Władimir Putin ogłosił częściową mobilizację rosyjskiej armii. Prezydent Rosji zapowiedział także wsparcie pseudoreferendów, które Rosja zamierza zorganizować na okupowanych ukraińskich terytoriach. Według dekretu podpisanego przez Putina, do rosyjskiej armii mobilizowani będą żołnierze rezerwy. Przed wysłaniem na wojnę mają oni przechodzić przygotowanie uzupełniające. Jednocześnie Ministerstwo Obrony Rosji zapowiedziało, że mobilizowanych będzie 300 tysięcy obywateli. Orędzie Putina na gorąco komentuje w Gazeta.pl prof. Agnieszka Legucka z PISM.
- W mojej ocenie w gremiach politycznych na Kremlu po raz pierwszy zaświtała perspektywa przegranej. Do tej pory Putin, który sam wierzył w rosyjską propagandę, był przekonany, że wojna jest do wygrania. Wreszcie zrozumiał, że to nie będzie takie łatwe. Postanowił więc zaryzykować - bo nawet częściowa mobilizacja rosyjskiej ludności to ryzyko polityczne. Do tej pory udawało mu się zyskiwać poparcie społeczne dla tzw. specjalnej operacji wojskowej, ponieważ z perspektywy Rosjan ograniczała się ona do ekranów telewizora i żołnierzy wysyłanych do Ukrainy za pieniądze. Teraz będzie inaczej - komentuje w Gazeta.pl prof. Agnieszka Legucka z Polskiego Instytutu Spraw Międzynarodowych. Jednocześnie uważam, że ogłoszenie częściowej mobilizacji oznacza, iż Putin nadal jedzie na zaciągniętym hamulcu - to element psychologiczny, próba przekonania obywateli, że mimo problemów na froncie nadal operacja jest pod kontrolą - dodaje.
Orędzie Putina dotyczące mobilizacji zostało opublikowane w środę rano - wbrew zapowiedziom, które pojawiały się w propagandowych mediach. Mówiły one, że przemówienie prezydenta Federacji Rosyjskiej i ministra obrony Siergieja Szojgu zostanie wyemitowane we wtorek wieczorem.
- Władze rosyjskie działają dość chaotycznie i samo przesunięcie orędzia Władimira Putina świadczy o tym, że decyzje na Kremlu podejmowane są w panice, która jest spowodowana przede wszystkim udaną kontrofensywą Ukrainy - komentuje prof. Legucka. - Jeszcze przed latem tego roku było wiadomo, że na okupowanych terytoriach będą przeprowadzane fikcyjne referenda - początkowo miały się odbyć 11 września, wraz z wyborami regionalnymi w Rosji. To się zmieniło, bo skuteczna kontrofensywa zasiała panikę zarówno na Kremlu, jak i wśród władz kolaborujących z Rosjanami. Samozwańcze rządy potrzebują "kryszy" - parasola ochronnego w postaci politycznej i wojskowej opieki z Moskwy. W rzeczywistości to forma szantażu wobec Ukrainy i Zachodu, którego celem jest skłonienie Ukraińców, aby nie posuwali się do przodu i nie zajmowali tych terenów - podkreśla.
Putin w orędziu powiedział, że Rosja "użyje wszelkich możliwych środków do ochrony swoich ludzi" w przypadku "zagrożenia dla integralności kraju". Podkreślił przy tym, że "nie blefuje". - Putin próbuje uwiarygodnić atak nuklearny i podbić w ten sposób stawkę. Zdecydowanie jednak nie ma mocnych kart i próba budowania wizerunku wielkiego mocarstwa zderza się ze słabością armii. Ryzyko dotyczące użycia broni jądrowej się nie zmieniło - komentuje prof. Legucka.