Rosjanie na przełomie czerwca i lipca zajęli resztkę kontrolowanego przez Ukraińców obwodu Ługańskiego z dwoma większymi miastami, Siewierodonieck oraz Lisiczańsk. Teraz front się nieco ustabilizował. Sami Rosjanie deklarują, że rozpoczynają tak zwaną pauzę operacyjną.
- Coś takiego jest teraz czymś oczywistym i koniecznym. Choć nie będzie to oznaczało jakiegoś generalnego zawieszenia broni. Ograniczone ataki i ostrzał artyleryjski będą trwały - mówi płk Lewandowski.
Pauza operacyjna ma to do siebie, że jak nazwa wskazuje, jest tylko chwilowym wstrzymaniem prowadzenia operacji. Wojna, choć z natury jest chaosem, wymaga dużej dozy planowania i przygotowań, aby być chaosem w pewnym stopniu kontrolowanym. To, co dla przeciętnego obserwatora może się wydawać ciągłym pasmem walk o zmiennym natężeniu, dla wojskowych może być kolejnymi operacjami, poprzetykanymi okresami przygotowań i reorganizacji.
- Rosjanie skończyli jedną operację, zajęli Siewierodonieck, Lisicziańsk i okoliczne tereny. Muszą przygotować się do kolejnej, czyli najpewniej do ataku na Sławiańsk i Kramatorsk - uważa pułkownik. Zastrzega, że oba wspomniane miasta będą dla Rosjan trudnym orzechem do zgryzienia. Są rozległe i otoczone miejscami przez trudny teren, dając Ukraińcom dobre warunki do obrony. Co więcej, mogli się oni przygotowywać do niej już od ośmiu lat, więc można się spodziewać zbudowania przez nich silnych umocnień.
Przygotowania do tak trudnej operacji zdaniem płk. Lewandowskiego mogą zająć Rosjanom co najmniej kilka tygodni, choć to zależy od wielu czynników. Przede wszystkim od tego, jakie straty poniosły rosyjskie oddziały w dotychczasowych walkach. Im większe, tym więcej czasu będą wymagały na uzupełnienie, reorganizację i osiągnięcie zdolności do dalszych działań. - Na przykład jeśli jakiś oddział stracił do 20 procent ludzi, to może być gotowy do walki po kilku dniach. Jeśli powyżej 60 procent, to właściwie trzeba go odtwarzać co zajmie miesiące - tłumaczy wojskowy. Dokładnych danych tego rodzaju jednak nie znamy, więc można jedynie przypuszczać.
Konieczne jest też przemieszczenie oddziałów na takie pozycje, jakie dla nich zaplanowali sztabowcy, szykując kolejną operację. - To nie jest tak, że jak jakiś oddział skończył walkę w miejscowości X, to z niej będzie zaczynał następną operację. Zostanie przeniesiony w takie miejsce, jakie sztabowcy uznają optymalne dla realizacji ich założeń. I z tego rozstawiania pionków na szachownicy można sporo wyczytać, jeśli można to obserwować, a Ukraińcy wsparci przez zwiad NATO najpewniej mogą to robić - opisuje pułkownik.
Biorąc to wszystko pod uwagę, ekspert ocenia, że rosyjska pauza potrwa kilka tygodni. Wznowienia intensywniejszych walk można się spodziewać raczej w sierpniu, przynajmniej jeśli chodzi o Rosjan.
Zdaniem płk. Lewandowskiego dalszy atak w Donbasie jest najbardziej prawdopodobny. Konkretnie na wspomniany Kramatorsk i Słowiańsk. - I nie mówię o przyczynach politycznych. Rosyjska logistyka jest bardzo mało elastyczna. Jak już zbudowali cały system zaopatrywania oddziałów walczących w tym rejonie, to nie będą go w stanie szybko przenieść na przykład na Zaporoże. Raczej będą go wykorzystywać dalej tam, gdzie jest - uważa wojskowy.
Dla Rosjan głównym problemem jest zaopatrywanie oddziałów w amunicję. - Potrzebują jej dziennie setki ton i to jest duży wysiłek. Z paliwem teraz mniejszy problem, bo mają specjalne oddziały kładące szybko polowe rurociągi od stacji kolejowych daleko na zapleczu do rejonu walk - tłumaczy płk Lewandowski. Amunicji Rosjanie potrzebują bardzo dużo, bo ich sposób walki jest oparty w znacznej mierze na artylerii. Tak jak wielokrotnie opisywaliśmy. Zgnieść przeciwnika ogniem, tak aby relatywnie słabe oddziały przeprowadzające właściwy atak miały jakieś szanse. - I ich kolejna operacja będzie wyglądać tak samo jak poprzednia. Artyleria i jeszcze raz artyleria - uważa wojskowy. - Ukraińska artyleria na szczęście robi się coraz lepsza. Mają już sporo zachodnich systemów, a jak dostaną w końcu większą liczbę HIMARSów i MLRSów (zachodnie wyrzutnie rakiet kierowanych - red.), to porządnie napsują krwi Rosjanom - dodaje.
Zdaniem polskiego wojskowego Ukraińcy generalnie mają lepsze morale i lepszych, bardziej elastycznych oraz samodzielnych dowódców. Poza tym obie strony mają walczyć podobnie. - Ta wojna bardziej przypomina I wojnę światową niż nasze wyobrażenia o konflikcie XXI wieku. Zwłaszcza kiedy przychodzi do ofensyw - mówi płk Lewandowski. - Obie strony stosują taką samą taktykę: ogień artyleryjski na pozycje przeciwnika, podejście i nawiązanie walki, jak idzie dobrze, to idziemy naprzód, jak nie to się cofamy i znów artyleria. I wojna światowa - tłumaczy. Dlatego kiedy zacznie się kolejna runda intensywnych walk w Donbasie, to wszystko wskazuje na więcej tego co widzieliśmy już dotychczas. I dotychczas wiązało się to z kosztownymi, ale jednak sukcesami Rosjan.
Obserwując tego rodzaju walki i wiążące się z nimi wysokie straty, wojskowy ma nieodparte poczucie, że należałoby zastosować bardziej wyrafinowaną taktykę. Zwłaszcza przez Ukraińców w obronie. - Manewrowo. Nie siedzimy w okopach i ewentualnie cofamy się o 1-2 kilometry, żeby przeczekać ostrzał Rosjan, a potem wrócić na pozycje, tylko działamy szeroko, wykonując manewry na kilkadziesiąt czy nawet sto kilometrów. Wpuszczamy przeciwnika na nasz teren, wykrwawiamy i kontratakujemy na przykład od boku - opisuje. Choć tutaj pojawia się problem w postaci rosyjskiego lotnictwa które, choć znacznie mniej efektywne niż się spodziewano i mocno ograniczone przez ukraińską obronę przeciwlotniczą, to potencjalnie groźne. - Podręcznikowo do takich działań trzeba mieć szczelny parasol przeciwlotniczy w rejonie działań, bo inaczej samoloty i śmigłowce mogą takie manewrujące oddziały mocno przetrzebić. Na to ukraińskie dowództwo nie może sobie natomiast pozwolić ze względu na szczupłość swoich rezerw. I koło się zamyka - stwierdza wojskowy.
Ukraińcy od miesięcy sugerują już, że rezerwy tworzą. Dokładnie kilka brygad zmechanizowanych budowanych od zera z ludzi powołanych pod broń po rozpoczęciu wojny. Padają sugestie, że zostaną wykorzystane do pierwszej naprawdę dużej ukraińskiej ofensywy w lipcu albo sierpniu. - Osobiście byłbym bardzo zaskoczony, gdybyśmy rzeczywiście jeszcze latem zobaczyli jakąś większą ukraińską ofensywę przy użyciu nowych brygad - uważa płk Lewandowski. Zastrzega, że niewiele na temat procesu ich tworzenia wiadomo, bo Ukraińcy skutecznie trzymają te przygotowania w tajemnicy. - Jednak stworzenie od podstaw tak dużej i silnej brygady, jaka jest w ukraińskim wojsku, to minimum pół roku na osiągnięcie przyzwoitego poziomu. Czyli jeśli zaczęli w marcu-kwietniu, to będą gotowi najwcześniej we wrześniu-październiku. Jestem pewien, że państwa NATO pomagają w szkoleniu, zwłaszcza oficerów, podoficerów i różnych specjalistów, ale ukraińskie brygady są tak rozbudowane, że każda wymaga kilkuset takich osób - tłumaczy wojskowy.
Nowe siły budują też Rosjanie. Ukraińcy oficjalnie donoszą, że na najnowocześniejszym rosyjskim poligonie, Mulino w rejonie Moskwy, powstaje nowy 3. Korpus Armijny. Ma docelowo liczyć około 15 tysięcy ludzi, głównie skuszonych do służby intratnymi krótkoterminowymi kontraktami. - 15 tysięcy ludzi oznacza raczej dywizję, niż w teorii kilka razy większy korpus - zastrzega płk Lewandowski. Dodaje, że jest bardzo wiele możliwości, czym właściwie będzie nowa dywizja i do czego Rosjanie jej użyją. Muszą do niej przywiązywać sporą wagę, skoro wykorzystują poligon Mulino, nowocześnie wyposażony przez między innymi niemieckie firmy jeszcze przed 2014 rokiem. - Tylko nie wierzę, że tak jak sugerują Ukraińcy, będzie gotowa do działania jeszcze w sierpniu. W normalnych warunkach stworzenie od podstaw przyzwoicie wyszkolonej i zgranej dywizji to trzy lata. W czasie wojny może to być oczywiście krócej, ale nie kilka miesięcy - mówi wojskowy.
Na pewno nowe siły Rosjan nie będą wyposażone w najnowocześniejszy ciężki sprzęt, bo ten Rosja ma już w Ukrainie. - Jednak mogą to być ludzie przyzwoicie zmotywowani wysokimi kontraktami. Do tego Rosjanie na pewno zdążyli już dobrze rozpracować taktykę Ukraińców i mogą szkolić tych ludzi konkretnie pod realia wojny z nimi - mówi płk Lewandowski. Jego zdaniem może to być coś w rodzaju sprawdzających się w Donbasie oddziałów najemnych, tak zwanych Wagnerowców. Stosunkowo lekko uzbrojona piechota, ale dobrze zmotywowana i wyszkolona, która wkracza do akcji tam, gdzie wcześniej Ukraińców zmiękczy artyleria i czołgi normalnego wojska. - Rosjanie musieli się już zorientować, że takie wyspecjalizowane oddziały są w stanie zdziałać znacznie więcej niż masy zwykłych żołnierzy - mówi wojskowy.
Zarówno nowa rosyjska dywizja, jak i nowe ukraińskie brygady, wejdą jednak do walki prawdopodobnie najwcześniej jesienią. Między innymi to pozwala sobie uświadomić, że ta wojna będzie trwała jeszcze wiele miesięcy. Obie strony się na to szykują. Obecna pauza to tylko tyle. Pauza. - Problem jest taki, że to Rosjanie ciągle mają inicjatywę operacyjną. To oni decydują kiedy i gdzie toczą się te najważniejsze walki - mówi płk Lewandowski.