Dziennikarze "Faktu" dotarli do osób poszkodowanych w wypadku, które zostały przewiezione do Uniwersyteckiego Szpitala Klinicznego w Zagrzebiu. W placówce tej przebywa dwóch mężczyzn i sześć kobiet - ocalałych z wypadku autokaru na A4. Niektórzy pacjenci zgodzili się opowiedzieć, co przeżyli.
Pani Beata, która do pielgrzymki dołączyła w miejscowości Jedlnia Kościelnia na Mazowszu, podkreśliła, że autokar był prowadzony przez doświadczonych kierowców, którzy całą drogę jechali spokojnie i nic nie wskazywało na to, że może dojść do takiej tragedii.
- To był szok, że coś takiego się stało. Nie pamiętam samego momentu wypadku, bo trochę spałam. To były sekundy. Nie straciłam przytomności, natomiast byłam zakleszczona. Widziałam ludzi, ale nie mogłam się ruszyć. Czekałam, aż rozetną autokar i mnie wydostaną. Nie wiedziałam, co się dzieje dookoła, bo byłam przygnieciona fotelami. Miałam wrażenie, że to trwa z godzinę, a czekaliśmy chyba z 13 minut na pomoc - powiedziała kobieta.
- Coś strasznego to było. Wycie, jęki, ludzie mieli chyba tę świadomość, że umierają. Część była przygnieciona. Widok pana, który nie miał skóry na twarzy, to coś strasznego. Szok, nie da się tego opisać - wspomniała dalej. Pani Beata pojechała na pielgrzymkę do Medjugorie ze swoją mamą. Kobieta wie tylko, że mama była nieprzytomna i że jest w ciężkim stanie. Rodzina nadal nie wie jednak, w którym szpitalu przebywa.
Przeczytaj więcej aktualnych informacji na stronie głównej Gazeta.pl.
Kolejna z kobiet zaczęła pielgrzymkę w Warszawie. Do autokaru wsiadła wraz z córką, z którą nie ma teraz kontaktu. Ocalała nie wie, w jakim szpitalu może przebywać. Jak dodaje, razem z córką siedziały w środku autobusu. W momencie wypadku kobieta spała. - To byli doświadczeni kierowcy, jeden z nich jeździł 42 lata, także do Medjugorje, znał trasę. Zmieniali się, jechali przepisowo. Jak było 80 km/h, to jechali 80. Nie wiem, jak to się mogło stać, pojęcia nie mam (...). Byłam przytomna. Pamiętam, jak mnie brali ratownicy. Jak byłam na miejscu, to ze cztery osoby wynieśli, już nie żyły. Widziałam to. To było straszne. Pomodliłam się za nich, bo co mogłam więcej - mówi dalej.
Pani Zofia do pielgrzymki dołączyła w Koninie i - jak mówi - pamięta moment, w którym doszło do wypadku. - Zatrzęsło się i od razu poleciałam do samego przodu. Siedzenie od kierowcy przycisnęło mnie. Ale nie straciłam przytomności. Akcja ratunkowa była szybka. Raz, dwa, pomoc, pogotowie - powiedziała dziennikarzom. - Jak tylko wyzdrowieję, wydobrzeję, to jeszcze raz pojadę do Medjugorje - zapowiada.