Magazyny puste, fabryki skromne. NATO nie uzbroi Ukrainy na poczekaniu, bo nie ma czym

Zachód od trzech dekad się rozbrajał i efekty właśnie widać. Intensywna wojna w Ukrainie pochłania takie ilości broni oraz amunicji, że nawet przy najlepszych chęciach trudno Ukraińców szybko dozbroić. Po prostu zapasy mamy niewielkie, a produkcja jest w trybie pokojowym, daleko niewystarczającym na czasy wojny.

Na początku czerwca ukraińskie wojsko miało wystrzeliwać po 5000-6000 pocisków artyleryjskich dziennie. Tak twierdził w wywiadzie dla "Guardiana" Wadim Skibicki, wiceszef wywiadu wojskowego Ukrainy. Oznacza to w dużym przybliżeniu 200-250 ton amunicji artyleryjskiej dziennie. I Ukraińcom ciągle jest jej mało. Skibicki twierdzi, że Rosjanie wystrzeliwują jej w ciągu dnia kilka razy więcej. Oznacza to nawet około tysiąca ton amunicji artyleryjskiej.

- Nie mieliśmy do czynienia z tak intensywną wojną od czasów tej w Wietnamie. A wówczas nawet Amerykanom w pewnym okresie brakowało zwykłych bomb lotniczych i musieli o nie prosić europejskich sojuszników - mówi Gazeta.pl dr Michał Piekarski z Instytutu Studiów Międzynarodowych Uniwersytetu Wrocławskiego.

Pozwala to sobie wyobrazić, jak ogromne ilości amunicji i uzbrojenia pochłania intensywna współczesna wojna. I to jest poważny problem dla państw wspierających Ukrainę, ponieważ od końca zimnej wojny na coś takiego się nie przygotowywały. Wręcz przeciwnie, likwidowały zapasy oraz zdolności konieczne do intensywnego konfliktu. Bo to miała być przeszłość, bo pieniądze były potrzebne na inne cele. Aż Władimir Putin zapukał do drzwi.

Zobacz wideo

Produkcja na skalę ograniczoną

Współczesny przemysł zbrojeniowy jest bardzo odległy od stereotypowych wizji z filmów o II wojnie światowej, czy choćby zimnej wojnie. Żadne państwo nie produkuje czołgów, samolotów i rakiet w takim tempie, aby z fabryki wyjeżdżało po kilkanaście, czy kilkadziesiąt dziennie. Coś takiego wymaga wojennej mobilizacji gospodarki i dużych wydatków, a świat jest jednak na stopie pokojowej. Tak więc nawet gdybyśmy chcieli masowo zbroić Ukraińców w nowoczesną zachodnią broń, a oni byliby w stanie szybko i sprawnie ją przyjmować, to nie mielibyśmy jej skąd wziąć.

Największy współczesny program zbrojeniowy, czyli amerykańskie F-35, ma w przyszłym roku osiągnąć szczyt tempa rocznej produkcji. Ma to być 165 maszyn, czyli średnio niecały samolot na dwa dni. To jednak we współczesnych realiach skala wyjątkowa. Francuzi na przykład starają się obecnie zwiększyć produkcję swoich myśliwców Rafale z dwóch do trzech miesięcznie, ale ma to się im udać dopiero około 2026 roku. Ukraińskie lotnictwo straciło od początku wojny co najmniej 29 maszyn.

Na polskim podwórku wyprodukowanie 96 armatohaubic Krab i pojazdów wsparcia zamówionych w ostatnich dniach 2016 roku, zaplanowano na siedem lat i ma się zakończyć w 2024 roku. Oznacza to średnio kilkanaście armatohaubic rocznie. Tempo mało imponujące biorąc pod uwagę, że od początku wojny Ukraina straciła już ponad 40 sztuk różnego rodzaju dział samobieżnych. Kraby to pierwsze działa kalibru 155 mm w polskim wojsku, więc razem z nimi zaczęto zamawiać odpowiednią amunicję w zakładach Dezamet. I tutaj też widać względnie skromną skalę produkcji. Od 2014 do dzisiaj zamówiono 37 tysięcy pocisków. Czyli tyle, ile ukraińska artyleria ma wystrzeliwać mniej więcej w tydzień.

Całkiem nowych czołgów w państwach NATO prawie się nie produkuje. Standardową praktyką są głębokie modernizacje i przebudowy maszyn wyprodukowanych w znacznych ilościach jeszcze w czasach zimnej wojny. Takie będą na przykład nasze nowe M1 Abrams, ponieważ Amerykanie do ich produkcji używają wielu elementów starszych wozów tego typu trzymanych na składach. Niemcy prawdopodobnie są w stanie produkować niewielkie ilości zupełnie nowych Leopardów 2. W tym przypadku na rynku po prostu nie ma już dostępnych starych modeli w akceptowalnym stanie, które można by wykorzystywać jako bazę do gruntownych przebudów.

Ukraińskie wyrzutnie HIMARS w akcjiUkraińcy szukają odpowiedzi na nową-starą strategię Rosjan

Ograniczone możliwości produkcji widać też na przykładzie skomplikowanej amunicji naprowadzanej. Nawet tej stosunkowo mało zaawansowanej, czyli amerykańskich przeciwpancernych Javelin, których USA dostarczyły Ukrainie już ponad siedem tysięcy. To prawdopodobnie około 1/3 całego zapasu wojska USA. Koncern Lockheed Martin produkował ich przed wojną dwa tysiące rocznie. Teraz w odpowiedzi na ogromną skalę zapotrzebowania zadeklarował podwojenie produkcji. Jednak od zamówienia do dostarczenia rakiety mijają 32 miesiące. Prawie trzy lata.

Takie, a nie inne możliwości przemysłu zbrojeniowego to efekt głównie ograniczonej ilości pieniędzy wydawanych na zbrojenia w ostatnich dekadach i dodatkowo znacznego skomplikowania większości współczesnych systemów uzbrojenia. Produkuje się stosunkowo niewiele, a programy zbrojeniowe są rozpisane nawet na dekady.

- Zmobilizowanie naszych gospodarek zajęłoby raczej lata. I to nie w takim sensie jak w czasie II wojny światowej, bo trudno sobie wyobrazić poparcie społeczne i polityczne dla prawdziwej wojennej mobilizacji, która nie dość, że kosztuje ogromne pieniądze, to jeszcze wymusza wprowadzenie na przykład racjonowania określonych dóbr - mówi dr Piekarski. - Co więcej, taką mobilizację byłoby trudno przeprowadzić ze względu na atrofię koniecznego do tego przemysłu ciężkiego i maszynowego w Europie oraz USA - dodaje. Kilka dekad temu było jeszcze sporo zakładów, które można było przestawić na tory wojenne i na przykład, zamiast maszyn do pisania produkować karabinki. Teraz tego rodzaju zakłady są głównie w Chinach.

- W praktyce w najbliższych miesiącach jesteśmy w stanie dostarczać Ukrainie to, co mamy, albo to co już wcześniej zamówiliśmy na własne potrzeby - stwierdza dr Piekarski.

W magazynach hula wiatr

To oznacza kolejny problem. Zapasy uzbrojenia w państwach zachodnich są niewielkie, nie licząc USA. Po zimnej wojnie wydatki na siły zbrojne mocno obcięto, a po kryzysie finansowym w latach 2007-2008 szorowały po dnie. - Zachodnie wojska same mają poważne deficyty w sprzęcie. Na przykład przeciwlotniczym. Po zakończeniu zimnej wojny szykowaliśmy się głównie na operacje ekspedycyjne w odległych krajach, a teraz musimy na nowo uzbrajać się do klasycznej wojny - mówi ekspert. Przykładem może być Holandia, która pod koniec zimnej wojny miała na stanie 445 czołgów Leopard 2. W 2011 roku sprzedano ostatni i rozwiązano wojska pancerne. Do dzisiaj przyszła refleksja, ale odtworzyć takie zdolności to trudna i kosztowna sprawa. Od 2016 roku Holendrzy używają więc 18 niemieckich Leopardów 2 w ramach połączonej holendersko-niemieckiej brygady zmechanizowanej.

To, co masowo produkowano w czasach zimnej wojny, do dzisiaj jest już przestarzałe jak na standardy wojsk zachodnich. W zdecydowanej większości zostało więc wycofane z użycia, a potem często dla oszczędności wycofane nawet ze składów i złomowane lub sprzedane do mniej wymagających państw. Niemcy miały pod koniec zimnej wojny 2,1 tysiąca wozów bojowych piechoty Marder. Dzisiaj używają ich 300, a kilkadziesiąt jest w rezerwie. 400 trafiło do Chile, Indonezji i Jordanii. Setka trafiła do prywatnego zapasu producenta, koncernu Rheinmetall. Reszta na złom. Szczytem możliwości wsparcia Ukrainy byłaby więc ta setka prywatnych i kilkadziesiąt z rezerwy Bundeswehr. Gdyby była wola polityczna. Nie jest jednak jasne czy Berlin zdecydował się na ten transfer.

Niewielkie są też zapasy amunicji. Również ze względu na oszczędności i wysoką cenę nowoczesnych systemów precyzyjnych. Boleśnie obnażyła to interwencja w Libii w 2011 roku, gdzie za większość nalotów odpowiadały europejskie państwa NATO. Już po kilku tygodniach kampanii, pojawiły się nieoficjalne doniesienia, że zapasy głównie bomb naprowadzanych laserem sięgnęły niebezpiecznie niskich poziomów i poproszono o pomoc USA. A była to wojna zdecydowanie mniej intensywna niż to, co się dzieje teraz w Ukrainie.

Zachód ma więc teraz wiele braków do nadrobienia, po tym jak Rosja zdołała ostatecznie wyrwać go z pokojowego uśpienia. - Odtwarza swoje siły, niektóre państwa planują ich rozbudowę, na przykład Polska, a do tego dochodzi potrzeba wspomagania Ukrainy. To stawia przed zachodnim przemysłem zbrojeniowym ogromne wyzwanie. Czeka nas jego ogromna rozbudowa - uważa dr Piekarski.

Podarowana przez Polskę armatohaubica Krab na ukraińskim froncie"Po wsiach pełno bzu...", a polskie Kraby strzelają do Rosjan

Jakość, nie ilość

Rozbudowa zajmie jednak lata. Utrzymanie w międzyczasie strumienia pomocy dla Ukrainy będzie istotnym wyzwaniem. Zwłaszcza że ukraińskie wojsko w zdecydowanej większości używa jednak sprzętu o radzieckich korzeniach, a tego w NATO się już nie produkuje, poza amunicją w Bułgarii, Czechach, Polsce czy Słowacji. Popyt na nią jest aktualnie bardzo wysoki. Zdecydowanie wyższy niż możliwości produkcyjne zakładów w państwach wspomagających Ukrainę. Trwa więc walka na rynku broni o dostawy z całego świata, gdzie Rosjanie mają być bardzo aktywni i starają się przebijać oferty składane na rzecz Ukraińców głównie przez amerykańskich oraz izraelskich pośredników. Starają się też blokować skupywanie poradzieckiej broni z państw trzecich. Jeszcze na długo przed tą fazą wojny prowadzili skrytą kampanię obliczoną na zmniejszenie zapasów amunicji dostępnej dla Ukrainy, wysadzając składy w Czechach, czy fabryki w Bułgarii.

Pomimo ogromnej gospodarczej przewagi Zachodu nad Rosją okazuje się więc, że na krótką metę państwa zachodnie nie będą w stanie jej przełożyć na szeroki strumień broni dla Ukrainy. Pomijając kwestię woli politycznej, logistykę i szkolenie, które stanowią oddzielne poważne problemy. Naprawdę szybkie przezbrojenie w broń standardu NATO wymagałoby rozbrojenia się samego NATO. Ukraińcy będą musieli się bronić jeszcze długo głównie sprzętem pochodzenia radzieckiego.

Prędzej dojdzie do zawieszenia działań zbrojnych ze względu na wyczerpanie obu stron, niż ukraińskie wojsko będzie powszechnie wyposażone w broń zachodnią. Dlatego ogromne znaczenie ma nie masa broni płynącej z Zachodu, ale zapewnianie Ukraińcom wybranych zdolności, które mogą istotnie wpłynąć na przebieg walk. Tak jak wykazujących się teraz wielką skutecznością systemów rakietowych HIMARS.

Więcej o: