188 na 200 głosów w Finlandii i 304 na 349 w Szwecji. Parlamenty dwóch nordyckich państw nie miały najmniejszych wątpliwości, że najlepsza przyszłość Finów i Szwedów czeka w NATO. Ostatnie wymogi proceduralno-legislacyjne były już tylko formalnością i 18 maja oba państwa oficjalnie złożyły w Brukseli swoje wnioski o członkostwo w Sojuszu Północnoatlantyckim.
To historyczny moment, który musimy wykorzystać
- nie krył swojego zadowolenia z takiego obrotu spraw Jens Stoltenberg, sekretarz generalny Sojuszu.
Z radością przyjmuję aplikacje Szwecji i Finlandii. Jesteście naszymi najbliższymi partnerami i wasze członkostwo w Sojuszu wzmocni nasze wspólne bezpieczeństwo
- podkreślił Norweg.
Kluczowe są tutaj ostatnie słowa Stoltenberga z powyższej wypowiedzi: wzmocnienie naszego wspólnego bezpieczeństwa. Zarówno Finlandia, jak i Szwecja po 24 lutego boleśnie przekonały się, że żadnego końca historii nie ma i nie będzie. Atak Rosji na Ukrainę pokazał, że chociaż Zachód próbował "oswoić" putinowską Rosję, wciągając ją do swoich powiązań gospodarczo-finansowych, poniósł na tym polu spektakularną klęskę. Putin dobre intencje zachodnich partnerów wykorzystał do zbicia pieniędzy (m.in. uzależnienie Unii Europejskiej od dostaw rosyjskiej ropy i gazu), ale jednocześnie nigdy nie porzucił imperialnych ambicji i chęci prowadzenia rewizjonistycznej polityki.
W rozmowie z Wirtualną Polską z końca kwietnia były fiński premier Alexander Stubb tłumaczył przyczyny polityki międzynarodowej swojego kraju z ostatnich kilkudziesięciu lat. Fińska neutralność czy wręcz izolacjonizm - widoczne zwłaszcza za rządów prezydenta Urho Kekkonena - miały zapewnić Krajowi Tysiąca Jezior spokój i powodzenie. Wraz z atakiem Rosji na Ukrainę to podejście ostatecznie jednak splajtowało.
Fińskie decyzje to też kombinacja idealizmu i realizmu
- przyznał w cytowanym wywiadzie Stubb.
Więcej o członkostwie Finlandii i Szwecji w NATO oraz wojnie w Ukrainie przeczytaj na stronie głównej Gazeta.pl
W dobrej wierze sądziliśmy, że można przybliżyć Rosję do Zachodu, współpracując z nią. To jest ten idealizm. Ale tu dochodzi do głosu nasz realizm: wiemy, że w historii wydarzenia nie zawsze następują tak, jak planowaliśmy, więc utrzymaliśmy dużą i silną armię. Nigdy na niej nie oszczędzaliśmy. Mamy 900 tys. mężczyzn i kobiet w rezerwie, czyli około 20 proc. naszej populacji. W ciągu kilku dni możemy zmobilizować 280 tys. ludzi w ramach obowiązkowej służby wojskowej
- wyjaśnił.
Jak twierdzi były fiński premier, "teraz maska idealizmu opadła i ukazała się twarz realizmu. I ta twarz nie jest najpiękniejsza".
Widzimy, że Rosja to wciąż państwo rewizjonistyczne, imperialistyczne, totalitarne, autorytarne. Widzimy, że Putin potrafi mordować swoich słowiańskich braci i siostry w Ukrainie. I wielu Finów myśli: skoro może to zrobić im, to może to zrobić również nam
- ocenia Stubb.
Fińskie społeczeństwo, niegdyś niechętne integracji z NATO, w ciągu kilku tygodni po agresji Rosji na Ukrainę zmieniło swoje podejście do Sojuszu Północnoatlantyckiego niemal o 180 stopni. W latach 1998-2021 poparcie Finów dla wejścia ich państwa do NATO nie przekraczało 30 proc. Kilka dni po ataku rosyjskiej armii na Ukrainę podskoczyło do mniej więcej 60 proc., a na początku maja zanotowało kolejny historyczny wynik - 76 proc. Co więcej, zdaniem analityków ta tendencja będzie się tylko umacniać.
Podobny zwrot w patrzeniu na NATO zaliczyli w ostatnich tygodniach Szwedzi. Najnowsze badania opinii publicznej pokazują, że członkostwa w Sojuszu Północnoatlantyckim chce ponad 60 proc. społeczeństwa. Tylko w ostatnim miesiącu odsetek zwolenników akcesji wzrósł o cztery punkty procentowe. Przeciwnych wejściu do NATO nadal jest jedna piąta Szwedów, ale tu tendencja jest odwrotna - sceptyków ubywa. Również jedna piąta obywateli (19 proc.) nie ma zdania w tej strategicznej z punktu widzenia Sztokholmu kwestii.
Historyczno-geopolityczne motywacje obu państw są jednak nieco inne. Finlandia doskonale wie, co oznacza sąsiedztwo z rosyjskim niedźwiedziem. Słynna "wojna zimowa" z lat 1939-40 pozwoliła odeprzeć im radziecką agresję, chociaż kosztem straty części terytorium. W relacjach z Moskwą cechuje ich jednak realizm i daleko idąca przezorność.
Szwedzi w swojej najnowszej historii agresji ze strony czy to Związku Radzieckiego, czy Rosji nie uświadczyli. Doskonale zdają sobie jednak sprawę, że w przypadku wejścia Finlandii do NATO, zostaliby jedynym (poza Rosją) państwem w basenie Morza Bałtyckiego, które nie byłoby członkiem Sojuszu Północnoatlantyckiego. To rodziłoby zdecydowanie za duże ryzyko. Szwedzi to rozumieją, co pokazują wyniki sondażu pracowni Demoskop na zlecenie dziennika "Aftonbladet" z drugiej połowy kwietnia. 64 proc. społeczeństwa uważa, że Szwecja nie posiada zdolności do samodzielnej obrony, 43 proc. jako argument za przystąpieniem do NATO wskazuje efekt odstraszający Sojuszu, natomiast 39 proc. Szwedów po prostu uważa, że miejsce ich kraju jest wśród państw członkowskich NATO.
Takie zmiany następują w społeczeństwach – szwedzkim i fińskim – jako reakcja na to, co dzieje się w Europie. Musimy dostosować swoją politykę do zmieniających się okoliczności
- wyjaśniał zmianę poglądów Finów i Szwedów były szwedzki premier Carl Bildt. W rozmowie z Wirtualną Polską z pierwszej połowy maja przyznał otwarcie:
Tak, musiało dojść do krwawej wojny. Bez dwóch zdań. Na pierwszy tektoniczny wstrząs geopolityczny w Europie – upadek Związku Radzieckiego - Szwecja zareagowała, wstępując do Unii Europejskiej. A teraz mamy drugi tektoniczny wstrząs - wojnę, która popchnęła nas do dołączenia do NATO.
Teraz przed oboma krajami proces weryfikacji i akceptacji złożonych wniosków. Ten może trwać od kilku tygodni do nawet roku, chociaż z informacji agencji Associated Press wynika, że Sojusz planuje mocno przyspieszyć procedurę w przypadku dwóch nordyckich państw. Jest to, rzecz jasna, efekt wyjątkowych okoliczności geopolitycznych, w jakich znalazło się NATO i cały Zachód po inwazji Rosji na Ukrainę.
Pierwszym krokiem na drodze do przyjęcia obu kandydatów w poczet państw członkowskich NATO będzie posiedzenie Rady Północnoatlantyckiej - najważniejszego organu Sojuszu. To tam członkowie NATO będą dyskutować nad tym, czy Finlandia i Szwecja spełniają polityczne, prawne i wojskowe standardy Sojuszu, a także czy ich przyjęcie do NATO zwiększy potencjał obronny całej organizacji. Co ważne, wszystkie 30 państw członkowskich Sojuszu musi wyrazić zgodę na akcesję Finlandii i Szwecji.
Członkostwo w NATO wzmocni bezpieczeństwo Szwecji, ale także regionu Morza Bałtyckiego, a to że aplikujemy razem z Finlandią oznacza, że możemy przyczynić się do bezpieczeństwa w Europie Północnej
- nie kryje satysfakcji szwedzka premier Magdalena Andersson. Z kolei fiński prezydent Sauli Niinisto uważa, że "dzięki NATO państwa nordyckie staną się bezpieczniejsze".
Będzie wyróżniać nas nie tylko demokracja, dobrobyt i poszanowanie praw człowieka, ale też bezpieczeństwo
- podkreślił.
Wejście obu krajów do NATO ma niebagatelne konsekwencje geopolityczne nie tylko dla samego Sojuszu, ale również dla Europy Północnej i Europy Wschodniej. Po akcesji Finlandii i Szwecji cała zachodnia granica Rosji będzie przebiegać wzdłuż wschodniej flanki NATO. Co więcej, Morze Bałtyckie stanie się wewnętrznym akwenem NATO. Czas bezkarnych prowokacji wojskowych Kremla wobec Finów i Szwedów minie bezpowrotnie.
Konsekwencji pierwszego od niemal dwóch dekad rozszerzenia NATO będzie, oczywiście, znacznie więcej, stąd trudno się dziwić skwaszonym minom czołowych polityków Kremla, z Putinem na czele. Początkowo rosyjski prezydent starał się straszyć Finów i Szwedów, zapowiadając zdecydowaną odpowiedź Moskwy na akcesję państw nordyckich do NATO. Później przestrzegał przed pogorszeniem relacji Finlandii i Szwecji z Rosją.
Na nikim nie zrobiło to jednak specjalnego wrażenia, więc próbując ratować twarz Putin - to informacje brytyjskiego dziennika "Financial Times" - ostatecznie stwierdził, że rozszerzenie NATO "nie stanowi bezpośredniego zagrożenia dla Rosji", a Rosja "nie ma problemu" z Finlandią i Szwecją. Jednocześnie podkreślił, że sytuacja ulegnie zmianie, jeśli NATO zechce rozmieścić swoje bazy bądź instalacje wojskowe na terytorium któregokolwiek z nowych członków.
Wobec powyższego największym przeciwnikiem wejścia Finlandii i Szwecji do NATO został... prezydent Turcji Recep Tayyip Erdogan.
Nie poprzemy wniosku o akcesję Szwecji i Finlandii do NATO, dyplomaci tych krajów nie mają po co przyjeżdżać do Turcji
- oznajmił turecki polityk 16 maja. I rozpętał dyplomatyczne piekło.
Turcja jako państwo członkowskie NATO ma możliwość zawetowania przyjęcia Finlandii i Szwecji. Kluczowe pytanie brzmi jednak: dlaczego Erdoganowi obecność nordyckich państw w Sojuszu tak bardzo przeszkadza. Oficjalna linia Ankary jest taka, że oba państwa wspierały i wspierają bojowników Partii Pracujących Kurdystanu (PPK), a także muzułmańskiego duchownego Fethullaha Gulena, którego Erdogan oskarża o organizację próby zamachu stanu w 2016 roku.
Rzeczywistość wygląda jednak nieco inaczej. Ankara ma pretensje do Helsinek i Sztokholmu za nałożenie nań embarga na eksport broni po ataku Turcji na Syrię w 2019 roku. Turcja chciałaby również kupić od Stanów Zjednoczonych kolejne myśliwce F-16 i zostać przywrócona do programu myśliwców najnowszej generacji F-35 (została z niego wykluczona po decyzji o zakupie rosyjskich systemów obrony przeciwrakietowej S-400). Erdogan w negocjacjach dotyczących przyszłości Finlandii i Szwecji w NATO widzi też szansę dla Turcji na reset w relacjach ze Stanami Zjednoczonymi i generalnie całym Zachodem, które od lat ulegają systematycznemu pogorszeniu. Wreszcie ostatnia kwestia - wybory prezydenckie w Turcji. Są zaplanowane na lato 2023 roku, ale ostatnimi czasy pojawiły się pogłoski o tym, że może do nich dojść już jesienią tego roku.
Erdogan nie radzi sobie dobrze w sondażach. Zaczyna przegrywać. To dociera do coraz szerszego grona wyborców w Turcji
- ocenił w rozmowie z telewizją Euronews dr Paul Levin, dyrektor Instytutu Studiów Tureckich Uniwersytetu Sztokholmskiego. Wniosek jest więc prosty: grając rolę twardego negocjatora, który walczy o interesy Turcji, Erdogan chce odrobić straty w sondażach i zapunktować na krajowej scenie politycznej.
Największym przegranym tej sytuacji nie jest jednak ani Turcja, ani Erdogan, ale Putin i Rosja. Kurs na członkostwo w NATO, który obrały i którym szybko podążają Finlandia i Szwecja, to kolejny dowód na geopolityczną klęskę Kremla. Inwazja na Ukrainę miała być realizacją mocarstwowych planów Putina, a tymczasem wywołała efekt domina, który jeszcze długo będzie odbijać się Moskwie czkawką.
Przede wszystkim, Putin przeliczył się, spodziewając się, że atak na Ukrainę osłabi, a być może nawet rozbije, Unię Europejską. Stało się wręcz przeciwnie. Bruksela szybko sformowała antykremlowski front i zaczęła wdrażać kolejne pakiety sankcji. Putin popchnął UE również do opracowania i wdrożenia w trybie ekspresowym planu odejścia od rosyjskich surowców energetycznych - ropy i gazu ziemnego.
W 2014 roku to Amerykanie stale naciskali na więcej sankcji ze strony Unii Europejskiej, a Unia robiła, co mogła, żeby te sankcje nie szły zbyt daleko. Teraz to Europa nadaje tempo, Stany Zjednoczone starają się go dotrzymać, korzystają z niektórych unijnych pomysłów, same też stale pracują nad nowymi pakietami sankcji
- mówił pod koniec marca w rozmowie z Gazeta.pl szwedzki ekonomista Anders Aslund.
Podobnie Putin przeliczył się w przypadku NATO. Obstawiał, że wobec realnego zagrożenia w postaci inwazji na Ukrainę oraz towarzyszących jej gróźb użycia arsenału nuklearnego Zachód zrobi kilka kroków w tył i pozostawi Ukrainę na pastwę Kremla. Stało się jednak zgoła inaczej. Zwłaszcza Stany Zjednoczone, a więc najpotężniejszy członek NATO, dają przykład reszcie koalicjantów, uchwalając kolejne pakiety pomocowe dla Ukrainy oraz wysyłając ukraińskiej armii broń, dzięki której Ukraińcu wciąż mogą bronić swojej niepodległości i integralności terytorialnej. Teraz NATO zmierza szybkim krokiem w kierunku rozszerzenia, co wymiernie pogorszy geopolityczne położenie Rosji. To również zasługa Putina.
Zjednoczył NATO, które w zeszłym roku, po kompromitacji w Afganistanie, było w rozsypce
- ocenił w wywiadzie dla Gazeta.pl prof. Robert Service.
Sprowokował Niemcy do ponownego dozbrojenia. (…) Sprowokował najpotężniejsze europejskie państwo do wejścia na drogę, która przewiduje położenie większego nacisku na wojskowość, niż to miało miejsce w przypadku jakiegokolwiek rządu RFN, większego niż którykolwiek z rządów Merkel kiedykolwiek przypuszczał. (…) Udało mu się osiągnąć dokładne przeciwieństwo wszystkiego, co deklarował, że chce osiągnąć
- podkreślił brytyjski historyk i sowietolog.
Wreszcie Putin zadbał o to, żeby wyrwa, która powstała pomiędzy narodami rosyjskim i ukraińskim, przez kolejne dekady albo nawet stulecia nie została zasypana. Ukraińcy po 2014 roku wykształcili swoją tożsamość narodową i tożsamość zbiorową w kontrze do Rosji i polityki Kremla. Dodatkowo Putin umocnił wszystkie antyrosyjskie tendencje, obecne w ukraińskim społeczeństwie po aneksji Krymu przez Rosję.
Myślę, że to jest katastrofa. Patrząc przez pryzmat rosyjskiej historii, to jest absolutna katastrofa. To najbardziej samobójcza wojna, jaką Rosja kiedykolwiek zaczęła. Poprzecinaliśmy najważniejsze więzi, jakie kiedykolwiek mieliśmy. Nie sądzę, że kiedykolwiek uda się to uzdrowić
- nie szczędził słów krytyki rosyjski politolog prof. Grigorij Judin, z którym rozmawialiśmy w pierwszej połowie maja.
Jak na dłoni widać więc, że poważnych, długofalowych negatywnych konsekwencji inwazji na Ukrainę będzie dla Rosji całe mnóstwo. Co z pozytywami? Tych na razie nie widać. I to nawet na płaszczyźnie militarnej, gdzie Rosja miała zmieść Ukrainę z powierzchni ziemi. Rosyjska armia wycofuje się z oblężenia kolejnych miast i miasteczek, skupiając się już niemal wyłącznie na utrzymaniu Donbasu. Wszystko idzie nie tak, jak zaplanował to sobie rosyjski prezydent. Rzeczywistość jest dla Putina okrutna, został carem od przegranych spraw.