Szokujące i propagandowe wpisy pojawiają się na profilu Dmitrija Miedwiediewa od początku rosyjskiego ataku na Ukrainę. Dezinformacja jest jedną z broni Kremla, która ma służyć temu, by mieszkańcy Rosji popierali inwazję na sąsiedni kraj. Ostatni wpis jednak wzbudził konsternację nawet na Kremlu.
Dmitrij Miedwiediew napisał, że celem Moskwy jest "przywrócenie granic ojczyzny, które nigdy się nie kończą". Stwierdził też, że do 1801 roku "nie było takiego kraju jak Gruzja", która miała działać "jedynie w granicach imperium Rosyjskiego". "Osetia Północna i Południowa, Abchazja i pozostałe terytoria Gruzji mogą być zjednoczone tylko jako część jednego państwa z Rosją" - można przeczytać we wpisie.
Dalej polityk skrytykował też Kazachstan. Kraj ten został nazwany "sztucznym państwem", a jego mieszkańcy zostali oskarżeni o "ludobójstwo Rosjan". "Nie będziemy odwracać wzroku. Dopóki Rosjanie tam nie wkroczą, nie będzie porządku" - napisano dalej. Podobna retoryka stosowana była przez Kreml przed wojną z Ukrainą. Moskwa oskarżała bowiem Kijów o rzekome dokonywanie mordów w separatystycznej Donieckiej i Ługańskiej Republice Ludowej. Zarzuty te oczywiście nie zostały w żaden sposób potwierdzone.
Przeczytaj więcej informacji ze świata na stronie głównej Gazeta.pl.
Wpis ten został jednak usunięty z profilu Miedwiediewa chwilę po jego publikacji. Jego treść zachowała się dzięki byłej prezenterce państwowej telewizji Ksieniji Sobczak, która w 2012 roku poparła ruchy demokratyczne i z tego powodu straciła pracę. Dziennikarka dodała, że chociaż wpis Miedwiediewa "był dziwny", to jednak "wpasowuje się w retorykę", jaką od kilku miesięcy stosuje ten polityk.
Z obliczeń "Ukraińskiej Prawdy" wynika, że po dziesięciu godzinach od usunięcia wpisu, propagandowe media przekazały komunikat Kremla dotyczący tego, że konto byłego prezydenta Rosji miało zostać "zhakowane przez nieznanego sprawcę".