Ryzyko wybuchu konfliktu nuklearnego obecnie jest realne i nie można go lekceważyć
- obwieścił światu Ławrow, cytowany przez agencję Reutera.
Obecnie ryzyko jest znaczne. Nie chciałbym sztucznie go wyolbrzymiać, choć wielu by tego chciało, ale niebezpieczeństwo jest poważne, realne i nie wolno nam go lekceważyć
- podkreślił szef rosyjskiego MSZ.
Wyciągnięcie przez Ławrowa karty atomowej nie jest niczym zaskakującym ani nawet nowym. Kreml tylko w trakcie dwumiesięcznej wojny z Ukrainą parokrotnie sięgał po ten argument. Po raz pierwszy już po kilku dniach wojny, kiedy okazało się, że inwazja nie będzie Blitzkriegiem, który w ciągu kilkudziesięciu godzin pozwoli Putinowi obalić ukraińskie władze i zainstalować w Kijowie marionetkowy rząd.
Podczas inwazji na Ukrainę możemy dojść do momentu, w którym Putin uzna, że ugrzązł, że to nie poszło po jego myśli. Jego działania staną się bardziej brutalne. Także dla ludności cywilnej. Dla przełamania impasu, a jednocześnie jedności i możliwości odpowiedzi Zachodu, może sięgnąć np. po taktyczną broń jądrową
- przestrzegał w rozmowie z Gazeta.pl pod koniec lutego Michał Kacewicz, dziennikarz Biełsatu, reporter od lat zajmujący się obszarem postsowieckim i autor książek o wojnie w Donbasie oraz o Władimirze Putinie.
Więcej o wojnie w Ukrainie i działaniach Kremla przeczytaj na stronie głównej Gazeta.pl
Rosyjski prezydent nie kazał długo czekać na potwierdzenie tych przewidywań. Kilkadziesiąt godzin po przeprowadzeniu cytowanego wywiadu ostrzegł Zachód przed "niewyobrażalnymi konsekwencjami", w razie zaangażowania się NATO czy UE w wojnę w Ukrainie.
Nakazuję ministrowi obrony i szefowi sztabu generalnego postawić siły odstraszania armii rosyjskiej w stan specjalnej gotowości bojowej
- zaznaczył w transmitowanej na żywo wideorozmowie z najwyższymi przedstawicielami rosyjskich sił zbrojnych.
Groźby Kremla z początku wojny wywołały sporą panikę w społeczeństwach Zachodu, zwłaszcza w krajach graniczących z Rosją lub Ukrainą. W końcu Putin przedstawił się światu jako Adolf Hitler XXI wieku - człowiek absolutnie nieobliczalny i z niepohamowaną żądzą realizowania swoich politycznych planów. Rzecz w tym, że nawet w takiej dyktaturze jak putinowska Rosja to nie Putin zdecyduje o użyciu (albo nieużyciu) broni atomowej.
Rosyjska doktryna obronna przewiduje, że z arsenału jądrowego władze mogą skorzystać wyłącznie w ściśle określonych przypadkach. Chodzi o zagrożenia dla istnienia państwa lub/i jego sojuszników oraz sytuacji, w której Rosja mogłaby zostać pozbawiona zdolności do odwetowego uderzenia jądrowego. Na tym jednak nie koniec schodów dla Putina, gdyby kiedykolwiek zamarzyło mu się wywołanie trzeciej wojny światowej, będącej jednocześnie konfliktem nuklearnym.
Sam Putin, mimo swojej niczym nieograniczonej władzy w Rosji, nie może w pojedynkę zdecydować o użyciu przez Rosję arsenału nuklearnego. Taka decyzja wymaga jednomyślnej i jednoczesnej autoryzacji trzech osób - prezydenta Rosji, szefa MON i szefa Sztabu Generalnego. Jeśli którykolwiek z nich nie wyrazi zgody na taki ruch, rakiety z głowicami jądrowymi pozostaną w silosach.
Oczywiście, można też puścić wodze fantazji i rozważyć hipotetyczny scenariusz, w którym Putin zmusza swoich współpracowników do autoryzowania decyzji o ataku jądrowym. Albo wiedząc, że będą przeciwni usuwa bądź wymienia ich na takich, którzy zrobią to, czego będzie od nich oczekiwać. W teorii jest to przecież możliwe, mówimy o państwie totalitarnym, w którym ludzie znikali i ginęli ze znacznie bardziej błahych powodów.
Tutaj warto jednak odwołać się do wiedzy człowieka, który na analizowaniu kremlowskiej historii i polityki, mówiąc potocznie, zjadł zęby.
Jeśli Putin chciałby użyć broni jądrowej, przekroczyłby czerwoną linię, za którą zagrożony byłby on sam i jego życie
- przekonywał niedawno w rozmowie z Gazeta.pl prof. Robert Service, autor książki "Na Kremlu wiecznie zima. Rosja za drugich rządów Putina".
Musimy też trzymać się nadziei, że Putin nie jest psychotyczny. Osobiście uważam, że jest raczej wyznawcą pewnej doktryny niż nieobliczalnym szaleńcem
- podkreślił wybitny brytyjski historyk i sowietolog.
Zdaniem prof. Service'a, niepohamowany pęd Putina do podbicia Ukrainy i wszystko, na co z tego tytułu naraził nie tylko państwo rosyjskie, rosyjskie społeczeństwo, ale również - a może wręcz przede wszystkim? - swoje najbliższe otoczenie, może obrócić się przeciwko niemu.
Musi być taka opcja, że jakaś grupa spośród elity rządzącej w pewnym momencie uzna: jeśli się go nie pozbędziemy, to sami również będziemy skończeni. Stracimy wszystkie nasze rezydencje, jachty i przywileje
- wyjaśnia brytyjski uczony. I dodaje:
Obecna struktura państwowego kapitalizmu dotąd tych ludzi faworyzowała, ale Putin zagraża jej dalszemu istnieniu
W scenariusz wojny nuklearnej - np. w przypadku zamknięcia przez NATO przestrzeni powietrznej nad Ukrainą - nie wierzą też byli czołowi amerykański wojskowi i politycy. Jeden z nich, gen. Ben Hodges, w rozmowie z Gazeta.pl przyznał to zupełnie otwarcie.
Nie, nie wierzę w to. Niestety mamy na Zachodzie zbyt wiele osób, które wierzą w taki scenariusz, dlatego boimy się zrobić to, co należy zrobić
- ocenił. Stwierdził też, że jeśli doszłoby nawet do eskalacji konfliktu czysto konwencjonalnego, "to zmiażdżylibyśmy Rosję w zaledwie kilka tygodni".
Tym bardziej nie rozumiem, dlaczego boimy się wysłać jednoznaczną wiadomość i podjąć konieczne działania
- podkreślił.