Nie strasz, nie strasz, bo... To Rosja ma większy problem z Kaliningradem niż Litwa

Litwa zgodnie z polityką UE drastycznie ogranicza tranzyt towarów do Obwodu Kaliningradzkiego. Rosja reaguje nerwowo i groźbami. Zapowiada "analizy" i "reakcję". Tak naprawdę pole manewru ma jednak ograniczone. Kaliningrad to dla Moskwy też problem.

To zamieszkane przez około milion Rosjan terytorium jest pełne wojska. Jest go tam więcej, niż by było potrzeba do obrony. Kaliningrad stanowi coś w rodzaju niezatapialnego lotniskowca Rosjan na centralnym Bałtyku i jest istotnym zagrożeniem zwłaszcza dla państw bałtyckich.

Z drugiej strony jest jednak dla Rosjan też problemem. Oddzielony od reszty terytorium państwa, wystawiony w znacznej mierze na łaskę UE w sferze gospodarczej i NATO w sferze militarnej. Odizolowany garnizon. Obecna sytuacja to dobrze pokazuje, pomimo tradycyjnie bagatelizującej i napastliwej retoryki Rosjan.

Nowa runda podnoszenia temperatury

Sytuacja w tej rosyjskiej eksklawie (nie enklawa otoczona w całości przez inne państwo, ale eksklawa, bo mająca dostęp do morza) i szerzej w krajach bałtyckich, przyciąga uwagę od kilku dni. Kluczowe było ogłoszenie przez rząd Litwy wprowadzenia w życie unijnych sankcji na tranzyt towarów z Rosji do Kaliningradu za pośrednictwem litewskiej kolei oraz dróg. Odbywał się on na specjalnych zasadach na podstawie umowy z 2003 roku, zawartej jeszcze przed przyjęciem Litwy do Unii Europejskiej. Teraz, zgodnie z unijnymi sankcjami, zatrzymany zostanie przewóz między innymi materiałów budowlanych, węgla, metali i zaawansowanej elektroniki. Według lokalnego gubernatora Antona Alichanowa objęte restrykcjami towary stanowią około 50 procent całego importu do obwodu.

Moskwa traktuje to jako akt zdecydowanie wrogi i prowokacyjny, oraz jako złamanie przez Litwę umowy z 2003 roku. Rosyjskie ministerstwo spraw zagranicznych oznajmiło, że oczekuje od Wilna zmiany decyzji. - Jeśli tranzyt nie zostanie w pełni wznowiony, Rosja zastrzega sobie prawo do podjęcia kroków koniecznych do obrony swoich narodowych interesów - napisano w oświadczeniu w poniedziałek. - Sytuacja jest bardziej niż poważna i wymaga bardzo dokładnych analiz, zanim zostaną podjęte decyzje - stwierdził równolegle  rzecznik Kremla Dmitrij Pieskow. W środę rzeczniczka MSZ Maria Zacharowa dodała w mniej dyplomatyczny sposób, że "odpowiedź nie będzie miała charakteru dyplomatycznego, ale praktyczny".

Cóż jednak mogą Rosjanie? Na pewno próbować wywierać presję militarną i podnosić poczucie zagrożenia wśród Litwinów. Tak, aby mieli poczucie, że ich rząd w sposób głupi naraża ich na rosyjski odwet i lepiej by było nie denerwować Rosji. Rosyjskie wojsko robi to jednak regularnie, przez co oddziaływanie tego rodzaju gróźb ma ograniczony efekt. Dopiero co Estończycy oznajmili, że we wtorek śmigłowiec rosyjskich służb granicznych wykonujący lot wzdłuż granicy naruszył ją i wleciał na dwa kilometry w głąb Estonii. Na przechwycenie wysłano dwa czeskie myśliwce, które akurat w ramach misji Baltic Air Policing odpowiadają za obronę przestrzeni powietrznej państw bałtyckich. Rosyjska maszyna odleciała jednak po wykonaniu kilkuminutowej demonstracji, ponieważ trudno mówić o błędzie podczas relatywnie powolnego i rutynowego lotu wzdłuż dobrze widocznej granicy.

Miał to być kolejny tego rodzaju incydent w ciągu ostatnich tygodni, choć najpoważniejszy. Różnego rodzaju rosyjskie samoloty regularnie wywołują alarm w siłach NATO strzegących państw bałtyckich. Średnio nawet kilka razy w miesiącu. Rzadko dochodzi do faktycznych naruszeń granicy, najczęściej to loty bardzo blisko, lub w jej kierunku, bez komunikacji z kontrolą naziemną.

Prezydent Andrzej Duda - zdjęcie archiwalneAndrzej Duda: Trzeba tak dokręcić śrubę, by to Putin prosił o rozmowę

Puste groźby

Tego rodzaju incydenty graniczne, czy nawet przytoczone przez Estończyków informacje o "ćwiczeniu ostrzału rakietowego przez Rosjan" w kierunku Estonii, nie robią już jednak na dłuższą metę wrażenia. Po prostu są za częste, zwłaszcza po 2014 roku. W obecnej napiętej sytuacji z powodu wojny w Ukrainie doczekały się większego zainteresowania, ale tak naprawdę dotychczas nie szło za nimi nic konkretnego. Wojsko zawsze ćwiczy atak na najbardziej prawdopodobnego przeciwnika, a wzajemne denerwowanie się u swoich granic to też już norma.

Trudno tego rodzaju incydenty jak te raportowane przez Estończyków odczytać jako realną groźbę militarną. Państwa bałtyckie są w NATO, członkowie Sojuszu zobowiązali się ich bronić i utrzymują na ich terytorium oddziały, które choć nieliczne, to jednak tam są. Po niedwuznacznych komunikatach pod adresem Litwy w poniedziałek rzecznik Departamentu Stanu Ned Price podkreślił, że Litwa jest członkiem Sojuszu, a przywiązanie USA do art.5 Traktatu Północnoatlantyckiego (o obronie wzajemnej członków NATO przed agresją) jest "twarde niczym skała". Rosyjskie komentarze pod adresem Wilna nazwał "potrząsaniem szabelką".

Atak na Estonię czy Litwę z bardzo dużym prawdopodobieństwem wiązałby się z wojną z NATO, a to byłby konflikt, którego Rosja nie byłaby w stanie wygrać. Praktycznie całe jej wojska lądowe i istotna część lotnictwa są teraz zaangażowane w Ukrainie, gdzie zwłaszcza te pierwsze ponoszą ciężkie straty. Rosjanie mogą jedynie grozić, ale realnie ich potencjał do zrobienia czegokolwiek w najbliższych latach będzie bardzo ograniczony.

Rosyjski żołnierz - zdjęcie archiwalneManewry w obwodzie kaliningradzkim. Odpowiedz Rosji na blokadę litewską?

Obwód z problemem

Jest więc ewidentne, że sytuacja związana z Kaliningradem to większy problem dla Rosji niż dla Litwy. Litwini już pod koniec maja zakończyli import rosyjskiego gazu, ropy, węgla i energii elektrycznej. Wytrącili więc Rosjanom z rąk ich podstawowe narzędzie nacisku. Wilno może przy tym z pełną pewnością podkreślać, że to nie jego indywidualna decyzja, ale wprowadzenie w życie przepisów unijnych, które zaakceptowały wszystkie państwa wspólnoty. Rosjanom w praktyce pozostają więc puste groźby.

Efekty ograniczenia tranzytu do Kaliningradu najbardziej odcisną piętno na mieszkańcach obwodu. Lokalna gospodarka jest całkowicie zależna od wymiany handlowej z resztą Rosji. Wymiana handlowa z państwami UE jest ograniczona. Pomimo kreślonych szeroko planów z lat 90., że Kaliningrad stanie się Hongkongiem Bałtyku, przyciągającym ogromne inwestycje z całego regionu dzięki niskim podatkom i łatwości prowadzenia biznesu, nic takiego się nie stało. Obwód jest nieefektywną wyspą, produkującą głównie produkty rolne i bursztyn. Dochody mieszkańców są na poziomie rosyjskim, ale ceny wyższe o nawet kilkadziesiąt procent ze względu na konieczność importu większości dóbr konsumenckich z UE (cła) albo właściwiej Rosji (dodatkowe koszty transportu).

Teraz koszty transportu jeszcze bardziej wzrosną. Alichanow zapewnił, że już teraz dwa statki transportują produkty z Sankt Petersburga do Kaliningradu, a do końca roku będzie ich dziewięć. Mają w pełni pokryć potrzeby wymiany handlowej z resztą Rosji, utracone przez zawieszony tranzyt części dóbr przez Litwę. Rejs statkiem przez pół Bałtyku będzie jednak dłuższy i droższy niż po prostu pociągiem przez litewskie terytorium.

Kreml będzie najpewniej musiał ponieść koszty, aby powstrzymać ewentualne niezadowolenie społeczne w izolowanej eksklawie. Utrzymanie mieszkańców obwodu w ryzach już od lat jest priorytetem Moskwy, obawiającej się o ich wierność w obliczu relatywnie silnych związków z państwami UE i świadomości, jak wygląda świat poza granicami Rosji. Na razie robiono to skutecznie, ponieważ wyraźnie widocznych oznak niezadowolenia z władz na Kremlu brak. Na pewno pomaga fakt, że około 30 procent mieszkańców obwodu jest w jakiś sposób związane z wojskiem i strukturami siłowymi.

Kaliningrad pozostanie więc z jednej strony strategicznym dobrem, silnie zmilitaryzowanym niezatapialnym lotniskowcem wśród państw NATO, ale z drugiej strony ekonomicznym problemem. Na pewno ten pierwszy aspekt eksklawy jest dla Kremla ważniejszy, Rosja będzie więc ponosić rosnące koszty jej utrzymania i groźbami pod adresem Litwy tego nie zmieni. Oddanie Obwodu Kaliningradzkiego Niemcom czy uczynienie go niepodległym czwartym krajem bałtyckim na pewno nie mieści się w głowach decydentów w Moskwie.

Zobacz wideo
Więcej o: