Sposobów ataków na most było mnóstwo, ale wszystko wskazuje na ciężarówkę. Najgorsze są te uszkodzenia, których nie widać

Rosja stara się bagatelizować efekty ataku na most Krymski. Bo przecież tylko jedna z czterech nitek się zawaliła, ruch samochodowy wznowiono, a na części kolejowej trwa usuwanie uszkodzeń. Tylko najgroźniejsze są te, których nie widać.

Przez ostatnie miesiące po stronie rosyjskiej nie brakowało przechwałek, jak to dobrze most jest zabezpieczony przed atakiem z powietrza, morza i przed dywersją. Pomimo tego stało się. W sobotę rano doszło na moście do potężnej eksplozji, która doprowadziła do natychmiastowego zawalenia się jednej nitki drogowej. Do tego wybuchł pożar jadących akurat mostem kolejowych cystern z paliwem.

Uszkodzenia, które nie są ewidentne

Nie ulega wątpliwości, że pomimo bagatelizowania przez Rosjan skutków wybuchu, miał on poważny wpływ na konstrukcję mostu. Zawalenie się jednej nitki drogowej to najbardziej ewidentny efekt. Siła wybuchu po prostu zerwała przęsło, na którym akurat była ciężarówka i waląca się konstrukcja zjechała z podpór. Druga nitka drogowa ustała, choć jak uważa specjalista ds. budowli ochronnych Aleksander Fiedorek, musiała zostać osłabiona konstrukcyjnie. - W poważny sposób ogranicza to ruch kołowy osobowy. Ciężarowy może być wręcz uniemożliwiony - stwierdza. Na razie Rosjanie puszczają po niej samochody osobowe wahadłowo. Nitka drogowa nie ma jednak istotnego znaczenia dla przebiegu wojny.

Absolutnie kluczowe znaczenie ma most kolejowy. Logistyka rosyjskiego wojska stoi koleją. Przez most dzień w dzień jechały składy z bronią, amunicją i innymi zapasami, które potem wędrowały na front w rejonie Chersonia i częściowo Zaporoża, oraz do krymskich baz lotnictwa i floty. Od soboty transportów nie ma. Rosjanie pokazywali rzekomy przejazd pociągu przez most w pierwszej dobie po ataku, ale tak naprawdę pokazali tylko lekką lokomotywę i kilka wagonów, być może resztki pociągu zniszczonego częściowo przez wybuch. Do dzisiaj trwają prace zespołów ratunkowych na moście. Problem dla Rosjan w tym, że choć przęsła ustały, przez kilka godzin płonęły na nich cysterny z paliwem, które gaszono wodą morską zrzucaną ze śmigłowców.

- Stal pod wpływem temperatury traci swoje właściwości, staje się plastyczna i ulega odkształceniom. Widać je na zdjęciach i nagraniach. Powoduje to utratę jej własności. Podobnie dzieje się z żelbetem. Dodatkowo most znajduje się w środowisku morskim i poddany jest stałemu oddziaływaniu słonej wody, mającej silne właściwości korozyjne. Temperatura uszkodziła warstwy ochronne stali, co powoduje dalsze problemy w naprawie mostu, w tym przyśpieszoną korozję - opisuje Fiedorek. Jego zdaniem most kolejowy musi być istotnie uszkodzony i normalnych warunkach, oraz w "cywilizowanym państwie", zostałby zamknięty do czasu przeprowadzenia szczegółowych badań oraz napraw.

Mamy jednak do czynienia z Rosją w stanie wojny, oraz mostem kluczowym dla mocno naciskanego przez Ukraińców frontu w rejonie Chersonia. Można się więc spodziewać, że ruch kolejowy zostanie wznowiony po prowizorycznych naprawach. Pytanie, jaka będzie jego przepustowość. Puszczanie po uszkodzonych nitkach długich i ciężkich pociągów wojskowych z pełną prędkością to proszenie się o katastrofę. Logika nakazywałaby ostrożność i przejazdy krótszymi składami z ograniczoną prędkością. Logika Rosji stanu wojny może być jednak inna. Kluczowe dostawy na front są zakłócone już od ponad pół tygodnia. Presja na wznowienie ruchu i zignorowanie ostrożności musi być ogromna.

Atak konwencjonalny można wykluczyć

Do dzisiaj nie ma tak naprawdę pewności, co spowodowało wybuch. Ukraina oficjalnie nie wzięła odpowiedzialności, choć Rosjanie ją nią obarczają. Nie ma przy tym wątpliwości, że różni ukraińscy oficjele na przestrzeni ostatnich miesięcy wiele razy mówili o konieczności zniszczenia mostu. Gazeta "Ukraińska Prawda" powołując się na swoje źródła, jeszcze w sobotę napisała, że za atakiem stoi Służba Bezpieczeństwa Ukrainy (SBU). Jeśli przyjmiemy to za fakt, nadal pozostaje pytanie, jakim sposobem Ukraińcom udało się dokonać ataku na teoretycznie tak dobrze chroniony most?

Konwencjonalny atak przy użyciu rakiet, samolotów czy okrętów można raczej wykluczyć. Ukraińcy nie mają odpowiednich zdolności. Floty w ogóle nie mają. Dla ukraińskich pilotów wlatywanie ponad 300 kilometrów w głąb terytorium kontrolowanego przez Rosjan, a potem atakowanie obiektu na pewno silnie obstawionego przez obronę przeciwlotniczą, byłoby misją samobójczą. Do tego potrzebna byłaby ciężka amunicja precyzyjna. - W wypadku użycia bomb kierowanych laserowo czy telewizyjnie atakowane byłyby filary mostu w miejscach osadzenia na nich przęseł. Mielibyśmy więc do czynienia z uszkodzeniami tych elementów, czy też wręcz z ich rozerwaniem - mówi Fiedorek. Na zdjęciach i nagraniach widać wyraźnie, że takich uszkodzeń nie ma.

Nic nie wskazuje też na użycie jakiejś broni rakietowej w rodzaju systemu balistycznego Grom-2. Ukraińcy rozwijali go w latach przedwojennych we współpracy z Arabią Saudyjską. Powstały najprawdopodobniej dwa prototypy. Teoretycznie miał mieć zasięg rzędu 500 kilometrów, czyli wystarczający. Nie wiadomo jednak nic o testach, czy przygotowaniu go do użycia. Nie wiadomo też nic o przekazaniu Ukrainie amunicji do systemu HIMARS o odpowiednim zasięgu. Na dodatek żadne z nagrań eksplozji nie zdradza obecności rakiety, którą zazwyczaj widać na ułamek sekundy przed uderzeniem w cel. Nie licząc jednego fałszywego, które się pojawiło w sieci po ataku i było kolportowane przez liczne anonimowe konta.

Odpada też możliwość zaatakowania mostu dronami-kamikadze. Ukraińcy, owszem, mają proste maszyny być może zdolne pokonać 300 kilometrów. Dzień przed atakiem na most jedna taka maszyna spadła na teren lotniska wojskowego w rejonie Kirowa w Rosji, około 230 kilometrów od granicy z Ukrainą. Jednak nawet gdyby taka maszyna, albo i kilka, doleciała do mostu, musiałaby mieć duże szczęście przedrzeć się przez obronę przeciwlotniczą. Gdyby jakieś zdołały, to potem ich głowice ważące po kilkadziesiąt kilogramów wyrządziłyby tylko kosmetyczne uszkodzenia.

Równie mało realna wydaje się wersja o bezpośrednim działaniu ukraińskich sił specjalnych. Pojawiły się między innymi sugestie, że do mostu w jakiś sposób dotarli komandosi, którzy zamontowali na nim materiały wybuchowe. Byłoby to jednak bardzo karkołomne zadanie, biorąc pod uwagę stały monitoring konstrukcji. Do tego komandosi musieliby w sposób niezauważony zamontować tych materiałów wybuchowych bardzo dużo. Podobnie mało prawdopodobna jest sugerowana wersja z użyciem ładunku na jakiejś łodzi albo dronie morskim. - Odległość od poziomu wody do dolnej krawędzi uszkodzonego  przęsła drogowego wynosi co najmniej kilkanaście metrów. Oznacza to, że musiałby zostać zastosowany ładunek o bardzo dużej sile i masie, żeby w taki sposób poderwać przęsło i je zerwać. Widoczne byłyby osmalenia na filarach, a takowych brak - mówi Fiedorek. Na nagraniach z monitoringu nie widać też, aby eksplozja miała źródło pod mostem.

Zamachowca w ciężarówce

Pozostaje wobec tego tylko jedna opcja, zamach. Wskazują na nią sami Rosjanie, według których doszło do wybuchu ładunku ukrytego w naczepie tira jadącego przez most. Widać go znikającego w kuli ognia na nagraniach z kamer monitoringu. - To musiał być silny ładunek wybuchowy, łatwy do przygotowania w prowizorycznych warunkach, wzbogacony o dodatki zapalające i generujące odłamki. Być może z dodatkiem wojskowych materiałów wybuchowych - mówi Fiedorek. - Na monitoringu od strony mostu kolejowego wyraźnie widać deszcz opadających odłamków albo substancji zapalającej dodanej do materiału wybuchowego - dodaje.

Rosjanie stopniowo publikują informacje ze swojego śledztwa, choć czasem sami sobie zaprzeczają. Już w pierwszej dobie po ataku podali rzekome imię i nazwisko kierowcy, 25-letniego Samira Jusubowa. Mężczyzna szybko jednak nagrał i umieścił w sieci wideo, w którym zapewnia, że on sam nic nie miał wspólnego z eksplozją i przebywa poza Rosją. Ciężarówka, owszem, była zarejestrowana na niego, ale prowadził ją kuzyn jego ojca, 51-letni Makhir Jusubow. On miał być faktycznym właścicielem pojazdu i od dwóch dni przed eksplozją rodzina nie miała z nim kontaktu. Działał jako wolny strzelec, przyjmując zlecenia za pośrednictwem portalu internetowego. Początkowo rosyjskie media informowały, że na Krym jechał z ładunkiem opisanym jako "nawozy". Taką substancję stosunkowo łatwo przerobić na improwizowany ładunek wybuchowy o dużej mocy.

W środę nad ranem rosyjski Państwowy Komitet Śledczy opublikował kolejne oficjalne informacje ze śledztwa, w tym jakoby zdjęcia ładunku ciężarówki wykonane przy pomocy rentgena tuż przed tym jak wjechała na most. Oficjalnym ładunkiem miały być rolki tworzywa ABS ważące razem 22 tony. W nich miały być ukryte materiały wybuchowe. Ogłoszono też aresztowanie pięciu Rosjan i trzech obywateli innych państw, w tym Ukrainy.

Wygląd pojazdu na zdjęciu rentgenowskim nie zgadza się jednak z wyglądem ciężarówki, która jest widoczna na nagraniach z monitoringu, które krążą w sieci i mediach od soboty. - Swoją drogą to pokazuje, jakie ewidentne problemy z zachowaniem procedur bezpieczeństwa mają Rosjanie. Obsługa dyspozytorni mostu nagrywała komórkami obrazy z kamer chwilę po ataku i wrzucała je do sieci - mówi Fiedorek. Takie postępowanie można jednak traktować jako wskazanie podejścia obsługi mostu do zasad.

Widać to też na wspomnianych nagraniach z monitoringu. Jedno przedstawia rzeczoną ciężarówkę Jusubowa na punkcie kontrolnym przed wjazdem na most. Strażnicy chwilę rozmawiają z kierowcą, krótko zaglądają do naczepy i puszczają go dalej. Nic nie wskazuje na przejazd komorą rentgena czy szczegółową inspekcję. - Sobota rano to generalnie czas, kiedy na półwysep jedzie cały szmugiel. Obsługa punktów kontrolnych zarabia w ten dzień miliony rubli za przymykanie oka na zakazane ładunki - pisze rosyjski portal Meduza.io, cytując zdaniem dziennikarzy wiarygodny kanał na telegramie, mający mieć związki ze służbami. Takie realia kontrastują mocno z oficjalną wersją o świetnie zabezpieczonym moście i kontrolach nowoczesnym sprzętem. Czynniki oficjalne mogą więc starać się te realia ukryć. Wszystko to jest jednak typowe dla Rosji, gdzie wersja oficjalna i rzeczywistość to zazwyczaj dwie różne rzeczy.

Pozostaje jedno poważne pytanie: czy kierowca ciężarówki wiedział co wiezie i co ma się stać? - Według Rosjan most był chroniony przez urządzenia walki radioelektronicznej oraz zagłuszające sygnał GPS, co raczej uniemożliwiłoby zastosowanie zdalnego odpalenia ładunku. Wskazywałoby to na jego inicjację przez zamachowca - mówi Fiedorek. Dodatkowo wybuch miał miejsce akurat, kiedy obok jechały cysterny kolejowe z paliwem. Coś takiego trudno byłoby zgrać, gdyby eksplozję inicjował zwykły zapalnik czasowy. Na dodatek jak przewidzieć, kiedy działający bez konkretnego planu kierowca ciężarówki akurat będzie na moście. Jest więc prawdopodobne, że Jusubow był zamachowcem-samobójcą.

Więcej o: