Ludmyła Denisowa - ukraińska rzeczniczka praw człowieka, powołując się na informacje od prawnika, poinformowała, że dziennikarka przebywa aktualnie w areszcie śledczym w Symferopolu na Półwyspie Krymskim. Potwierdzono to 13 dni po zniknięciu dziennikarki. Kobieta miała być przetrzymywana w budynku Federalnej Służby Bezpieczeństwa Rosji przez pierwsze osiem dni, gdzie raz dziennie otrzymywała posiłek.
Więcej podobnych informacji znajdziesz na stronie głównej Gazeta.pl.
Z ustaleń Denisowej wynika, że rosyjskie służby przeprowadzały na Daniłowicz testy za pomocą wykrywacza kłamstw oraz grozili jej, że wywiozą ją do lasu, jeśli zatai jakieś informacje. Aby odzyskać wolność, miała podpisać kilka czystych kartek papieru. Gdy to zrobiła, przekazano jej, że w jej bagażu rzekomo znaleziono 200 gramów ładunków wybuchowych. Kobiecie grozi za to od sześciu do ośmiu lat pozbawienia wolności oraz grzywna w wysokości do 100 tys. rubli (prawie 6,9 tys. złotych).
KrymSOS zwraca uwagę, że takie zachowanie można uznać za torturę. Jako takie działania można uznać celowanie zadawanie bólu fizycznego, wywołanie cierpienia fizycznego lub emocjonalnego, aby uzyskać niezbędne informacje lub przyznanie się do rzekomej winy. Przed zaginięciem dziennikarka rozpowszechniała na Krymie informacje, dotyczące działań Rosji na terenie Ukrainy.
Ludmyła Denisowa podkreśla, że zaginięcia dziennikarzy oraz nękanie ich za informowanie obywateli, jest teraz bardzo częste. Rzeczniczka praw człowieka zwróciła się w tej sprawie do organizacji ONZ. "Wzywam Komisję ONZ ds. śledztwa w sprawie łamania praw człowieka podczas rosyjskiej inwazji wojskowej na Ukrainie, aby rozważyła te fakty dotyczące zbrodni wojennych i łamania praw człowieka przez Federację" - dodała.