Porozumienie ws. KPO wiosny nie czyni. "Obawiam się, że polski rząd nie ma ochoty na reset relacji z UE"

Łukasz Rogojsz
- Ten rząd w ogóle nie myśli w kategoriach interesów strategicznych Polski, polskiej racji stanu. Kieruje się kategoriami krajowej i partyjnej polityki, własnych partykularnych interesów, skalą poparcia w sondażach - o porozumieniu ws. polskiego Krajowego Planu Odbudowy mówi w rozmowie z Gazeta.pl Marek Grela. - Dlatego obawiam się, że polski rząd nie ma ochoty na reset relacji z UE - dodaje były ambasador RP przy Unii Europejskiej.

GAZETA.PL, ŁUKASZ ROGOJSZ: Miliardy z unijnej kasy wreszcie popłyną do Polski?

MAREK GRELA*: Pan Müller, rzecznik rządu, pomylił się kilka dni temu, mówiąc, że teraz już Komisja Europejska automatycznie zatwierdzi polski Krajowy Plan Odbudowy.

Dlaczego?

Przede wszystkim dlatego, że KE nie jest organem, który coś przyklepuje. Musi być zgoda Kolegium Komisji, czyli wszystkich komisarzy. Na razie urzędnicy ustalili treść porozumienia, ale żeby do Polski popłynęły jakiekolwiek pieniądze, musi być jeszcze polityczna decyzja komisarzy.

Ona zależy od realizacji tzw. kamieni milowych. W tym momencie kluczowe są te związane z likwidacją Izby Dyscyplinarnej Sądu Najwyższego.

Dokładnie tak. A w chwili ogłoszenia porozumienia Izba nie była zlikwidowana. Tymczasem polski rząd zamiast mówić o tym, co zrobimy, wolał mówić o tym, co już zrobiliśmy, chociaż podstawowy warunek porozumienia z KE nie był wówczas jeszcze spełniony.

W koalicji rządzącej porozumienie co do kształtu prezydenckiego projektu ustawy likwidującej Izbę Dyscyplinarną SN podobno jest. KE zapewne też te założenia poznała.

Również myślę, że Komisja zna założenia tego projektu, ale czy po drodze się on nie zmieni - tego nie wiemy. Wiemy za to niemal na pewno, że jego zasadnicza modyfikacja może wywołać nowe problemy. Jeśli Sejm uchwali projekt w kształcie przedstawionym KE przez polski rząd, to Komisja zaakceptuje polski KPO. Likwidacja Izby Dyscyplinarnej SN jest tutaj warunkiem absolutnie koniecznym. Inne szczegóły, wymogi odgrywają już mniejszą rolę.

To i tak spore ustępstwo ze strony Brukseli.

Tak i możemy zadać sobie pytanie, skąd się ono wzięło. Bruksela dba o kwestię fundamentalną, a więc likwidację Izby Dyscyplinarnej. To dla KE swego rodzaju symbol, że cała operacja z systemem dyscyplinarnym dla polskich sędziów była jedną, wielką pomyłką. Szkodliwą dla Polski i taką, z której Polska musiała się rakiem wycofać.

Chodzi tylko o to?

Nie. Obecnie Komisja jest również świadoma, że Polska znajduje się w bardzo trudnej sytuacji gospodarczej. Z jednej strony, jest to efekt dotychczasowej polityki gospodarczej rządu, który ruszył z kopyta inflację. Z drugiej strony, Polska naprawdę mocno odczuwa koszty inwazji Rosji na Ukrainę.

Więcej o relacjach Polski z UE oraz sytuacji polskiego wymiaru sprawiedliwości przeczytaj na stronie głównej Gazeta.pl

Bardzo silnie zaangażowaliśmy się w pomoc Ukrainie.

Zaangażowaliśmy się w pomoc, zaangażowaliśmy się też w przyjęcie i opiekę nad 3 mln ludzi. Chociaż tych ludzi w rzeczywistości może być już dzisiaj znacznie mniej niż 3 mln. Dane przedstawione przez Straż Graniczną pokazują, że 1,3 mln osób, które po 24 lutego wyjechały z Ukrainy, już tam wróciła. Oczywiście nie wszyscy są osobami, które przed wojną uciekły do Polski, bo mówię tutaj o całkowitej liczbie ludzi, którzy przekroczyli naszą wschodnią granicę w kierunku ukraińskim.

Wojna w Ukrainie była czynnikiem, który skłonił Brukselę do jak najszybszego pozamykania różnych wewnątrzunijnych frontów, m.in. tego z Polską, bo tego wymaga unijna racja stanu?

Nie mam co do tego wątpliwości. Bardzo istotne pogorszenie sytuacji gospodarczej w Polsce - prognozy zweryfikowane przez KE są znacznie gorsze od jej pierwotnych szacunków dla Polski za 2022 rok - powoduje, że destabilizacja sytuacji w naszym kraju, dotkliwe konsekwencje gospodarcze i społeczne, może skomplikować sytuację w całej UE. Nikt nie ma interesu, żeby Polsce i polskiemu społeczeństwu sprawiać trudności. Jeśli Polska przeprowadzi fundamentalne zmiany, których oczekuje KE, to dostaniemy należne nam fundusze z KPO. A są to niebagatelne pieniądze w naszych obecnych realiach gospodarczych.

36 mld euro, czyli po obecnym kursie prawie 168 mld zł. Mniej więcej 24 mld w formie bezzwrotnych grantów i około 12 mln w formie preferencyjnie oprocentowanych pożyczek.

Z pożyczkami jest tak, że będzie je trzeba kiedyś spłacić. Mimo że gwarantem są wszystkie kraje UE, to obciążenie będą ponosić głównie beneficjenci tych pożyczek. Nie sądzę, żeby w Polsce był aż tak wielki apetyt na te pożyczki, ale granty to już zupełnie inna historia. Zwłaszcza, że - tak podejrzewam - interpretacja wykorzystania tych środków ze strony KE będzie dość liberalna, żeby maksymalnie ułatwić Polsce stabilizację makroekonomiczną. Nie bez znaczenia jest tutaj rola, jaką Polska odgrywa w pomocy uchodźcom z Ukrainy. KE mocno bierze to pod uwagę.

To była kość niezgody pomiędzy polskim rządem a Unią. Strona polska domagała się stworzenia nowych, specjalnych instrumentów finansowych, z których kraje przyjmujące uchodźców mogłyby korzystać. Z kolei UE nalegała, żeby najpierw wykorzystać niezagospodarowane wcześniej środki.

Mówiąc wprost: polski rząd chciał extra pieniędzy na pomoc uchodźcom. Tymczasem UE funkcjonuje w ramach zatwierdzonego budżetu i nie może sfinansować jakiegoś przedsięwzięcia środkami Banku Gospodarstwa Krajowego albo Polskiego Funduszu Rozwoju, co regularnie czyni polski rząd. Na dobrą sprawę, nie wiem czy w ogóle wystąpiliśmy do UE o jakiekolwiek pieniądze z instrumentów, w ramach których wcześniej nie zdołaliśmy ich wykorzystać.

Raczej nie. Politycy rządu uciekali jak tylko mogli od pytań o to, o jakie środki oficjalnie wystąpili do Komisji Europejskiej.

Strona polska chciała po prostu dodatkowych pieniędzy. Ale celem było też pokazanie czegoś jeszcze - że jesteśmy honorowi i nie będziemy brać tych pieniędzy.

To nielogiczne. Ponosiliśmy koszty, a nie chcieliśmy zdobyć środków na ich finansowanie?

Nie chcieliśmy współtworzyć wspólnej polityki migracyjnej UE. To było dla naszego rządu ważne. Zresztą od samego początku tej władzy, co obserwowaliśmy już podczas poprzedniego kryzysu migracyjnego w UE, kiedy bardzo mocno sprzeciwiliśmy się relokacji uchodźców z Bliskiego Wschodu i Afryki Północnej. Jakby jednak nie było, UE w swoich decyzjach i działaniach musi kierować się też sytuacją w Polsce. Nie będzie chciała iść w zaparte, bez żadnej elastyczności, kosztem pogorszenia się warunków bytowych polskiego społeczeństwa.

A może górę wzięła stara prawda o brukselskich technokratach, czyli że nie lubią długich, trudnych i męczących konfliktów z państwami członkowskimi? Może, mówiąc brutalnie, polski rząd wymęczył Brukselę i ta w końcu poszła na kompromis?

I tak, i nie. W ostatecznym rozrachunku decyzję podejmują kraje członkowskie, więc w sumie to one dają (albo nie dają) pieniądze. To nie są pieniądze KE, budżet unijny nie jest budżetem KE. Komisja pełni funkcję wykonawczą, a decyzje ws. alokacji środków podejmują państwa członkowskie. Wydatki to, oczywiście, inna sprawa, chociaż także tutaj kraje członkowskie bardzo uważnie patrzą na ręce KE, czy wszystko jest wydatkowane zgodnie z zasadami funkcjonowania UE.

Politycy polskiego rzędu, gdy dopytywano ich o losy naszego KPO, odpowiadali m.in. że Komisja Europejska i cała UE potrzebują sukcesu tzw. Europejskiego Funduszu Odbudowy być może nawet mocniej niż Polska płynących z niego pieniędzy. To rzeczywiście jest aż tak ważny dla przyszłości UE projekt?

To błędna logika. Europejski Fundusz Odbudowy rozkłada się bardzo różnie między poszczególne kraje członkowskie. Te najbogatsze, rzecz jasna, też coś z niego dostają, ale są to kwoty nieznaczne w porównaniu z tym, ile dostają z niego kraje biedniejsze albo bardziej poszkodowane w wyniku postpandemicznego kryzysu gospodarczego. Nasze władze bardzo chciały przedstawiać tę sytuację tak, że nam, Polsce, nie zależy, że my doskonale poradzimy sobie bez tych środków. To wpisuje się w całą retorykę i politykę skierowaną w istocie przeciwko UE. Mam nadzieję, że obecne czasy zmieniły nieco perspektywę naszego rządu i pokazały mu, że bez UE i NATO nie poradzilibyśmy sobie z wielkim problemem, który pojawił się za naszą wschodnią granicą.

Od strony politycznej sukces Europejskiego Funduszu Odbudowy jest jednak ważny dla przyszłości UE. To wydarzenie bez precedensu - Unia po raz pierwszy jako organizacja zadłużyła się wspólnie na światowych rynkach.

Dla spójności UE ten projekt jest niewątpliwie ważny. Stąd gotowość państw o lepszym zdrowiu gospodarczym do ponoszenia odpowiedzialności również za tych słabszych, w szczególny sposób dotkniętych postpandemicznym kryzysem czy obecnie także konsekwencjami wojny w Ukrainie.

Polska zdoła w ogóle wydać przysługujące jej pieniądze z KPO? Do końca tego roku musimy zakontraktować wydatek 70 proc. środków. Jest połowa maja, a tych pieniędzy nie otrzymamy z dnia na dzień.

Z pewnością nie otrzymamy ich z dnia na dzień. Nawet w razie uchwalenia prezydenckiego projektu ustawy o sądzie najwyższym to będzie wciąż perspektywa kilku tygodni. Mimo tego, że czasu będziemy mieć bardzo mało, pozostaję optymistą i wierzę, że uda nam się wykorzystać pieniądze, na które tak długo czekaliśmy. Jednak kluczowe jest tutaj przygotowanie rządu.

Czasu na zaplanowanie inwestycji mieli sporo, sprawa ciągnęła się przez rok.

Po pierwsze, czasu mieli dużo. Po drugie, potrzeby wykorzystania tych środków są bardzo naglące. Myślę, że KE, która będzie aprobować poszczególne projekty oparte o przyznane środki, wykaże znaczną elastyczność. Chodzi o to, żeby te pieniądze dobrze i sprawnie wykorzystać. Na całe szczęście, Polska przez wiele lat - od czasu, gdy zaczęła korzystać ze środków unijnych - udowodniła, że ma wysoki poziom absorpcji funduszy europejskich. Dlatego miejmy nadzieję, że i tutaj będziemy te fundusze potrafili odpowiednio wykorzystać. Zrobimy to po polsku - trochę na kolanie, ale przy maksymalnej mobilizacji wszystkich i z sukcesem na końcu. Pamiętajmy, że nie jest to kwestia korzyści tylko dla polskiego rządu, ale dla całego społeczeństwa.

Ważne jest też tutaj to, że z racji opóźnienia, które wynikło z naszego sporu z KE, nie możemy liczyć na żadną zaliczkę, a jedynie na zwrot poniesionych kosztów.

I to jest kwestia najistotniejsza w ocenie powstałej sytuacji. Dla polskich władz, dla polskiego rządu ważniejsze były wewnętrzne sprawy, na które naciskały niektóre środowiska w koalicji rządzącej i które doprowadziły do destrukcji polskiego wymiaru sprawiedliwości niż dobrze pojęty i szeroko rozumiany interes kraju. Mam nadzieję, że nastąpiła już pewna refleksja i odwrót od takiej postawy.

Spór o akceptację polskiego KPO nie jest jedynym frontem, jaki mamy otwarty z UE. To porozumienie jest zwiastunem ocieplenia relacji na linii Warszawa - Bruksela?

Tu jestem sceptykiem. Ten rząd w ogóle nie myśli w kategoriach interesów strategicznych Polski, polskiej racji stanu. Kieruje się kategoriami krajowej i partyjnej polityki, własnych partykularnych interesów, skalą poparcia w sondażach. Inne sprawy są dla nich zupełnie drugorzędne i nie dotyczy to wyłącznie UE. Cała polska polityka zagraniczna jest podporządkowana doraźnym interesom wewnętrznym rządzących. Dlatego obawiam się, że polski rząd nie ma ochoty na reset relacji z UE.

* dr hab. Marek Grela - dyplomata - ambasador ad personam; ekonomista, były wiceminister spraw zagranicznych; pierwszy ambasador RP przy Unii Europejskiej (2002-06); były wysoki rangą urzędnik Sekretariatu Rady Unii Europejskiej w Brukseli, a następnie europejskiej służby dyplomatycznej (2007-12); obecnie wykładowca akademicki

Więcej o: