Maksym Łewin urodził się w 1981 r. Pracował jako fotoreporter i operator m.in. dla Agencji Reutera, The Associated Press i BBC. Jego zdjęcia pojawiały się w dzienniku "The Wall Street Journal" i magazynie "Time". Tworzył projekty multimedialne dla organizacji takich jak ONZ, WHO i UNICEF. Rosyjskie działania na terenie Ukrainy dokumentował od 2014 r.
Kiedy 24 lutego br. Rosja rozpoczęła inwazję na Ukrainę, Łewin skontaktował się z grupą żołnierzy, których znał od czasu relacjonowania konfliktu w Donbasie w 2014 r. Jak mówili jego koledzy, "chciał dokumentować wojnę będąc jak najbliżej tych, którzy zwalczają rosyjską agresję, a przede wszystkim tych, którzy są jej poddawani".
Ostatni raz Łewina widziano rankiem 13 marca. Relacjonował wtedy sytuację w rejonie wyszogrodzkim na północ od Kijowa, a więc w okolicach, które były wtedy pod rosyjską okupacją. Ciało dziennikarza zostało odnalezione 1 kwietnia. Reporter zostawił żonę i czterech synów. W kwietniu prezydent Ukrainy Wołodymyr Zełenski pośmiertnie uhonorował go orderem Za Odwagę III stopnia.
Ukraińska organizacja pozarządowa The Institute of Mass Information podawała wstępnie, że Łewin zginął od "dwóch strzałów ze strony rosyjskiego wojska".
Więcej informacji na temat wojny w Ukrainie znajdziesz na stronie głównej Gazeta.pl >>>
Sprawę śmierci Maksyma Łewina postanowili zbadać Reporterzy bez Granic (RSF). Organizacja wysłała do Ukrainy dwóch dziennikarzy śledczych, którzy gromadzili materiał dowodowy od 24 maja do 3 czerwca. Ich zdaniem Łewin i jego kolega, żołnierz Ołeksij Czernyszow, zostali "straceni z zimną krwią". Jak przekazano w 16-stronicowym raporcie, który RSF opublikowało w środę, "dowody przeciwko siłom rosyjskim są przytłaczające".
"10 marca Łewin zgubił swojego drona w lesie niedaleko Moszczunu [wsi położonej 20 km na północ od Kijowa - red.], gdy próbował nakręcić materiał z inwazji wojsk rosyjskich w tym rejonie. Kiedy wrócił tam trzy dni później, Rosjanie zajmowali już część lasu. Teren był nieprzyjazny, ale Łewin był zdeterminowany, aby za wszelką cenę odzyskać drona, bo był przekonany, że ostatnie zdjęcia, które wykonał, były bardzo ważne. Nie udało mu się" - piszą RSF.
Dziennikarze na miejsce zdarzenia udali się w asyście ukraińskich żołnierzy. Znaleźli tam zwęglony samochód Łewina, kilka pocisków, odłamki, a także dokumenty tożsamości Czernyszowa. RSF zabezpieczyli też kilka przedmiotów z ewentualnymi śladami DNA, które mogą świadczyć o obecności rosyjskich żołnierzy w pobliżu miejsca, w którym zginęli Łewin i Czernyszow. W ostatniej fazie przeszukania wykrywacze metalu natrafiły na pocisk, od którego najprawdopodobniej zginął Łewin.
Na podstawie zebranych informacji i dowodów śledczy RSF zdołali zrekonstruować przebieg wydarzeń. "Analiza zdjęć z miejsca zbrodni, obserwacje poczynione na miejscu zdarzenia oraz pozyskane dowody rzeczowe jednoznacznie wskazują na egzekucję, która mogła być poprzedzona przesłuchaniami, a nawet torturami. W kontekście wojny silnie naznaczonej kremlowską propagandą i cenzurą Maks Łewin i jego kolega zapłacili życiem za walkę o rzetelną informację" - napisali Reporterzy bez Granic. "Jesteśmy im winni prawdę. Będziemy więc walczyć o zidentyfikowanie i odnalezienie tych, którzy dokonali ich egzekucji" - podkreślili.
***
Pomóż Ukrainie, przyłącz się do zbiórki. Pieniądze wpłacisz na stronie pcpm.org.pl/ukraina >>>