Ohio jest jednym ze stanów, w których po decyzji Sądu Najwyższego wprowadzono niemal całkowity zakaz aborcji. Orzeczenie SN zapadło w piątek 24 czerwca, a już trzy dni później dr Caitlin Bernard z Indianapolis odebrała telefon od kolegów z Ohio - chodziło o aborcję u zgwałconej 10-latki.
Poinformowano ją, że wiek ciąży oceniono na sześć tygodni i trzy dni. Po szóstym tygodniu ciąży w Ohio zakazane jest przerywanie ciąży tak długo, jak wyczuwalne jest tętno płodu. Republikanie twierdzą, że w szóstym tygodniu można już wyczuć bicie serca płodu. Lekarze tłumaczą jednak, że organ wówczas dopiero się wykształca. Co kluczowe, wiele osób na tak wczesnym etapie nawet nie wie, że jest w ciąży.
W nocy z soboty na niedzielę amerykańskie media informowały, że pacjentka jest w drodze z Ohio do sąsiedniej Indiany.
Dr Bernard obawia się, że za kilka tygodni nie będzie mogła zapewniać pomocy takim pacjentkom. Na lipiec lokalny parlament zaplanował posiedzenie, na którym podjęty będzie temat aborcji. Jeśli przegłosowany zostanie zakaz, dostęp do zabiegu terminacji ciąży dla pacjentek z Ohio i Kentucky, gdzie obowiązują drakońskie prawa, będzie jeszcze bardziej utrudniony.
"10-latce wykorzystanej seksualnie odmówiono aborcji, bo była trzy dni po szóstym tygodniu ciąży. To jest szaleństwo. Ona ma 10 lat!" - napisał na Twitterze Josh Stein, prokurator generalny Karoliny Północnej.
Nina Turner, polityczka z Ohio, skrytykowała odpowiedź swojej partii na ograniczenie prawa do aborcji. "10-latce odmówiono aborcji. 10-latce! Nie zgadzam się odpowiedzią Partii Demokratycznej, która brzmi 'idźcie na wybory w listopadzie'. Mieszkańcy mojego stanu nie mogą czekać do listopada, a 10-latki nie mogą głosować" - napisała.
Turner uważa, że administracja Joe Bidena powinna zezwolić na działanie niestacjonarnych klinik aborcyjnych na terenach federalnych, czyli w przypadku Ohio np. w Parku Narodowym Cuyahoga Valley, którego powierzchnia odpowiada mniej więcej powierzchni Gdyni czy Radomia. Polityczka podkreśla też, że Senat musi zmienić zasady filibustera, czyli zasady, która sprowadza się do tego, że projekty ustaw muszą zebrać 3/5 głosów w Senacie. Obecnie większość demokratów w izbie to 51 do 49. Filibusterowi nie podlegają np. ustawy budżetowe, do nich wystarczy zwykła większość.
Administracja Bidena miała zadeklarować, że zajmie się zmianą reguł filibustera, by nie podlegały mu ustawy dotyczące prawa do prywatności. Wówczas prawo z wyroku ws. Roe vs. Wade demokraci mogliby zapisać w ustawie. Problemem pozostaje dwójka senatorów tej partii - Joe Manchin i Kyrsten Sinema. Oboje są przeciwko zmianom reguł filibustera. "Biden i Partia Demokratyczna muszą naciskać na tych głupców (...). Żona Manchina zajmuje stanowisko, na które nominował ją Biden - trzeba zagrozić jego odebraniem" - napisała Turner i podsumowała: "10-letnia dziewczynka z Ohio zasługuje, by ktoś o nią zawalczył".
W piątek amerykański Sąd Najwyższy unieważnił wyrok Roe vs. Wade z 1973 roku, gwarantujący prawo do aborcji. Oznacza to, że decyzję w tej kwestii będą podejmowały władze poszczególnych stanów - część z nich już wprowadziła lub zamierza wprowadzić całkowity zakaz aborcji.
Dziś podstawową metodą, rekomendowaną zresztą w najnowszych wytycznych WHO, jest aborcja farmakologiczna. WHO stwierdza również, że interwencja lekarza czy obecność w placówce nie jest konieczna - jedynie pomoc douli aborcyjnej. Republikanie forsują więc projekty ustaw o karaniu osób pomagających w aborcjach. Projekt przedstawiony przez republikanów w Michigan zakłada nawet 20 lat więzienia dla "abortion providers" i całkowitą delegalizację antykoncepcji awaryjnej (tzw. tabletki "dzień po"). W Oklahomie świadczenie aborcji ma być zagrożone karą do 10 lat więzienia, również w przypadku ciąży pochodzącej z przestępstwa (gwałtu czy kazirodztwa). W Missouri, Tennessee i Utah zakazy aborcji same w sobie zawierają przepisy o karaniu lekarzy i innych osób pomagających w aborcji - nawet 15 latami więzienia.