Ukraiński Sztab Generalny poinformował, że obrońcy miasta zostali zmuszeni do opuszczenia swoich pozycji. "W obliczu wielokrotnej przewagi w artylerii, lotnictwie, systemach prowadzenia ognia, amunicji i personelu, kontynuacja obrony miasta doprowadziłaby to tragicznych konsekwencji. Aby chronić życie obrońców, zapadła decyzja o wycofaniu się" - napisano w komunikacie sztabu generalnego.
Jak dodano, Ukraina kontynuuje walkę, ale "silna wola i patriotyzm nie wystarczą - potrzebne są dostawy sprzętu". "Wrócimy i na pewno wygramy!" - podkreślono.
Więcej wiadomości na stronie głównej Gazeta.pl
Tymczasem prezydent Ukrainy zaprzeczył, jakoby Rosjanie w pełni kontrolowali Lisiczańsk. Po spotkaniu z premierem Australii Wołodymyr Zełenski powiedział, że nadal toczą się walki o miasto. Przyznał jednak, że istnieje ryzyko, iż cały obwód ługański zostanie zajęty przez Rosjan.
- Oczywiście istnieje ryzyko, że obwód ługański będzie w całości okupowany. Zdajemy sobie z tego sprawę. Trzeba też jednak brać pod uwagę to, że sytuacja może się zmienić z dnia na dzień. Zdarzało się już tak, że miasta przechodziły z rąk do rąk w krótkim czasie. Wobec tego nie możemy teraz powiedzieć, że Lisiczańsk jest pod rosyjską kontrolą. Na przedmieściach miasta trwają walki - powiedział ukraiński przywódca.
Wcześniej Ministerstwo Obrony Federacji Rosyjskiej wydało oświadczenie, w którym poinformowało o zdobyciu Lisiczańska i "wyzwoleniu" tzw. Ługańskiej Republiki Ludowej.
- Dla Ukraińców wartość życia ludzkiego jest priorytetem, więc czasami możemy wycofać się z pewnych terytoriów, aby w przyszłości ich [Rosjan - red.] odeprzeć - mówił Jurij Sak, doradca ministra obrony Ukrainy.