Rosja pół roku temu popełniła dwa kardynalne błędy. Niestety płacą za nie też Ukraińcy

Po pół roku wojny można z całą pewnością stwierdzić, że Ukraina odniosła ogromny sukces: przetrwała, choć dawano jej kilka dni. Natomiast Rosja popełniła dwa katastrofalne błędy: nie doceniła przeciwnika i przeceniła swoje siły. Efektem jest sytuacja, którą pół roku temu mało kto uważał za prawdopodobną.

O świcie 24 lutego 2022 roku rzeczywistość wydawała się znacznie mroczniejsza. Rosja, druga potęga militarna świata, rozpoczęła najazd na dysponującą wielokrotnie mniejszym potencjałem Ukrainę. Nikt nie miał wątpliwości, że Ukraińcy będą dzielnie się bronić i zadadzą agresorowi straty. Jednak ostateczny wynik wydawał się przesądzony. Różnica potencjałów miała być zbyt wielka.

A jednak dzisiaj powstają teksty podsumowujące pół roku wojny, a rosyjskie zwycięstwo wydaje się nierealną perspektywą. Mit Rosji jako drugiej potęgi militarnej świata legł w gruzach, a wraz z nim jeden z ostatnich filarów rosyjskich ambicji mocarstwowych.

Jaki kraj, taka wojna błyskawiczna

Rosjanie ewidentnie byli przekonani, że będą w stanie powalić Ukrainę w ciągu praktycznie doby. Miało to być coś w stylu inwazji na Czechosłowację w 1968 roku połączonej z amerykańską inwazją na Irak w 2003 roku. Operacja "szok i przerażenie" w wydaniu rosyjskim. Jako pierwsze wykonano zmasowane uderzenie lotniczo-rakietowe na cele w całej Ukrainie, obliczone głównie na zniszczenie ukraińskiego lotnictwa jeszcze na ziemi. Drugim kluczowym elementem była duża operacja Wojsk Powietrznodesantowych (WDW) na lotnisku Gostomel niedaleko Kijowa. Desant miał je opanować i wraz z posiłkami pędzącymi od granicy z Białorusią w ciągu pierwszej doby wkroczyć do ukraińskiej stolicy, zadając wraz z grupami dywersyjnymi paraliżujący cios w centrum państwa. Miało to ostatecznie pozbawić Ukrainę zdolności do stawiania zorganizowanego oporu.

Tylko że nic nie poszło zgodnie z planem. Rosyjskie uderzenie powietrzno-rakietowe okazało się karykaturą podobnych operacji Amerykanów i NATO. Ukraińskie lotnictwo ostrzeżone przez Zachód zawczasu uciekło spod ciosu, wysyłając maszyny w powietrze lub na prowizoryczne lotniska zapasowe. Straty od rosyjskich rakiet były minimalne, bo nie dysponując dobrym rozpoznaniem oraz elastycznym systemem dowodzenia, Rosjanie nie potrafili na bieżąco lokalizować miejsc stacjonowania samolotów Ukraińców i przekierowywać na nie swoich pocisków. Rosyjskie rakiety nie sparaliżowały też ukraińskiego systemu dowodzenia i obrony przeciwlotniczej. Częściowo dobrze rozproszonych, a częściowo ukrytych w radzieckich schronach przeciwatomowych, którym żadna broń konwencjonalna niestraszna. Rosyjskie lotnictwo nie zdołało opanować ukraińskiego nieba i jego bardzo niska skuteczność jest jednym z największych zaskoczeń tej wojny.

Desant na Gostomel początkowo odniósł sukces, bo lotnisko opanowano. Jednak Ukraińcy szybko podciągnęli artylerię, śmigłowcami przerzucili posiłki, skierowali do desperackich nalotów lotnictwo i zaczęli kontratakować. Ze względu na niezdolność do wywalczenia panowania w powietrzu desant nie mógł otrzymać szybkiego wsparcia, które zgodnie z planem najpewniej miało przylecieć ciężkimi samolotami transportowymi. Wsparcie jadące po ziemi od granicy z Białorusią miało opóźnienie z powodu ukraińskiego oporu i trudnego terenu. W efekcie Ukraińcy lotnisko zablokowali, a Rosjanie, zamiast wykonywać decydujący rajd do centrum Kijowa, musieli się desperacko bronić. Obrona Ukraińców okrzepła po pierwszym szoku, ukraińskie przywództwo nie uciekło i w ten sposób rosyjska wizja wojny trzydniowej trafiła do kosza.

Ugrzęźnięcie i koniec wizji szybkiej wojny

Jednocześnie rosyjskie oddziały atakowały na niemal całej długości granicy z Ukrainą. Nie przekroczyły jej właściwie tylko na zachód od Kijowa. W wielu miejscach notowały błyskawiczne postępy. Zwłaszcza na południu wychodząc z Krymu oraz generalnie na północy. Najtwardszym orzechem w pierwszej dobie okazał się Charków, położony zaledwie kilkadziesiąt kilometrów od granicy. Ukraińcy zatrzymali Rosjan na granicy miasta i już nie ustąpili. Podobnie stało się z Czernihowem na północ od Kijowa.

Schemat wszędzie był jednak podobny. Rosjanie starali się pędzić naprzód, prowadzić rajdy głęboko w ukraińskie terytorium. Punkty oporu generalnie starali się omijać. Efektem były gwałtowne postępy widoczne na mapie. Takie, jakich już więcej nie było. Nie szła jednak za nimi faktyczna kontrola rozległych przestrzeni Ukrainy. Wszędzie za plecami Rosjan zostawały oddziały Ukraińców, które zaczęły ataki na próbujące nadążyć za czołówkami zmechanizowanymi kolumny ciężarówek z zaopatrzeniem.

Szybko stało się ewidentne, że rosyjskie wojsko jest przekonane, iż przeprowadza jakąś operację policyjną, a nie rozpoczyna normalną wojnę ze zdeterminowanym przeciwnikiem. Efektem były katastrofalne i głupie straty, jak choćby dobrze udokumentowane wybicie kilkudziesięciu bardzo cennych żołnierzy zwiadu Specnazu, których wysłano w lekkich samochodach opancerzonych w głąb Charkowa. Jakby wybierali się na przejażdżkę, podczas gdy napotkali znacznie liczniejszy oddział ukraiński uzbrojony w granatniki i broń maszynową. Podobne sceny rozgrywały się w całym kraju. Rosjanie posuwali się naprzód bez świadomości, co tak naprawdę się dzieje i zaskoczeni nadziewali się na przygotowanych do obrony Ukraińców. Ciężkie straty poniosła zwłaszcza Rosgwardia, czyli wojska wewnętrzne przeznaczone głównie do pacyfikacji demonstracji. Uzbrojone w lekką broń i poruszające się w lekko opancerzonych pojazdach. W wielu miejscach wysyłano je przodem, bo pewnie bardziej spodziewano się konieczności pacyfikacji demonstracji niż przełamywania punktów oporu ukraińskich oddziałów zmechanizowanych.

Ponosząc tego rodzaju ciężkie i zupełnie głupie straty Rosjanie zdołali jednak siłą rozpędu dotrzeć w rejon Kijowa od zachodu i wschodu. Ich zamiarem było ewidentnie otoczenie miasta, ale ponawiane raz po razie próby ataku spotykały się z zaciętym ukraińskim oporem i nawet kontratakami. Podobnie działo się w rejonie Charkowa oraz na dawnej linii zawieszenia broni w Donbasie. Istotne postępy Rosjanie notowali jedynie na południu i samym wschodnim rogu kraju, gdzie Ukraińcy właściwie nie stawiali oporu. Uderzenie z Krymu napotkało opór, ale bardzo słaby (Ukraińcy teraz sugerują, że doszło do jakiejś zdrady ze strony lokalnych służb i urzędników, którzy sabotowali przygotowania do obrony). Rosjanie zdobyli Chersoń i wzięli w okrążenie Mariupol. Napotkali jednak na silny opór w rejonie Mikołajowa i ich próba ofensywy na kluczowy ukraiński port, Odessę, została zatrzymana.

Po miesiącu wojny stawało się ewidentne, że Rosjanie są w trudnej sytuacji. Prawie wszędzie nie byli już w stanie iść naprzód, a zwłaszcza na północy Ukrainy nie byli też w stanie zabezpieczyć swoich tyłów, aby móc skutecznie bronić już zajętego terenu. Wówczas niestety Kreml zgodził się na sensowne rozwiązanie, czyli wielki odwrót. Do końca marca rosyjskie wojsko porzuciło okupowane dużym stratami zdobycze na północy Ukrainy i wycofało się przez granicę. W ten sposób ostatecznie skończyły się rosyjskie rojenia o krótkiej i łatwej wojnie. Jednocześnie szybkie wycofanie się nie pozwoliło zatrzeć śladów i ujawniło skalę zbrodni na ludności cywilnej.

Kolejne fazy wojny

W połowie kwietnia rozpoczęła się druga faza wojny, wyraźnie odmienna od pierwszej. Rosjanie skupili większość dostępnych sił w Donbasie. W miejsce ryzykownych rajdów pojawiła się taktyka rodem z I wojny światowej: zmasowane użycie artylerii na niewielkiej przestrzeni i powolne systematyczne przesuwanie frontu po wyniszczającym ostrzale. Szybko okazało się jednak, że jakieś wielkie plany okrążenia donbaskiego zgrupowania ukraińskiego wojska to mrzonki. Rosjanie pomimo znacznej koncentracji sił nie byli w stanie nigdzie zdecydowanie przełamać ukraińskiej obrony. Owszem ich artyleria działała w sposób zmasowany, ale niecelny, przez co jej skuteczność była i nadal jest ograniczona. Dopiero pod koniec maja Rosjanie zdołali przełamać jedną z ukraińskich kluczowych linii obronnych w miejscowości Popasna. Zajęło im jednak jeszcze ponad miesiąc wyniszczających walk, zanim doprowadzili do zdobycia dwóch głównych miast we wschodnim Donbasie, pozostających pod kontrolą Ukraińców: Siewierodoniecka i Lisiczańska. Nie doszło jednak do żadnego okrążenia ukraińskich oddziałów i ich zniszczenia. Ukraińcy zdołali się sprawnie wycofać na nową linię obrony, na której są do dzisiaj. Druga faza wojny faktycznie skończyła się na początku lipca, po zdobyciu dwóch wspomnianych miast. Wyczerpani swoim sukcesem Rosjanie nie byli już w stanie kontynuować takich działań.

Istotną rolę w rozpoczęciu trwającej obecnie trzeciej fazy miało to, co Ukraińcy robili na południu swojego kraju. Choć przebieg linii frontu zmienił się tam nieznacznie od początku kwietnia, sytuacja uległa poważnemu przeobrażeniu. Od przełomu maja i czerwca Ukraińcy zaczęli zwiększać presję na relatywnie słabe rosyjskie oddziały broniące zdobytego wcześniej terenu w rejonie Chersonia. Pod koniec czerwca sytuację Rosjan znacznie skomplikowało pojawienie się na froncie amerykańskich wyrzutni rakietowych systemu HIMARS, z ich precyzyjnie naprowadzanymi pociskami GMLRS. Wszystkie składy amunicji, stanowiska dowodzenia czy obrony przeciwlotniczej położone do około 80 kilometrów od linii frontu stały się łatwymi celami. Tak samo mosty nad Dnieprem, które są niezbędne do zaopatrywania sił w rejonie Chersonia. Czując rosnącą ukraińską presję, popieraną częstymi sugestiami szykowania dużej kontrofensywy na południu kraju, Rosjanie zdecydowali o znacznym wzmocnieniu obrony w tym rejonie. Zabrali więc istotną część sił z Donbasu, znacznie ograniczając wywieraną tam presję na Ukraińców.

Trzecia faza trwa do dzisiaj. Większość sił i uwagi skupia się obecnie na południu Ukrainy, choć obie strony na razie nie przeprowadzają poważnych działań ofensywnych. Ukraińcy zadowalają się atakowaniem rosyjskiego zaplecza, w tym Krymu. Rosjanie wydają się czekać i być może odbudowywać oddziały przetrzebione w Donbasie. Pytanie kto i w jaki sposób przerwie ten względny spokój.

Zobacz wideo

Zderzenie z rzeczywistością

Z perspektywy pół roku widać jak ogromny sukces odnieśli Ukraińcy. Od chaosu, niepewności i bycia skazanym przez świat na porażkę w kilka dni, do wyparcia Rosjan z połowy zajętych przez nich terenów, zadania im ciężkich strat i próby przejęcia inicjatywy poprzez zmuszenie ich do skupienia sił na południu Ukrainy. Oczywiście wiązało się to z ciężkimi stratami również po stronie Ukraińców. Najnowsze oficjalne doniesienia mówią o dziewięciu tysiącach poległych żołnierzy, choć nie jest jasne czy to obejmuje też żołnierzy obrony terytorialnej i innych służb. Wliczając też rannych i zaginionych, można swobodnie mówić o stratach sięgających kilkadziesiąt tysięcy ludzi. Do tego około 20 procent terytorium kraju pod okupacją, w szczytowym momencie kilkanaście milionów uchodźców (obecnie około połowy tej liczby) i gospodarka w stanie katastrofy, podtrzymywana jedynie zachodnimi pieniędzmi. Jednak pomimo tego Ukraina istnieje, funkcjonuje i od pół roku skutecznie się broni w starciu z teoretycznie drugą potęgą militarną świata.

Z perspektywy czasu jest ewidentne, że Rosjanie popełnili dwa katastrofalne błędy. Takie, przed którymi ostrzegają wszyscy teoretycy wojskowości. Nie docenili przeciwnika i przecenili własne siły. Skutki widać. Jest ewidentne, że rosyjskie przywództwo na czele z Władimirem Putinem dosięgła choroba typowa dla włodarzy państw autorytarnych. Odciętych od społeczeństwa, niepoddawanych realnej krytyce i zamykających się we własnej bańce. Uwierzyli we własną propagandę o słabej Ukrainie, która padnie po pierwszym ciosie. O Ukraińcach tylko czekających na wyzwolenie spod jarzma uzurpatorów w Kijowie. O zgniłym i słabym Zachodzie, który schowa się do kąta w obliczu kryzysu. No i o swojej własnej potędze militarnej, tak efektownie prezentującej się na defiladach i tak sprawnie przeprowadzającej wielkie ćwiczenia oraz manewry.

Zderzenie z rzeczywistością jest bolesne, choć Kreml przynajmniej na razie nie wydaje się tego akceptować. O ile w ogóle jest w stanie. Siła oraz autorytet były i są filarami władzy Putina i filarami współczesnej Rosji. Oba te zasoby właśnie szybko wykruszają się w Ukrainie. Nie widać scenariusza prowadzącego do szybkiego końca wojny. Obie strony nie wydają się tym na razie zainteresowane. Ukraińcy gromadzą siły i na pewno będą starali się w najbliższych miesiącach przeprowadzić jakąś większą kontrofensywę. Pobicie Rosjan i zmuszenie ich do kolejnego odwrotu jest konieczne nie tylko z powodów stricte militarnych, ale też do podtrzymania optymizmu w społeczeństwie (obecnie zdecydowana większość Ukraińców wierzy w zwycięstwo), oraz utrzymania uwagi społeczeństw Zachodu, dla których wojna zeszła już na drugi plan. Udana ukraińska kontrofensywa podkopałaby też w dalszym stopniu autorytet Kremla.

Nie należy jednak jeszcze składać Rosji do grobu. Rosyjskie wojsko nadal ma w Ukrainie znaczne siły. Nadal posuwa się miejscami naprzód w Donbasie. Nadal ma znacznie większe zapasy broni i amunicji. Ukraińcy, przechodząc od ofensywy, będą musieli liczyć się ze znacznie większymi problemami oraz stratami, niż kiedy się bronią. Rosja może też nadal liczyć na destabilizację państw Zachodu wywołaną rysującym się na horyzoncie kryzysem gospodarczym i energetycznym.

To, co jednak najważniejsze, to że nie widać na razie scenariusza, w którym Rosja może wyjść z tej sytuacji naprawdę zwycięsko. Nie ma szans na zajęcie całej Ukrainy, ani nawet połowy. Ukraińcy stali się tak antyrosyjscy jak nigdy i jako naród są dla Moskwy straceni. Relacje z Zachodem legły w gruzach. Finlandia i Szwecja weszły do NATO. Rosyjska gospodarka jest obłożona dotkliwymi sankcjami, które może nie doprowadziły do natychmiastowego zawału, ale znacząco cofają ją w rozwoju. Rosyjskie wojsko poniosło i ponosi poważne straty, które trzeba będzie odbudowywać latami. W zamian za co? Zrujnowane 20 procent terytorium Ukrainy i w najlepszym wypadku kolejny zamrożony konflikt? Wycofanie się nie wchodzi w grę z powodów prestiżowych. Wielka mobilizacja i dosłowne zalanie Ukrainy falą ludzi uzbrojonych w stary sprzęt też nie, bo najwyraźniej Kreml uznaje to za niewykonalne politycznie. Jeśli byłby gotów podjąć taką decyzję, to powinien ją podjąć już miesiące temu. Rosja jest więc w potrzasku. Brakuje sił, aby pójść naprzód. Brakuje woli, aby się cofnąć.

Więcej o: