

Władze miasta twierdzą, że w imprezie uczestniczyło około stu tysięcy osób. Koreański rząd także przyznał wcześniej, że nie spodziewano się aż takich tłumów na pierwszej po zdjęciu covidowych restrykcji imprezie.

Premier Korei Południowej obiecał, że wszystkie okoliczności zostaną szczegółowo wyjaśnione. Zapowiedział też pomoc dla rodzin ofiar tragedii. Wiadomo też, że udało się już zidentyfikować wszystkich zabitych oprócz jednej osoby. Zginęły 154 osoby, ale bilans ofiar może jeszcze wzrosnąć: 33 osoby są ciężko ranne.

Korea Południowa. Policja przyznaje, że nie przewidziała zagrożenia. Przybywa relacji świadków

Przybywa relacji z miejsca tragedii. Nuhyil Ahammed w rozmowie z BBC przyznał, że od pięciu lat nie widział takiego tłumu na imprezie halloweenowej w Seulu. Jak dodał, w tym roku policja "nie miała kontroli". - Stałem nieruchomo, ktoś zaczął popychać mnie z przodu, a ktoś z tyłu. I tak kilka razy. Zdałem sobie sprawę, że coś jest nie tak - powiedział. - Ludzie zaczęli naciskać od tyłu, to było jak fala, nic nie można było zrobić. Ludzie dusili się, krzyczeli, ściskali się, upadali, było po prostu zbyt wiele osób - dodał.

Mężczyzna podkreślił, że w końcu udało mu się wejść na schody. - Obserwowałem wszystko, co się działo. Oni nie wiedzieli, co robić i my nic mogliśmy zrobić - podkreślił. Nuhyil Ahammed zaznaczył, że nie zdawał sobie tak naprawdę sprawy ze skali tragedii, dopóki na miejsce nie przyjechały służby. - Zaczęli wyciągać ciała. Jeden mężczyzna wiedział, że jego przyjaciel nie żyje, a mimo to przez 30 minut wykonywał resuscytację krążeniowo-oddechową - opowiedział BBC, dodając, że ktoś próbował powstrzymać tego mężczyznę, ale on nie chciał przestać, wciąć próbował ratować przyjaciela. - Nie mogłem spać zeszłej nocy. Nadal widzę umierających ludzi - podkreślił Nuhyil Ahammed.

BBC opisuje, że pewna kobieta, która szukała swojego 22-letniego syna, była tak zrozpaczona, że ledwo mogła mówić. Powiedziała, że w sobotę wieczorem poszedł do pracy w nocnym klubie w Itaewon i od tego czasu nie miała z nim kontaktu.

"To było jak piekło"

Kim Mi Sung w rozmowie z agencją Associated Press przekazała, że dziewięć na dziesięć osób, które próbowała reanimować, zmarło. Wiele osób krwawiło z nosa i ust. - To było jak piekło. Wciąż nie mogę uwierzyć w to, co się stało - zaznaczyła.

AP przytacza również wpis w mediach społecznościowych innej kobiety. "Myślałam, że umieram. Całym ciałem utknęła wśród ludzi. (...) Myślałam, że naprawdę umrę. Wyciągnęłam ręce do tych, którzy byli nade mną i udało mi się wydostać z tłumu" - napisała.

Z kolei 20-letnia kobieta powiedziała południowokoreańskiej agencji prasowej Yonhap, że wyglądało to jak "groby ludzi ułożonych jeden na drugim". - Niektórzy z nich tracili przytomność, inni, zdawało się, że już umarli - podkreśliła.

"Ludzie padali jak domino"

Mężczyzna o nazwisku Kong wyjaśnił, że udało mu się uciec do pobliskiego baru. Jak przekazał agencji, widział przez okno, że "ludzie padali na siebie jak domino".

Świadkiem tragedii był również 27-latek. Powiedział, że kiedy wyszedł z baru, w którym przebywał, gdy doszło do wybuchu paniki, zobaczył dziesiątki policjantów i sanitariuszy oraz ciała przykryte niebieską folią - Wyglądało jakby spali - oczy zamknięte, usta otwarte, jak manekiny (...) Wyglądało to trochę jak strefa wojny - stwierdził.

Służby błagały ludzi o pomoc w reanimacji poszkodowanych, ponieważ ich liczba była tak duża - wspominają świadkowie. Mówią też o tym, że wielu młodych ludzi się śmiało. - Ale nie śmiali się, bo to było zabawne. Śmiali się, ponieważ byli tak przerażeni - powiedział jeden z nich.

Dziennikarze CNN - na podstawie rozmów ze świadkami - wskazują, że przyzwyczajenie do tłumów mogło uśpić czujność uczestników imprezy.

Tłumy nie są niczym niezwykłym dla mieszkańców 10-milionowego Seulu, którzy są przyzwyczajeni do zatłoczenia czy w metrze, czy na ulicach metra

Jeden świadek podkreślił: "zajęło trochę czasu, zanim ludzie zorientowali się, że coś jest nie tak. Krzyki spanikowanych osób mieszały się z muzyką rozbrzmiewającą z okolicznych klubów i barów" 

- podaje stacja.

Świadkowie relacjonują, że gdy jeden z policjantów zaczął krzyczeć do tłumu, część osób uznała, że to przebrany uczestnik imprezy. - Krzyczał do nas, ale nie mogliśmy stwierdzić, czy to prawdziwy policjant, bo tak wiele osób nosiło kostiumy - powiedziała jedna z rozmówczyń CNN. - Ludzie dosłownie pytali: "Czy jesteś prawdziwym policjantem?" - wskazywała.

Więcej wiadomości na stronie głównej Gazeta.pl

Seul. Władze obiecują wyjaśnienie przyczyn tragedii

Premier Korei Południowej obiecał rzetelne wyjaśnienie przyczyn sobotniej tragedii w Seulu. 154 osoby zginęły - głównie 20- i 30-latkowie, gdy w sobotni wieczór tłum młodych ludzi zaczął tratować się w wąskich uliczkach jednej z popularnych dzielnic w centrum miasta. 149 osób zostało rannych, z czego 33 są w ciężkim stanie.

W niedzielę prezydent wprowadził w całym kraju żałobę narodową i nakazał opuszczenie flag do połowy masztów. W Korei odwołano też imprezy rozrywkowe.

Więcej o: