W tym tygodniu w Szanghaju wypuszczono sześć tysięcy ludzi z przymusowych izolatoriów, a sześciu milionom pozwolono opuścić domy w związku z luzowaniem restrykcji - podaje agencja AP. W ostatnich tygodniach 25-milionowa metropolia mierzyła się z rekordową falą zakażeń na COVID-19, sięgającą 25 tys. przypadków dziennie.
W reakcji wprowadzono twardy lockdown i masowe testowanie w myśl polityki "zero tolerancji" dla wirusa. Niektórzy mieszkańcy musieli pozostać w domach na trzy tygodnie lub dłużej. Osoby z pozytywnym wynikiem zabierano przymusowo do izolatoriów.
Luzowanie obostrzeń jest stopniowe. Część z tych, których wypuszczono z domów, może przebywać tylko w swoich dzielnicach. Niektóre osiedla pozostają zamknięte.
Z w sumie 200 tys. przypadków jest to największe oficjalnie potwierdzone ognisko koronawirusa w Chinach od początku pandemii. Twardy lockdown sprawił, że niektórzy mieszkańcy zostali bez jedzenia, a rządowe dostawy nie docierały. Sfrustrowani ludzie protestowali, krzycząc z okien i balkonów.
Decyzję o zamknięciu całej 25-milionowej metropolii podjęto w 4 kwietnia. Blokada została nałożona na czas nieokreślony. Mieszkańcy cały czas musieli przebywać w swoich domach, zabroniono im wychodzenia nawet z ważnych powodów, takich jak zakupy spożywcze. Większość była zmuszona zamawiać jedzenie i wodę. Jednak wzrost liczby przypadków i przedłużenie lockdownu znacząco obciążyły dostawców i strony internetowe sklepów spożywczych.
Skutki twardego lockdownu szybko odbiły się na mieszkańcach. Zamknięci w domach, bez odpowiednich dostaw ze strony władz, nie mieli dostatecznie dużo jedzenia, ani możliwości zdobycia go. Protestowali przeciwko temu tak, by nie wychodzić z domu - krzycząc z balkonów. Władze wysyłały na osiedla drony, z których dawano komunikat: "Stosuj się do obostrzeń covidowych. Kontroluj swoją potrzebę wolności. Nie otwieraj okien ani nie śpiewaj".
W sieci pojawił się też nagrania, na których widać, jak ludzie są przymusowo zabierani z domów na kwarantannę.
W niektórych przypadkach mieszkańcy miasta - pomimo obostrzeń - wyszli protestować na ulicy. Jak podaje Reuters, w środę władze ostrzegły, że każdy, kto łamie restrykcje, spotka się z surową karą. W komunikacie policji wezwano, by "walczyć z epidemią wspólnym sercem" i "pracować razem nad szybkim zwycięstwem".
Na ulicach nie mogą przebywać nie tylko ludzie - wprowadzono też zakaz poruszania się samochodów, z wyjątkiem tych biorących udział w zwalczaniu epidemii. Władze walczą nie tylko z łamaniem obostrzeń, ale też ze sprzedawcami, którzy podnoszą ceny żywności. Ostrzeżenia wysłano 38 tys. podmiotów.
Szanghaj jest centrum finansowym i biznesowym o globalnym znaczeniu i - jak wskazuje Reuters - lockdown metropolii ma skutki dla wychodzące daleko poza Chiny. Ucierpią nie tylko lokalne biznesy, ale też łańcuchy dostaw. 11 firm z Tajwanu, głównie producentów elektroniki, zawiesiło pracę ze względu na brak dostaw z Chin.
Podczas gdy Szanghaj powoli luzuje restrykcje, epidemia może rozwijać się w innych częściach Chin. Kanton (Guangdong) w poniedziałek zamknął wjazd do miasta dla większości przyjezdnych po wykryciu 27 przypadków COVID-19. Na razie w 18-milionowym mieście nie wprowadzono lockdownu, ale część uczniów przeszła na edukację zdalną.