Polka z Szanghaju: Chińczycy byli dumni z polityki covidowej. Teraz cierpliwość jest na wyczerpaniu

W Szanghaju zapowiadany na kilka dni lockdown trwa już dwa tygodnie i wystarczy jedna osoba z pozytywnym wynikiem, by całe osiedle nie mogło wychodzić z domów - relacjonuje mieszkająca tam Weronika Truszczyńska. Choć rozwiązano najpilniejsze potrzeby dotyczące m.in. żywności, to mieszkańcy mają powody czuć się oszukani i zmienia się ich nastawienie do polityki zero covid oraz twardych lockdownów.
Zobacz wideo Czy Rosji uda się obejść sankcje? Ekspert: Kluczowe jest to, co zrobią Chiny

Protesty w oknach, policja w kombinezonach i wielkie izolatoria z jednej strony, z drugiej - problemy dla światowego handlu i pytania o chińską politykę wobec pandemii. Trwające ognisko COVID-19 w Szanghaju budzi wiele pytań i rosnące zainteresowanie na zachodzie.

Jak pisaliśmy w Gazeta.pl, twardy lockdown sprawił, że mieszkańcy 25-milionowej metropolii zostali zamknięci w domach z krótkim czasem na przygotowanie. Część obostrzeń zaczęto luzować w ubiegłym tygodniu, jednak miasto jest dalekie od powrotu do normalności. Choć paraliżowane jest nie tylko życie miasta, ale i międzynarodowy handel, władze trzymają się polityki "zero covid". Zakłada ona twardy lockdown i niedopuszczanie do rozprzestrzeniania się wirusa.

O to, jak wygląda sytuacja na miejscu i jakie są perspektywy na najbliższe tygodnie, zapytaliśmy Weronikę Truszczyńskąj. Polka mieszka na stałe w Szanghaju, jest sinolożką, autorką książek oraz kanału na Youtubie. Współprowadzi też podcast Mao Powiedziane.

Patryk Strzałkowski: Jaka jest aktualna sytuacja epidemiczna w Szanghaju, jak wyglądają obostrzenia? Mówiono już o luzowaniu lockdownu, ale chyba trudno powiedzieć, że to powrót to normalności.

Weronika Truszczyńska: Już 12 kwietnia osiedla podzielone zostały na trzy kategorie: lockdown, control i prevention area (czyli strefy "kontroli" i "prewencji" - red.). Osiedla w lockdownie to te, w których wykryto przypadki w ciągu ostatnich 7 dni; kontrolowane - te z przypadkami w ciągu ostatnich 14 dni, a prewencyjne to takie, gdzie w ciągu dwóch tygodni nie było zakażeń.

Mieszkańcy tych pierwszych muszą siedzieć w domach. W drugich mogą wychodzić, ale tylko na osiedle, a w obszarach prewencji - także poza osiedle. Tydzień temu mieszkańców, którzy mogli wyjść poza własne osiedle, było około 4 miliony, ale co tydzień się to zmienia.

I pewnie łatwo wpaść w wyższą kategorię.

Oczywiście, znalezienie się w gronie szczęśliwców nie jest dane raz na zawsze, bo gdy na osiedlu znajdzie się nowy przypadek, to jego status wraca do lockdownu. I tak w kółko. Mam znajomych, u których nowe przypadki są wykrywane co dwa dni i zegar za każdym razem jest zerowany. Na moim osiedlu nigdy nie było żadnych przypadków i w zasadzie już od około 5 kwietnia mogę wychodzić na osiedle, a od kilku dni poza nie. Jednak to wymaga podania powodu wyjścia i wpisania się na listę. Mogę więc przyznać, że lockdown nie dotknął mnie tak mocno. Już po pięciu dniach powiedziano nam, że możemy wynosić śmieci czy odbierać paczki spod bramy. Po kilku kolejnych dniach sąsiedzi zaczęli stawać się coraz śmielsi i w zasadzie to od ponad tygodnia mieszkańcy plotkują w altance, a młodsi jeżdżą wokół osiedla na rowerach czy hulajnogach.

Z perspektywy Europy sytuacja wydaje się zaskakująca czy nawet szokująca, jak "nagle" zamknięto Szanghaj. Jak wygląda to z twojej perspektywy?

Do Europy wiadomości z Chin docierają z pewnym opóźnieniem i też dosyć wybiórczo, więc zgaduję, że wiele osób nie wie, że nie jest to pierwszy ani nawet drugi lockdown w tym roku. Pierwsze było miasto Xi'an w prowincji Shaanxi, znane z armii terakotowej. Xi'an zamknięto pod koniec zeszłego roku i otwarto dopiero na przełomie stycznia i lutego. Później problemy zaczęły się w prowincji Jilin na północnym-wschodzie. Tamtejsze ognisko było tak rozległe, że w pewnym momencie zdecydowano się na odcięcie całej prowincji. Kilka tygodni temu częściowy lockdown objął także technologiczny hub na południu, czyli Shenzhen. Z jednej strony lockdown Szanghaju nie jest więc żadnym zaskoczeniem, ale nie ukrywam, że mieszkańcy mogą czuć się trochę oszukani.

Dlaczego?

Szanghaj do tej pory prowadził bardzo liberalną politykę covidową, unikając zamykania całego miasta. Nawet na konferencjach prasowych rząd lokalny podkreślał, że Szanghaj nie może zostać zamknięty, gdyż jest centrum finansowym kraju, a do tego operuje największym portem na świecie. Myślę, że wielu mieszkańców w ten specjalny status miasta wierzyło. Ale wszystko zmieniło się w momencie, w którym stery przejął rząd centralny z Pekinu. Teraz mamy do czynienia z jakiegoś rodzaju konfliktem za kulisami. Od szanghajskich specjalistów dochodzą głosy o upolitycznieniu walki z wirusem i nawoływania do wprowadzenia kwarantanny domowej (zamiast w izolatoriach - red.), jednak władze Pekinie powtarzają, że będą twardo trzymać się polityki "dynamicznego zero-covid".

Jakie były pierwsze reakcje na wieści o lockdownie?

27 marca dostaliśmy informacje, że planowany jest lockdown ośmiodniowy, podzielony na dwie części. Od 28 do 31 marca miał on objąć prawą stronę rzeki Huangpu (Pudong), a od 1 do 4 kwietnia - lewą (Puxi). Niestety liczby wystrzeliły, więc nie było mowy, żeby otworzyć nas po czterech dniach. Na pewno dla rządu Szanghaju będzie to wstrząs, biorąc pod uwagę, że wcześniej cieszył się on sporym zaufaniem mieszkańców.

Miałaś możliwość przygotowania się na zamknięcie w domu?

Sama zrobiłam tyle zakupów, ile tylko mogłam, a jako że mieszkam w Puxi i miałam cztery dni na przygotowanie się, to zdążyłam zrobić kilka wycieczek do sklepów, gdzie kupiłam puszki, suche produkty, a ostatniego dnia świeże warzywa, których sklepy zamówiły wtedy mnóstwo. Po tej stronie rzeki większych problemów z zakupami nie było.

Jednak o problemach z brakami żywności w części miasta było głośno.

Jesteśmy już w dwudziestym dniu lockdownu, więc większość problemów już została rozwiązana. Najgorszy był pierwszy tydzień, gdyż wtedy pracować mogli wyłącznie kurierzy ze specjalnymi przepustkami, to samo ze sprzedawcami. W pierwszym tygodniu bardzo ciężko było coś kupić, bo łańcuchy dostaw były zapchane. Kiedy w aplikacjach do zamawiania wrzucano nowy towar o szóstej rano, po dwóch minutach wszystkie terminy dostawy na dany dzień były już zapełnione. Od drugiego tygodnia zaczęto organizować więcej zakupów grupowych, miasto pozwoliło też pracować wszystkim kurierom, a już po 12 kwietnia, gdy niektóre osiedla zostały otwarte, zaczęło otwierać się coraz więcej małych prywatnych sklepów, które sprzedają na swoich grupach na WeChacie (popularny chiński komunikator internetowy - red.).

Zakupy grupowe są ciekawą formą, która na popularności zyskała w ostatnich dwóch tygodniach, gdyż wiele biznesów ze względu na ograniczone możliwości logistyczne sprzedaje tylko duże ilości swoich produktów. Sąsiedzi organizują się na grupie, wpłacają pieniądze i zamawiają na przykład sto paczek mięsa, ale w tym momencie można już kupić praktycznie wszystko. Na niektórych osiedlach mieszkańcy zamawiają grupowo kawy czy fastfoody. Widziałam, że u mnie kobiety zbierały się, żeby kupić podpaski.

Jak wygląda kwestia kwarantanny i izolatoriów? Rozumiem, że trafiają tam wszyscy z pozytywnym wynikiem? 

Tak, wszystkie osoby pozytywne muszą iść do izolatoriów i to jest główny zarzut kierowany w stronę rządu Szanghaju - chociaż może powinien być kierowany do rządu centralnego? Szanghaj nie ma logistycznych możliwości, żeby to robić. Wiele osób było zabieranych po tygodniu czy dziesięciu dniach, kiedy testy wychodziły im już negatywne. Pracownicy zasłaniają się procedurami, jednak sama znam osoby, które nie były w izolatorium z różnych przyczyn, czasem prozaicznych jak np. to, że nie znają chińskiego i kierownik placówki nie chciał ich przyjąć. Jeżeli chodzi o warunki, jakie się zastanie, to niestety loteria. Najlepsze wydają się izolatoria w halach targowych, jednak nie ma w nich miejsca dla wszystkich, więc trzeba było zbudować ich więcej w całości od zera. Między mieszkańcami krążą nazwy izolatoriów, w których jest najgorzej i są to między innymi izolatorium na Nanhui i Wenjiadang, gdzie pacjentów zawieziono po prostu do nieskończonych baraków, gdzie nie było drzwi, a łóżka zbite zostały z palet.

W twoim vlogu na Youtubie mówiłaś, że musisz przygotować plan opieki nad kotami na wypadek, gdybyś trafiła do izolatorium. Widziałaś informacje o tym, by ktoś musiał zostawić swoje zwierzęta bez opieki? 

Niestety bardzo dużo. W internecie krążą poradniki, jak przygotować zwierzę tak, aby mogło samo przetrwać tydzień czy dwa w domu. Na pewno pomaga tutaj fakt, że Chińczycy lubują się w technologiach: wielu ma w domach kamery do podglądania swoich psów czy kotów, automatyczne podajniki z jedzeniem też są powszechne. Zostawienie zwierzaka na tydzień czy dziesięć dni samego zawsze będzie dla niego stresem, ale niektórzy zwyczajnie nie mają wyboru, a sąsiedzi nie są chętni, żeby przyjmować do siebie zwierzęta osób z pozytywnym wynikiem.

W Shenzhen zorganizowano specjalne miejsca dla zwierząt osób w kwarantannie, jednak Szanghaj ma tyle problemów na głowie, że na razie nie ma na to szans. Jeżeli ktoś ma sąsiadów ze zwierzętami, tak jak w moim przypadku, to rzeczywiście warto spróbować dogadać się z nimi, gdyż oni sami też na pewno martwią się o swoje psy czy koty.

Czy w innych miastach, w innych częściach Chin także pogarsza się sytuacja epidemiczna?

Tak, ale to bardziej zasługa strachu niż faktycznych liczb. Widząc co dzieje się w Szanghaju, inne miasta zaczęły zamykać się przy dosłownie kilkunastu czy kilkudziesięciu przypadkach. Ich urzędnicy boją się reakcji rządu centralnego, który przy większej liczbie przypadków na pewno wyśle swoich przedstawicieli, którzy zaczną węszyć w mieście, a tego nikt nie chce. Jeżeli nawet Szanghaj ze swoją pozycją finansowego centrum kraju nie znajduje się pod żadnym parasolem ochronnym, to co rząd centralny może zrobić w mniejszym mieście? Żadne z nich nie chce stać się teraz drugim Szanghajem, więc na przykład Guangzhou zaczęło masowo testować całą populację przy dosłownie dwudziestu przypadkach. Jeszcze kilka dni temu z danych wynikało, że na całkowitym lub częściowym lockdownie jest około 20 proc. obywateli Chin.

Czy wiadomo cokolwiek o perspektywie na kolejne dni lub tygodnie, jak długo mogą obowiązywać obostrzenia?

Na razie wiadomo tyle, że do 20 kwietnia rząd Szanghaju miał osiągnąć tzw. community level zero-covid - czyli "wyczyszczenie" wszystkich przypadków COVID-19 wśród osób, które nie są na kwarantannie centralnej. Jeżeli ta data została podana do wiadomości publicznej, to możliwe, że taki termin wyznaczył miastu Pekin. Widać więc, że rząd lokalny jest zdesperowany. Zaczęto masowo wywozić do izolatorium bliskie kontakty osób zakażonych czy nawet w niektórych przypadkach całe osiedla, na których przypadków było dużo. Kilka dni temu ogłoszono też dopłaty do powrotów dla pracowników migrantów (czyli osób z innych prowincji pracujących w niskopłatnych pracach). Wielu z nich nie będzie miało innego wyboru, gdyż firmy stoją od prawie miesiąca, a zatrudniani zazwyczaj na czarno migranci zaraz nie będą mieli się za co utrzymać.

Tym, co na pewno przebiło się do zachodnich mediów, były informacje o protestach. Jakie jest podejście mieszkańców do polityki zero covid i twardego lockdownu?

Polityka zero-covid przez ostatnie dwa lata cieszyła się ogromną popularnością i była powodem do dumy wśród Chińczyków, którzy lubili podkreślać jak to w tym kraju jest bezpiecznie, w porównaniu na przykład do Zachodu. Na pewno ogromnym spoiwem całego tego przedsięwzięcia był strach przed zakażeniem. Gdy w Europie każdy znał już kogoś, kto przeszedł covid, w Chinach liczby te były tak niskie, że dla wielu był on legendą. Codzienne wiadomości ze Stanów Zjednoczonych wprawiały wielu obywateli w osłupienie, bo dla większości covid, nawet w 2021 roku, był tym, co pamiętano z Wuhan - respiratorem i śmiercią.

W Szanghaju sytuacja zmieniła się jednak diametralnie w tym miesiącu. Ponad 300 tysięcy przypadków w sumie oznacza, że teraz już praktycznie każdy zna kogoś, kto miał pozytyw wynik testu. I zdecydowana większość to osoby bezobjawowe. Oznacza to, że zero-covid stracił to spoiwo w postaci strachu przed samym zakażeniem. Teraz Szanghajczycy bardziej obawiają się konsekwencji administracyjnych, które wiążą się z wywiezieniem do izolatorium. Zrozumienie i cierpliwość mieszkańców tego miasta jest więc na wyczerpaniu, szczególnie że do mediów przebijają się głosy specjalistów takich jak Zhong Nanshan (główny doradca epidemiologiczny Chin z początków pandemii), który w anglojęzycznym magazynie naukowym opublikował artykuł z tezą że Chiny powinny się otworzyć i porzucić politykę zero-covid.

 
Więcej o: