Prawie 30 lat przed tym, jak Christine Blasey Ford oskarżyła Bretta Kanavaugh'a o napaść seksualną, zarzuty wobec nominowanego na sędziego Sądu Najwyższego wytoczyła prof. Anita Hill. Był 1991 rok, Clarence Thomas został powołany przez George'a H. W. Busha do SN. Hill zdecydowała wówczas, że opowie o swoich doświadczeniach sprzed lat i złożyła zeznania przed senacką Komisją Sprawiedliwości. Jej przewodniczącym był dzisiejszy prezydent USA, wówczas senator z Delaware - Joe Biden.
Hill podczas transmitowanego w telewizji przesłuchania powiedziała, że Thomas molestował ją seksualnie, gdy był jej zwierzchnikiem w Equal Employment Opportunity Commission, urzędzie, który zajmuje się - o ironio - przeciwdziałaniu dyskryminacji w miejscu pracy.
Więcej informacji ze świata znajdziesz na stronie głównej Gazeta.pl
Kobieta opowiedziała o tym, jak Thomas wielokrotnie próbował ją namówić ją na spotkanie, a gdy odmawiała, na tematy dotyczące seksu chciał rozmawiać w pracy. Sędzia - zeznała Hill - mówił o filmach pornograficznych z kobietami uprawiającymi seks ze zwierzętami, scenami seksu grupowego i scenami gwałtu. Mówił o materiałach pornograficznych z mężczyznami z dużymi penisami i kobietami z dużymi piersiami. Thomas opowiadał też ze szczegółami o swoich seksualnych "możliwościach", twierdził, że któraś ze współpracowniczek położyła włosy łonowe na jego puszce coli i mówił Hill, w jakich ubraniach jest bardziej atrakcyjna seksualnie. - Ponieważ rozmowa z nim o seksie, a zwłaszcza w tak obrazowy sposób, sprawiała, że czułam się niezwykle niekomfortowo, poprosiłam, by o tym nie mówić. Próbowałam też zmieniać temat na dotyczący pracy - mówiła Hill.
Dziś, 30 lat później trudno ze spokojem oglądać wysłuchanie Anity Hill. Pytania, które kierowali senatorowie - zarówno republikanie jak i demokraci - były prostackie i obraźliwe, a część członków komisji zwyczajnie atakowała kobietę. Hill odpowiadała z ogromnym opanowaniem, chociaż nadludzkim wysiłkiem woli wydaje się to, że nie wyszła z sali, rzucając papierami.
Senatorowie twierdzili m.in., że słowa o dużych piersiach (wyrwane przez pytającego z kontekstu nagrań pornograficznych, o których opowiadał Thomas) "nie są takie złe" i wszyscy tak mówią. Przekonywali, że skoro zwierzchnik nie złożył bezpośredniej propozycji seksualnej, to można mówić "zaledwie o domniemaniu". Domagali się, by Hill przytoczyła dokładnie słowa, które wypowiadał jej szef, choć od zdarzeń minęło 8-10 lat. Jeden z senatorów spytał wręcz, czy Hill "jest kobietą odrzuconą", ma "kompleks męczennika" lub czy ktoś jej coś obiecał za wymyślenie tej historii. Zeznania Hill podważano również, mówiąc, że to niemożliwe, by nie wyszła wcześniej z takimi zarzutami, a ponadto poza nią nikt nie miał zastrzeżeń do sędziego.
Sędzia Clarence Thomas, któremu pozwolono odpowiedzieć na zarzuty prof. Hill, przeniósł punkt ciężkości dyskusji - z molestowania seksualnego na rasizm. Nie atakował więc Hill, bo ona również jest czarnoskóra, ale komisję - 14 białych mężczyzn.
- To jest cyrk, narodowa hańba. I z mojego punktu widzenia, punktu widzenia czarnego Amerykanina, to zaawansowany technologicznie lincz na aroganckich czarnych [użył rasistowskiego określenia "uppity blacks"], którzy mają czelność myśleć i robić swoje i mieć inne poglądy. Jeżeli nie płaszczysz się przed startym porządkiem, oto co ci się stanie - zostaniesz zlinczowany, zniszczony, przedstawiony w sposób karykaturalny przez komisję senacką, zamiast być powieszonym na drzewie - mówił Thomas.
Zarzuty o molestowanie seksualne odpierał, mówiąc, że Hill mogła się bronić, ale tego nie zrobiła.
Tym, co miało szansę zdecydować o dalszym procedowaniu ws. nominacji Thomasa i ocenie opinii publicznej, były zeznania Angeli Wright, która była gotowa potwierdzić oskarżenia Hill, bo sama doświadczyła podobnych uwag ze strony sędziego.
Gdy wysłuchania senackie dobiegały końca, "Los Angeles Times" podał, że republikanie i demokraci z Bidenem na czele doszli do "prywatnego porozumienia", by Wright przesłuchać przez telefon, ale ostatecznie nie wzywać jej na świadka, chociaż ta przyjechała do Waszyngtonu i była gotowa składać zeznania.
Wright również miała być namawiana przez Thomasa na spotkania prywatne, przy czym raz sędzia pojawił się w jej domu i nie chciał wyjść. Robił też inne uwagi, m.in. na temat jej piersi. Wright wprawdzie nie traktowała tego w kategorii molestowania - dla niej Thomas był tylko "jednym z wielu łajdaków, których spotkała w Waszyngtonie" - ale jej ocena sytuacji nie miała tu znaczenia.
Dla republikanów było to korzystne porozumienie, z kolei demokraci zdecydowali się na taki "deal", by oszczędzić czas i rzekomo oszczędzić Angeli Wright ataków ze strony republikanów. Ci ostatni nie ukrywali zresztą, że zamierzają ją grillować.
Ostatecznie kandydatura Thomasa została przegłosowana stosunkiem głosów 52 do 48. Po latach sędzia w autobiografii stwierdził, że skandal wymyślili liberałowie, którzy obawiali się, że będzie głosował za obaleniem orzeczenia Roe vs. Wade, które zalegalizowało aborcję w USA. Stwierdził również, że Hill była jego "najbardziej zdradzieckim oponentem".
Thomas zasiada w SN od 30 lat, ale dopiero w ostatnich latach zaczął być bardziej aktywny, co dotyczy również zabierania głosu podczas obrad - w 2019 roku zabrał głos pierwszy raz po trzyletniej przerwie. Milczący sędzia za sprawą sędziów nominowanych przez Donalda Trumpa - Neila Gorsucha i Bretta Kanavaugh'a - zyskał sojuszników, którym bliżej do jego ultrakonserwatywnych poglądów. Thomas opowiada się m.in. za zakazem aborcji, brakiem regulacji w dostępie do broni, odebraniem prawa do pełnomocnika z urzędu tym oskarżonym, których nie stać na obrońcę, czy ograniczeniem praw prasowych.
W ostatnich tygodniach Thomas stał się bardzo aktywny też poza sądem. Na początku maja oskarżył opinię publiczną o "bullying" Sądu Najwyższego, bo ta protestuje przeciwko planom odrzucenia wyroku Roe vs. Wade, a powinna się nauczyć "żyć z rozstrzygnięciem, które jej się nie podoba". Miał też narzekać na to, że "młodzi" nie mają szacunku do prawa. Thomas nie dzielił się podobnymi przemyśleniami, gdy jego żona nie chciała pogodzić się z wynikiem przegranych przez Donalda Trumpa wyborów, wysyłała sms-y do Marka Meadowsa, szefa personelu Białego Domu, w których dzieliła się teoriami spiskowymi, domagała się naciskania na Trumpa i powoływała na rozmowy z jego zięciem. Gdy działalność Ginni Thomas wyszła na jaw, mówiło się, że jej mąż powinien odejść z Sądu Najwyższego. Ten jednak nie zdecydował się nawet na wyłączenie z orzekania w dotyczącej wyborów sprawie i jako jedyny zagłosował przeciwko wydaniu komitetowi śledczemu dokumentacji administracji Trumpa.
Więcej o małżeństwie Thomasów i rozległej działalności Ginni Thomas pisałam tu:
W kolejnym wystąpieniu publicznym, podczas wydarzenia sponsorowanego przez grupy prawicowe, Thomas ubolewał nad tym, jak wyciek projektu podważył zaufanie do instytucji sądu. Ale to, co sędzia mówił dalej, pokazało, że to właśnie on jest uosobieniem stronniczości i upolitycznienia SN.
Jak informował "New York Times", Thomas stwierdził, że lewica przyjęła taktykę, której konserwatyści nigdy by nie przyjęli. - Nie odwiedzalibyście sędziów w domach, gdyby sprawy poszły nie po waszej myśli. My nie wpadamy w histerię. Naszym obowiązkiem jest postępowanie stosownie, a nie odpłacanie się oko za oko - mówił, w oczywisty sposób zaliczając się do grupy politycznej prawicy.
Thomas bardzo minął się z prawdą - prawica wpadła w histerię jakiej trudno dorównać, gdy 6 stycznia przeprowadziła atak na Kapitol. Atak zaczął się od wiecu Trumpa, w którym urzędujęcy jeszcze prezydent mówił zebanym, że razem z nimi odbędzie marsz na parlament, gdzie "muszą pokazać siłę", "zatrzymać kradzież wyborów" i "odebrać swój kraj". Wydawałoby się, że sędzia zna te wydarzenia z pierwszej ręki, bo w wiecu brała udział jego żona.
Ale można przytoczyć też orzeczenia SN, które wywołały wściekłość konserwatystów, choćby w sprawie Brown vs. Board of Education, która zakazała segregacji rasowej w szkołach. Biali w południowych stanach uważali, że doszło do katastrofy i absolutnie nie chcieli się takiej decyzji podporządkować. Blokowano wstęp do szkół (osobiście robił to m.in. gubernator Alabamy), próbowano tworzyć prawne przeszkody dla desegregacji, zamykano szkoły, zostawiając tysiące dzieci bez szans na edukację, a w Wirginii wprowadzono strategię "Masowego oporu".
Doszło też do głośnego zabójstwa. Medgar Evers, weteran wojenny i działacz Krajowego Stowarzyszenia na rzecz Popierania Ludności Kolorowej, walczył z segregacją w Mississippi. Po orzeczeniu Brown vs. Board of Education biali suprematyści obrali Eversa za jeden ze swoich głównych celów. Aktywistę kilkukrotnie próbowano zabić, w końcu udalo sie to członkowi Ku Klux Klanu Byronowi De La Beckwittowi, który zastrzelił Eversa pod jego własnym domem. Choć proces się odbył, to biali ławnicy uniewinnili rasistę, a za kratki trafił dopiero po niemal 30 latach, choć wielokrotnie publicznie chwalił się swoim "dokonaniem". 71-letniego De La Beckwitha skazano na dożywocie.
Thomas mijał się też z prawdą, gdy powiedział, że konserwatyści nigdy nie atakowali nominata do Sądu Najwyższego. To bzdura i wystarczy przyjrzeć się wysłuchaniom Ketanji Brown Jackson sprzed zaledwie kiku tygodni. Skrajnieprawicowy prezenter Fox News Tucker Carlson domagał się po nominacji sędzi, by ujawniono wynik jej testu LSAT, czyli egzaminu wstępnego na prawo. Trudno powiedzieć po co, bo Jackson jest jedną z najlepiej wykwalifikowanych osób nominowanych do SN w najnowszej historii USA.
Republikański senator Josh Hawley napisał na Twitterze, że Jackson ma w zwyczaju uniewinniać podejrzanych o przestępstwa pedofilskie. Oskarżenie nie znajduje potwierdzenia w faktach, co przyznali również konserwatywni prawnicy, ale po Hawleyu zaczęli powtarzać inni republikańscy politycy i - przede wszystkim - zwolennicy teorii spiskowej QAnon.
Marjorie Taylor Green, członkini Izby Reprezentantów, która znana jest z propagowania teorii spiskowych szczególnie absurdalnych, jak ta o żydowskim laserze z kosmosu, który wywołał pożary w Kalifornii, obwieścila wręcz, że każdy, kto zagłosuje za powołaniem Ketanji Brown Jackson jest "pro-pedofilski, tak jak ona sama" i "popiera gwacicieli dzieci".
Podczas ostatniego wystąpienia sędzia Thomas przekonywał również, że republikanie w Senacie postąpili słusznie, gdy w 2016 roku blokowali wysłuchanie nominata Baracka Obamy - sędziego Merricka Garlanda. To nie są rozważania na temat prawa, a na temat politycznej strategii. Jak zauważa MSNBC, pozornie neutralny sędzia w najwyższym sądzie w kraju, uznał za słuszne bronienie taktyki republikanów. "To nie jest jego rola. Jeśli jest tak zmartwiony stanem szacunku i zaufania dla SN, tego typu retoryka jest czymś, czego powinien unikać" - czytamy.
Sędziowie Sądu Najwyższego mają zwykle jasne stanowiska na wiele tematów, można spodziewać się tego, jak zagłosują w poszczególnych sprawach i generalnie mówi się o sędziach konserwatywnych i liberalnych. Natomiast, gdy żale dotyczące zaufania do sądu płyną z ust akurat Thomasa, to tak, jakby słuchać - cytując "The New York Times" - "plutokraty wypoczywającego w szlafroku nad swoim basenem, jedzącego stek posypany złotem i opowiadającego o tragicznych skutkach nierówności płacowych". I właśnie ten człowiek, z taką reputacją i wydłużającą się listą kłamstw, zdecyduje o życiu kilkudziesięciu milionów Amerykanek.