Jako ministerka spraw zagranicznych Wielkiej Brytanii Liz Truss wielokrotnie wypowiadała się na temat rosyjskiej agresji. Kilka tygodni temu zapowiedziała, że jeśli zostanie szefową brytyjskiego rządu, będzie "największym przyjacielem" Ukrainy. - Jako premier będę - podobnie jak Boris Johnson - największym przyjacielem Ukrainy i całkowicie poświęcę się działaniom, które spowodują, że Putin poniesie klęskę w Ukrainie, a Rosja będzie mniej znaczyć - powiedziała w lipcu.
- Ten konflikt jest obecnie wyrównany, a teraz nie jest czas na rozmowy o ustępstwach i kompromisach wobec przerażającego dyktatora (...). Jestem kandydatką, której Brytyjczycy mogą zaufać w sprawie Ukrainy oraz w sprawie naszej wolności - dodała, cytowana przez Sky News, polityczka.
Wcześniej Liz Truss podkreślała, że świat nie może rezygnować z sankcji wobec Rosji, ponieważ nie może pozwolić, aby szantażował go Władimir Putin. Zaznaczała, że sankcje muszą cofnąć rosyjską gospodarkę do czasów sowieckich. - Musimy zdegradować potencjał rosyjskiej machiny wojennej poprzez zwiększenie sankcji. (...) Przegrana Ukrainy w tej wojnie realnie zagrozi bezpieczeństwu wszystkich w Europie - mówiła.
Brytyjska ministerka spraw zagranicznych zapewniała również, że Londyn dostarczy "wszelki sprzęt, jaki będzie jej potrzebny do wyparcia Rosjan" i apelowała, aby każdy "partner Ukrainy" zrobił to samo. - Jeśli nie zatrzymamy Putina w Ukrainie, będzie zagrożeniem dla innych: krajów bałtyckich, Polski, Mołdawii i może się to skończyć konfliktem z NATO - zaznaczyła.
Polityczka wielokrotnie potępiała zbrodnie wojenne popełniane przez rosyjskich żołnierzy w Ukrainie, m.in. rzeź w Buczy, a także zwracała uwagę na konieczność przeprowadzenia śledztw i pociągnięcia sprawców do odpowiedzialności.
Liz Truss zapowiedziała też, że w razie potrzeby byłaby gotowa użyć arsenału nuklearnego Wielkiej Brytanii, gdyby stanęła na czele rządu.
W kwietniu, po spotkaniu z ministrem spraw zagranicznych Zbigniewem Rauem, szefowa brytyjskiej dyplomacji podkreślała, że "Polska zawsze jasno widziała kwestię Rosji i intencje Putina". Dziękowała także Polakom za to, że pomogli ukraińskim uchodźcom. - W tym czasie zrujnowanego europejskiego bezpieczeństwa jesteśmy bardzo, bardzo wdzięczni za to, co zrobiła Polska - powiedziała.
- Byliście na pierwszej linii pomocy Ukrainie, wspierając tych, którzy uciekali przed tą przerażającą wojną. Staliście niewzruszenie po stronie narodu ukraińskiego i przy każdej okazji wzywaliście do ostrzejszych działań przeciwko Putinowi - dodała.
Wówczas Liz Truss mówiła też o potrzebie wzmocnienia wschodniej flanki NATO.
Więcej wiadomości na stronie głównej Gazeta.pl
Rząd Borisa Johnsona zaczął się sypać po tym, jak media ujawniły sprawę afery obyczajowej. Chodzi o awans Chrisa Pinchera. Mimo że na członku partii konserwatywnej ciążyły zarzuty dotyczące molestowania seksualnego, premier powołał go na stanowisko zastępcy whipa, czyli osoby odpowiedzialnej za dyscyplinę w klubie poselskim. Sprawę pogorszyły mało wiarygodne i, jak wszystko wskazuje, nieprawdziwe wyjaśnienia, które przez ostatnie kilka dni składał rzecznik lidera. Upierał się, że Johnson o niczym nie wiedział.
Afera spowodowała lawinę odejść z rządu Wielkiej Brytanii. W ciągu dwóch dni opuściło go blisko 60 urzędników i współpracowników premiera - co jest rekordowym wynikiem. Jako pierwsi 5 lipca rezygnacje złożyli minister finansów Rishi Sunak i minister zdrowia Sajid Javid. Ostatni do dymisji podał się brytyjski minister do spraw Irlandii Północnej Brandon Lewis. "Jasne jest, że nasza partia, koledzy w parlamencie, wolontariusze i cały kraj zasługują na więcej" - napisał polityk w liście rezygnacyjnym. Szczerość, etyka, wzajemny szacunek - zdaniem byłego już ministra - administracja Borisa Johnsona nie reprezentowała tych wartości. "Broniłem tego rządu, zarówno prywatnie, jak i publicznie. Jesteśmy już jednak w punkcie, z którego nie ma odwrotu" - dodał Lewis.
Ostatecznie Boris Johnson podał się do dymisji 7 lipca.