Igor Pedin postanowił opuścić Mariupol razem ze swoim psem Zhu-Zh 23 kwietnia, kilka dni po tym, jak Rosjanie zaczęli nachodzić mieszkańców w domach i do nich strzelać. W mieście zaczęło również brakować wody i jedzenia. 61-latek wyruszył wówczas do Zaporoża oddalonego o 225 km.
Pedin unikał kontaktu wzrokowego z żołnierzami podczas opuszczania miasta. - Wyglądałem dla nich jak włóczęga, byłem niczym. Byłem brudny i pokryty kurzem, bo mój dom wypełniała mgła dymu - zrelacjonował dziennikowi "The Guardian" 61-letni mieszkaniec Mariupola. Sam nazywa się "niewidzialnym", ponieważ starał się robić wszystko, by uniknąć jakichkolwiek kontaktów z okupantami.
Spojrzałem z powrotem na miasto i powiedziałem sobie, że to była dobra decyzja. Pożegnałem się. Nastąpiła eksplozja. Odwróciłem się i poszedłem dalej
- powiedział.
Pierwszym przystankiem "niewidzialnego" Ukraińca było miasto Nikolśke oddalone od Mariupola o 20 km. Tam spotkał mężczyznę, który pochował 16-letniego syna. Gospodarz zaprosił wędrowca do środka i opowiedział o tym, jak poszukiwał swojego dziecka, a kiedy znalazł jego grób, Rosjanie powiedzieli mu, że jeśli chce wykopać syna, musi to zrobić własnymi rękoma.
Przeczytaj więcej informacji z Ukrainy na stronie głównej Gazeta.pl.
Kiedy nad ranem Pedin próbował opuścić miasto, został zatrzymany przez żołnierzy z Rosji. Skłamał i powiedział im, że idzie do Zaporoża z powodu wrzodów żołądka. W "obozie filtracyjnym" został brutalnie przesłuchany, a nawet próbowano wymusić na nim przyznanie się do używania karabinu. Wskazywać na to miał... siniak na ramieniu. Zanim go wypuścili, zrobili mu zdjęcia policyjne oraz pobrali odciski palców, po czym otrzymał dokumenty z tzw. ministerstwa spraw wewnętrznych samozwańczej Donieckiej Republiki Ludowej. Choć Pedin chciał kontynuować swoją pieszą wędrówkę, żołnierze zabronili mu i kazali pojechać z pewną rodziną, z którą dojechał do Roziwki. Po drodze widział wiele masowych grobów.
Następnym przystankiem mężczyzny była wieś Wierżyny, gdzie został zatrzymany na punkcie kontrolnym. Żołnierze kazali mu wówczas spać w domu kultury, który był ich siedzibą. Powiedzieli mu, że rano zostanie puszczony wolno, jednak jeśli wyjdzie wcześniej, zostanie zastrzelony. Kolejnego wieczora inni wojskowi ponownie kazali mu znaleźć nocleg. Podczas drogi 61-latek i jego pies musieli omijać jadące wojska rosyjskie, miny, a nawet przekroczyć zniszczony most. Z mostu została zaledwie metalowa rama i dwie belki. Mimo niebezpieczeństwa mężczyzna wziął torbę i przeszedł na drugą stronę. Następnie wziął psa i przewiązał go do ciała, by ponownie przejść przez zniszczoną przeprawę.
W następnym punkcie kontrolnym żołnierze pytali go o to, jak udało mu się pokonać zniszczony most i chcieli wysłuchać jego historii, po czym dali mu papierosy i życzyli powodzenia w dalszej podróży. "Być może nie byłem niewidzialny, powtarza Pedin, a łzy płynęły mu w rzadkim momencie wzruszenia. Ale miał, jak dodaje, szczęście" - pisze "The Guardian". Niestety podczas podróży pies mężczyzny opadł z sił.
Pies po prostu nie mógł iść dalej. Musiałem iść drogą z moją torbą, a potem wrócić po niego i nieść go. Powiedziałem: 'Jeśli nie będziesz chodzić, oboje umrzemy, musisz iść'
- przekazał.
Pod sam koniec drogi po ulicy, którą szedł mężczyzną, jechała ciężarówka. Wówczas zawołał, że jest z Mariupola, a kierowca wpuścił go do środka. Wspólnie dojechali do Zaporoża. Podczas podróży kierowca nic nie mówił - dał mu za to 1000 hrywien, a na pożegnanie życzył mu powodzenia. W mieście skierował się do punktu pomocy, w którym powiedział, że pochodzi z Mariupola. Wieść, o tym wywołała poruszenie wśród zgromadzonych osób. Kobieta, która udzielała mu pomocy, krzyknęła: Ten człowiek przybył z Mariupola na piechotę. - Wszyscy się zatrzymali. Przypuszczam, że to była moja chwila chwały - ocenił Ukrainiec. Poniżej znajduje się mapka z trasą, którą pokonał 61-latek i jego pies.
*******
Pomóż Ukrainie, przyłącz się do zbiórki. Pieniądze wpłacisz na stronie pcpm.org.pl/ukraina.