Od początku rosyjskiej agresji władze Ukrainy, na czele z prezydentem Zełenskim, apelują do Zachodu o dostawy sprzętu wojskowego. Apel skierowany jest przede wszystkim do członków NATO jako naturalnych sojuszników Kijowa. Sojusz nie od razu zaangażował się w dozbrajanie ukraińskiej armii, ale kiedy już się na to zdecydował, zacząć zaopatrywać Ukraińców w broń defensywną. To pozwoliło skutecznie postawić tamę rosyjskiej ofensywie, zmusić Putina do odwrotu i, przynajmniej tymczasowej, rezygnacji z podboju całej Ukrainy.
Sytuacja jest jednak dynamiczna. Rosyjskie wojska wycofały się w okolice Donbasu, gdzie w najbliższych tygodniach rozegra się decydujące starcie tej wojny. Wszystko zmieniły też makabryczne odkrycia ukraińskich wojsk w obwodzie kijowskim - Rosjanie dopuścili się zbrodni ludobójstwa w Borodiance, Buczy, Irpieniu, Hostomelu i kilku innych miejscowościach. W ostatnich dniach mieliśmy również niepotwierdzone informacje o użyciu przez Rosjan broni chemicznej w Donbasie, a także - tu już potwierdzone - doniesienia o tym, że rosyjskie wojska używają mobilnych krematoriów, żeby zatrzeć ślady po swoich zbrodniach wojennych w Mariupolu.
Właśnie ta ostatnia kwestia - masowe mordy na ludności cywilnej - zdaniem analityków może, a wręcz powinna, przesądzić o zmianie podejścia Zachodu. Mówiąc wprost: najwyższy czas, żeby Zachód zaczął zaopatrywać Ukrainę również w broń ofensywną. Od początku wojny NATO dystansuje się od jakichkolwiek działań w Ukrainie, podkreślając, że ta wojna nie dotyczy NATO, a zaangażowanie się w nią w jakimkolwiek stopniu sprowokowałoby Kreml do eskalacji konfliktu. Nie ma więc mowy nie tylko o udziale NATO-wskich żołnierzy, ale nawet ochronie ludności cywilnej czy zamknięciu przestrzeni powietrznej nad Ukrainą. W takiej sytuacji przekazanie ukraińskiej armii broni ofensywnej jest jedyną drogą do wyparcia Rosjan z terytorium Ukrainy, a tym samym uratowania suwerenności i integralności terytorialnej naszych sąsiadów.
Bardzo bezpośrednio powiedział o tym niedawno w wywiadzie dla Gazeta.pl gen. Ben Hodges.
Od miesięcy apeluję i powtarzam, co należy dostarczyć Ukraińcom i o co Ukraińcy proszą: rakiety i artylerię dalekiego zasięgu, pociski manewrujące, dane wywiadowcze, które pozwoliłyby im niszczyć sprzęt wroga, który przysparza im tylu problemów
- wyliczał były dowódca generalny Armii Stanów Zjednoczonych w Europie.
Więcej o polityce Władimira Putina i wojnie w Ukrainie przeczytaj na stronie głównej Gazeta.pl
Gen. Hodges ostro skrytykował zachowawczą postawę NATO wobec Rosji, zwłaszcza w kontekście przewagi militarnej Sojuszu nad Kremlem.
Na Zachodzie debatujemy o naszym własnym strachu, przesadzamy i wyolbrzymiamy zagrożenie ze strony Rosji. Jeśli się nie przeciwstawimy, sytuacja się nie zmieni
- ocenił. Dopytywany o zagrożenia płynące z bardziej zdecydowanej postawy wobec Rosji, odparł:
Oczywiście, że ryzyko istnieje. Myślę jednak, że jeśli Zachód będzie zjednoczony, jesteśmy w stanie pokonać ten strach. Ale to wymaga amerykańskiego przywództwa
Zachód zaskoczył Putina swoją jednością i solidarnością, a co za tym idzie - kolejnymi pakietami sankcji niszczącymi nie tylko rosyjską gospodarkę, ale również osobiste majątki popleczników kremlowskiej władzy. Brutalna prawda jest jednak taka, że Zachód wykorzystał już wszystkie bezkosztowe dla siebie opcje działania. Dzisiaj na stole została wyłącznie jedna bolesna dla Kremla rzecz - embargo na rosyjską ropę i gaz.
Sprawa jest niebagatelna. Z kilku powodów. Po pierwsze, jeszcze przed wojną te dwa surowce odpowiadały za 55-60 proc. rosyjskiego eksportu. Wskutek zachodnich sankcji już po rozpoczęciu inwazji na Ukrainę ten wskaźnik jeszcze wzrósł. Wynika z tego wprost, że rosyjska gospodarka wisi dziś na cienkim włosku, którym jest właśnie eksport ropy i gazu. Jeśli Zachód chce pognębić Putina, musi ten włosek przeciąć, nawet kosztem pewnych niedogodności dla siebie. Po drugie, wspomniany eksport surowców energetycznych to gigantyczne pieniądze, które Putin reinwestuje w kampanię wojenną w Ukrainie. Tylko w przypadku samej Unii Europejskiej, rosyjski skarbiec każdego dnia zasila miliard euro z tytułu opłat za surowce energetyczne. To krwawe pieniądze, z powodu których codziennie giną ukraińscy żołnierze i cywile. Wreszcie po trzecie, pozbawienie Putina pieniędzy na prowadzenie wojny i definitywne dociśnięcie rosyjskiej gospodarki może, choć nie musi, spowodować ruchy odśrodkowe na szczytach władzy na Kremlu, co byłoby wymarzonym (aczkolwiek mocno optymistycznym) scenariuszem dla Zachodu.
Ruchy odśrodkowe na Kremlu to zresztą kolejne zagrożenie, z którym musi liczyć się Putin. Już dzisiaj jego bliskie otoczenie ponosi duże koszt polityki rosyjskiego dyktatora wobec Ukrainy. Putin wciąż jest jednak zbyt silny, żeby ktokolwiek mógł mu się postawić. Poza tym, Rosja nadal ma szanse na odniesienie sukcesu w Ukrainie, chociaż mocno zredukowała już swoje oczekiwania - dzisiaj zależy jej tylko i aż na oderwaniu od Ukrainy Donbasu.
Co w takim razie mogłoby sprawić, że bezpośrednie zaplecze polityczne Putina albo wywarłoby skuteczny nacisk na swojego patrona, albo wręcz odsunęło go od władzy? Eksperci, z którymi w ostatnich tygodniach rozmawiała Gazeta.pl wskazują dwa główne scenariusze. Pierwszy, to sięgnięcie przez Putina w akcie desperacji po arsenał nuklearny (choćby tylko dla celów pokazowego uderzenia taktycznego). Drugi - doszczętne zrujnowanie rosyjskiej gospodarki i, przede wszystkim, majątków kremlowskich prominentów (dlatego tak ważne są rozbudowane sankcje personalne na oligarchów i współpracowników Putina), które przy jednoczesnym braku sukcesów militarnych będzie oznaczało, że Rosja poniosła w Ukrainie totalną klęskę na każdym polu.
Prof. Robert Service, historyk i sowietolog, autor poświęconej kulisom rosyjskiej polityki książki "Na Kremlu wiecznie zima. Rosja za drugich rządów Putina":
(…) Putin jednak ma instynkt samozachowawczy. Ale jeśli chciałby użyć broni jądrowej, przekroczyłby czerwoną linię, za którą zagrożony byłby on sam i jego życie
Michał Kacewicz, dziennikarz Biełsat TV, specjalizuje się w tematyce obszaru postsowieckiego, autor książek o Putinie i wojnie w Donbasie:
Największą słabością Putina, właśnie z uwagi na zaburzoną percepcję świata i głębokie zanurzenie w swojej własnej narracji, jest skłonność do nadmiernego ryzyka. To może doprowadzić go do porażki. (…) Bardzo boi się przegrać. Porażka jest jego największym lękiem. Kiedy poniesie porażkę definiowaną w ten sposób, że nie osiągnie zamierzonych celów w Ukrainie, zacznie się bać, że jego otoczenie uzna go za słabeusza i co prawda nie od razu, ale rozpocznie proces odsuwania go od władzy
Inwazja na Ukrainę wykluczyła Rosję - czy na dobre, to się jeszcze okaże - ze świata Zachodu. Świata, z którym mimo wzlotów i upadków Kreml był związany i politycznie, i ekonomicznie od czasu rozpadu Związku Radzieckiego. Dzisiaj Rosja musi szukać nowych sojuszników albo wzmacniać i pogłębiać relacje z sojusznikami dotąd drugoplanowymi. Kurs został już na tym polu wytyczony. Putin stawia na Chiny, Indie i Amerykę Południową.
Kluczową rolę odgrywają w tym przypadku Chiny, od lat coraz mocniej aspirujące do miana drugiego światowego supermocarstwa. Dla Kremla są idealnym wentylem bezpieczeństwa w kontekście zachodnich sankcji. Nie miejmy jednak złudzeń, że Rosja występuje w tej relacji z pozycji młodszego i znacznie słabszego brata. Patrząc tylko na gospodarkę, jeszcze przed wojną Chiny odpowiadały za 17,3 proc. światowego PKB; Rosja za jedynie 1,7 (dane Banku Światowego, 2020 rok). Wskutek inwazji na Ukrainę udział Rosji w światowej gospodarce jeszcze się skurczył.
Putin nie ma wyboru i musi stawiać na Pekin. Pekin ma wybór i nie musi stawiać na Putina. Ale Xi Jinping kalkuluje. Za utrzymanie na powierzchni rosyjskiej gospodarki (a tym samym również i samego Putina) może, prędzej czy później, oczekiwać poparcia Rosji dla strategicznych celów Chin nie tylko w regionie (m.in. kwestia niepodległości Tajwanu czy spór z sąsiadami o Morze Południowochińskie), a także w ujęciu globalnym (starcie o dominację ze Stanami Zjednoczonymi).
Dzisiaj Chiny nie potępiają Rosji za inwazję na Ukrainę i nie uznają rosyjskiej odpowiedzialności za ludobójstwa w Buczy i okolicznych miasteczkach, ale to może się szybko zmienić.
Możliwe, że Xi Jinping uzna, że sojusz z Rosją pociąga za sobą niespodziewanie wysokie koszty. To byłaby pożądana konkluzja
- oceniła w rozmowie z Bloombergiem Bonnie Glaser, dyrektorka programu azjatyckiego w think tanku German Marshall Fund.
Jeśli Xi Jinping uzna, że zacieśnienie relacji z Rosją jest właściwym wyborem i jeszcze podbije stawkę w tym kierunku, Stany Zjednoczone i ich sojuszników czekają w przyszłości znacznie poważniejsze trudności
- dodała.
Kluczem jest więc pokazanie Pekinowi, że Putin to karta, na którą nie opłaca się stawiać. W żadnym wymiarze - ani geopolitycznym, ani militarnym, ani gospodarczym. To samo Zachód musi pokazać reszcie świata. Tylko wtedy do Rosji faktycznie przylgnie niechlubne miano światowego pariasa. Bez wymiernego wsparcia Chin, zwłaszcza jeśli jednocześnie UE odetnie się od rosyjskich surowców energetycznych, Putin nie będzie w stanie opierać się Zachodowi i prowadzić pełnoskalowej wojny w Ukrainie. Będzie musiał ustąpić. Albo zostanie do tego zmuszony.
Chiny i Rosja podobnie postrzegają rzeczywistość międzynarodową, podzielają silny odruch antyamerykański, współpracują w dziedzinie obronności i energetyki, dzielą się doświadczeniami w zakresie kontroli własnych społeczeństw
- mówił w pierwszych dniach wojny w Ukrainie w rozmowie z Gazeta.pl dr Adam Eberhardt. Dyrektor Ośrodka Studiów Wschodnich (OSW) nie obawia się jednak, że Chiny skoczą za Rosją w przysłowiowy ogień:
W Pekinie nikt nie ma ochoty płacić rachunków politycznych za militarne eskapady Putina