Najnowsza deklaracja padła z ust ukraińskiego ministra obrony Ołeksieja Reznikowa, podczas rozmowy z brytyjskim dziennikiem "The Times". Powiedział, że prezydent Wołodymir Zełenski nakazał wojsku odbicie zajętych przez Rosjan obszarów na południu krajów, nad Morzem Czarnym. Bardzo istotnych z punktu widzenia ukraińskiej gospodarki.
- Rozumiemy, że z politycznego punktu widzenia to jest coś bardzo potrzebnego naszemu państwu. Prezydent rozkazał więc Sztabowi Generalnemu przygotować plany - stwierdził Reznikow.
Ogłaszanie zamiaru kontrofensywy i to jeszcze na konkretnych obszarach może się wydawać nierozsądne. Po co przeciwnikowi zdradzać własne zamiary? Ukraińcy robią to już jednak od miesięcy i można się domyślić dlaczego. Podobnie jak od miesięcy sugerują zamiar ataku na strategiczny most nad Cieśniną Karczeńską. Na tym przykładzie można prześledzić, jaki to ma wpływ na Rosjan.
Wspomniany most został wybudowany przez Rosjan w tempie przyśpieszonym po agresji na Ukrainę w 2014 roku i zagarnięciu Krymu. Ponieważ próba zagarnięcia całego wybrzeża czarnomorskiego nie wyszła, półwysep został całkowicie odcięty do Rosji. Został tylko transport morski. W latach 2016-19 zbudowano więc most kolejowo-drogowy nad Cieśniną Karczeńską, oddzielającą Krym od właściwiej Rosji. Dzisiaj wiedzie nim jeden z kluczowych szlaków zaopatrzeniowych rosyjskiego wojska działającego na południu Ukrainy, głównie w rejonie Chersonia czy ogólnie rosyjskiej floty i lotnictwa na samym Krymie.
Ukraińcy zaczęli sugerować atak na tenże strategiczny cel jeszcze w kwietniu. Przed rosyjskim obchodami Dnia Zwycięstwa 9 maja założono wręcz stronę z zegarem odliczającym czas do rzekomego ataku. Był on wówczas właściwie nierealny, ze względu na nieposiadanie przez Ukraińców odpowiedniego uzbrojenia do takiej operacji (za daleko dla rakiet, samoloty miałyby małą szansę dotrzeć, floty Ukraina nie ma) i domniemaną wysoką odporność mostu na uderzenia rakiet oraz bomb.
Rosjanie publicznie informację wyśmiewają. Faktycznie nie ignorują jednak ukraińskich gróźb, choć dotychczas były bez pokrycia. Na początku lipca zaobserwowano w rejonie mostu dwa wiele mówiące zdarzenia. Po pierwsze zakotwiczono w jego pobliżu specjalne barki-cele, wykorzystywane przez rosyjską flotę. Są tak skonstruowane, aby stanowić jak największy cel dla rakiet używających radaru do naprowadzenia się na cel. Specjalne obiekty nazywane reflektorami radarowymi umieszczono też na wysepkach w pobliżu.
Mniej więcej w tym samym czasie trafiły do sieci nagrania rosyjskich kierowców, którzy jadąc przez most, stali się bezwolnym uczestnikami testu systemu wytwarzania sztucznej mgły. Rosyjskie wojsko posiada specjalne urządzenia, które wytwarzają ją w ogromnych ilościach, aby skryć strategiczne obiekty przed obserwacją z kosmosu i powietrza. Używają ich między innymi do skrycia swoich głównych baz morskich, kiedy próbują coś ukryć przed amerykańskimi satelitami. Najwyraźniej postanowili też móc ukryć strategiczny most. Zapewne nie tylko przed satelitami, ale też głowicami rakiet naprowadzanych w podczerwieni czy na obraz. Być może też przed atakiem lotniczym. O testach nie poinformowano jednak cywili korzystających z mostu. Ani go na tę okazję nie zamknięto. Efektem był co najmniej jeden wypadek, zarejestrowany przez kamerę.
Rosyjskie działania ewidentnie wskazują, że nie ignorują ukraińskich gróźb. Co jest akurat mądrą rzeczą, ponieważ bagatelizowanie przeciwnika to jeden z najcięższych grzechów, jakie można poczynić na wojnie. Z drugiej strony Ukraińcy samymi słowami i być może jakimiś przygotowaniami, niewidocznymi dla nas, ale dla Rosjan owszem, zmusili przeciwnika do zaangażowania środków do obrony strategicznego mostu. Na pewno cele radarowe i generatory mgły to tylko ich mniej istotna część. W okolicy muszą być też ukryte przed wzrokiem oraz kamerką przypadkowego kierowcy systemy przeciwlotnicze, przeciwrakietowe i walki elektronicznej. Czyli nie są w rejonie walk w Ukrainie.
Na podobnej zasadzie, choć w zupełnie innej skali, mogą działać powtarzane przez Ukraińców zapowiedzi kontrofensywy. Regularnie od wiosny mówi o tym doradca prezydenta Zełenskiego (wcześniej oficer, analityk i bloger), Ołeksij Arestowycz, który codziennie rozmawia o aktualnej ukraińskiej sytuacji z Markiem Feiginem, rosyjskim opozycjonistą. W trakcie tych rozmów wielokrotnie padały twierdzenia o dużej ofensywie ukraińskiego wojska latem, czy inaczej w lipcu, sierpniu lub wrześniu, kiedy będą gotowe szkolone od podstaw nowe ukraińskie brygady rezerwowe. Podobne twierdzenia padają ze strony różnych ukraińskich czy proukraińskich blogerów relacjonujących wojnę. Teraz oficjalnie wygłosił je minister obrony.
Generalnie nie jest to nic zaskakującego. Ukraińcy, chcąc zakończyć tę wojnę po swojej myśli, czyli najpewniej odzyskując kontrolę nad całym, albo prawie całym swoim terytorium, nie mogą się tylko bronić. Muszą w końcu uderzyć w Rosjan i zmusić ich do przynajmniej częściowego odwrotu. Nawet najbardziej umiejętna obrona, oznaczająca jednak powolne cofanie się, nie przekona Kremla, że dalsza wojna nie ma sensu. Ukraińcy wydają się więc właściwie skazani na próbę jakiejś większej kontrofensywy. Skazani, ponieważ będzie to coś nieporównywalnie bardziej ryzykowanego i kosztownego niż obrona czy ograniczone w skali kontrataki przeprowadzane obecnie.
Zaskoczeniem nie może być też wskazanie południa Ukrainy jako rejonu owej potencjalnej kontrofensywy. Rosjanie zajęli tam większą część obwodu chersońskiego z samym Chersoniem i obwodu zaporoskiego, choć bez głównego miasta Zaporoże (ale w zamian mają Mariupol). To największe zwycięstwo Rosjan w tej wojnie. Daje im połączenie lądowe z Krymem (alternatywę dla mostu nad Cieśniną Karczeńską), umożliwia zaopatrywanie półwyspu w wodę i ogranicza możliwości eksportowe Ukrainy (Mariupol i Chersoń to istotne porty). Jednocześnie są w tym rejonie bardziej wystawieni na ukraiński kontratak niż na wschodzie kraju, w Donbasie. Tam mają silne zaplecze po rosyjskiej stronie granicy, tutaj rozciągnięte linie zaopatrzeniowe przez Krym i narażone na ataki partyzantki przez obwód zaporoski. Dodatkowo Rosjanie mają na południu Ukrainy ograniczone siły, ponieważ ich zdecydowaną większość zgromadzili w priorytetowym dla nich Donbasie. Nie bez powodu właściwie od kwietnia w rejonie Chersonia i Zaporoża nie próbują większych ofensyw, tylko skupiają się na defensywie. Dodatkowo teren do ataku w tych rejonach jest relatywnie łatwiejszy niż na wschodzie. Mniej terenów zabudowanych, mniej lasów, bardziej płasko i mniej przeszkód w rodzaju rzek czy terenów podmokłych.
Trudno więc być zaskoczonym, kiedy Ukraińcy oficjalnie sugerują ten region jak teren potencjalnej kontrofensywy. Rosjanie i tak na pewno zdają sobie sprawę z takiej możliwości. Pomimo tego trzymają na południu stosunkowo szczupłe siły, bo po pierwsze ich nadrzędnym celem wydaje się Donbas, a po drugie ich rozpoznanie najpewniej nie widzi przemieszczania w ten rejon ukraińskich rezerw, niezbędnych do poważnej kontrofensywy. Poważniejszej niż trwająca już od początku czerwca pełzająca w rejonie Chersonia, miejscami spychająca Rosjan o kilkanaście kilometrów.
Jest zawsze możliwe, że ukraińskie deklaracje i ruchy są elementem jakiegoś rodzaju strategicznego zwodu. Na wojnie zawsze dobrze trzymać przeciwnika w niepewności co do swoich zamiarów. Zaskoczenie to jeden z najważniejszych składników sukcesu na polu bitwy. Ukraińskie dowództwo udowodniło już, że jest bardzo kompetentne, więc trzeba zakładać, że ma jakiś pomysł na rozegranie tej sytuacji. Może będą ciągle mówić o kontrofensywie na południu, wywierać presję na Chersoń, po czym uderzą w rejonie na wschód od Charkowa, wychodząc za plecy głównego rosyjskiego zgrupowania na północy Donbasu. Może chcą uśpić czujność Rosjan i znudzić ich wizją kontrofensywy na południu, która nigdy się nie materializuje, aby potem ją naprawdę znienacka przeprowadzić. Mogą też chcieć po prostu zmusić rosyjskie wojsko do potraktowania ich gróźb na tyle poważnie, aby wycofało część sił z Donbasu, ułatwiając życie będącym tam pod ciężką presją ukraińskim obrońcom. Częściowo mogło się to już udać, ponieważ po zajęciu obwodu ługańskiego pewne rosyjskie oddziały zostały przerzucone na front zaporoski.
Jest też możliwe, że Ukraińcy w ogóle nie zdołają przeprowadzić większej ofensywy, ponieważ nie pozwolą im na to Rosjanie. Mogą to zrobić poprzez dalsze wywieranie mocnej presji w Donbasie i przetrzebianie broniących się tam oddziałów. Jeśli Ukraińcy znajdą się w trudnej sytuacji, będą potrzebowali wsparcia, na które trzeba będzie przeznaczyć oddziały wyznaczone do teoretycznej kontrofensywy. Mogą też uderzyć mocniej w rejonie Charkowa, wykorzystując oddziały mozolnie odbudowywane od końca marca po klęsce kijowskiej, aktualnie trzymane tuż za granicą w rejonie Biełgorodu. I zmuszą Ukraińców do rzucenia tam dodatkowych sił do utrzymania obrony.
Tak jak mówił w rozmowie z Gazeta.pl płk Piotr Lewandowski, problemem jest to, że Rosjanie ciągle trzymają inicjatywę na poziomie operacyjnym. Czyli to oni decydują gdzie i jak będą się toczyć kluczowe walki. Duża ukraińska kontrofensywa mogłaby wytrącić im ten atut z rąk i naprawdę zmienić bieg wojny. Pozostaje nam jednak poczekać najpewniej kilka miesięcy. Ofensywa jeszcze w lipcu czy sierpniu wydaje się bardzo optymistycznym założeniem, ponieważ jak wskazywał płk Lewandowski, trudno byłoby tak szybko wyszkolić w rozsądnym stopniu ukraińskie rezerwy. Może na to też wskazywać forma wypowiedzi Reznikowa. Skoro teraz mówi o "przygotowywaniu planów", to do próby ich realizacji nie może być blisko.