Zgwałcone kobiety i małe dziewczynki, bici i torturowani mężczyźni, trupy ze związanymi za plecami rękoma i ranami postrzałowymi z tyłu głowy, spalone ciała zamordowanych, zwłoki wrzucone do studzienek kanalizacyjnych, masowe groby. Nie ma właściwych słów, żeby opisać to, co ukraińska armia odkryła w podkijowskich Buczy, Irpieniu i Hostomelu. Nie ma słów, żeby opisać poziom zezwierzęcenia tych, którzy tej zbrodni się dopuścili.
Konkretnie: zbrodni ludobójstwa. Dokładnie tak. Coś, co w trzeciej dekadzie XXI wieku w Europie wydawało się zjawiskiem nie do pomyślenia. Coś, co w bieżącym stuleciu obserwowaliśmy jedynie w Darfurze, podczas wojny domowej w Sudanie, i Syrii (tutaj zbrodnie ludobójstwa wciąż nie zostały osądzone przez stosowne instytucje międzynarodowe). Nieco wcześniej, pod sam koniec XX wieku: Srebrenica, Ahmići czy Rwanda. W każdym z tych miejsc ofiary, w tym również dzieci, liczyliśmy w setkach, tysiącach albo nawet dziesiątkach i setkach tysięcy. Dzisiaj do tej listy dopisujemy Buczę, Irpień i Hostomel.
W takich sytuacjach Zachód lubi wyrażać oburzenie, przesyłać wyrazy wsparcia i odgrażać się, że "nigdy więcej".
Zabójstwa cywilów w Buczy dowodzą, że wojna na Ukrainie musi się zakończyć, a za jej powstrzymanie jest odpowiedzialny przywódca Rosji Władimir Putin
- oświadczył po zapoznaniu się ze skalą tragedii w obwodzie kijowskim sekretarz generalny NATO Jens Stoltenberg.
Tak, wojna w Ukrainie musi się skończyć i to jak najszybciej. Nie, odpowiedzialny za jej powstrzymanie nie jest Władimir Putin. A na pewno nie tylko on. To wygodna perspektywa, którą przyjął Zachód, na czele właśnie z NATO, żeby móc usprawiedliwiać trwanie w pozycji (wciąż dość biernego) obserwatora. Tymczasem na obserwacje tutaj nie ma już ani miejsca, ani czasu. To, co wydarzyło się w Buczy i okolicznych miejscowościach to nie koniec okrucieństw, a dopiero ich początek.
Więcej o masakrach ludności cywilnej w Ukrainie i sytuacji na froncie przeczytaj na stronie głównej Gazeta.pl
XVIII-wieczny filozof i polityk Edmund Burke zwykł mawiać, że "aby zło zatriumfowało, wystarczy, by dobry człowiek niczego nie robił". Chociaż od wypowiedzenia tych słów minęło ponad 200 lat, nie straciły niczego na aktualności. Przekonujemy się o tym w ostatnich tygodniach, patrząc na to, co Rosjanie wyprawiają w Ukrainie i co robi, a przede wszystkim czego wciąż nie robi, szeroko pojęty Zachód.
Zbrodnie wojenne Rosjan w obwodzie kijowskim ponad wszelką wątpliwość dowodzą, że w tej wojnie nie ma żadnych odcieni szarości. Jest czerń i biel. Oprawca i ofiara. Rosja i Ukraina. Zachód na poziomie deklaratywnym nie ma z tym rozróżnieniem problemu, jednak na poziomie czynów i optymalnej pomocy dla Ukrainy - już tak. Sankcje - owszem, ale nie najdotkliwsze. Pomoc militarna - tak, ale byle tylko nie rozzłościć Putina.
Tymczasem w walce ze złem - chyba nikt nie ma już wątpliwości, że Kreml w tej wojnie należy określać czystym złem - nie ma miejsca na półśrodki. Żeby je pokonać, czasami trzeba coś poświęcić. Energię, wygodę, spokój, pieniądze, może nawet poczucie bezpieczeństwa. Ale napiszę to jeszcze raz: inaczej się nie da.
Gdyby rządy państw zachodnich w ostatnich latach prowadziły taką politykę wspierania Ukrainy, również jej sił zbrojnych, jak obecnie, to pewnie do wojny by nie doszło. Putina prowokuje słabość
- mówił mi na początku tej wojny w wywiadzie dla Gazeta.pl dr Adam Eberhardt, dyrektor Ośrodka Studiów Wschodnich.
To samo od lat powtarzają inni cenieni analitycy od Wschodu, a także dyplomaci, którzy na Wschodzie pracowali. Tyran rozumie tylko jeden język i jest to język siły. Zachód musi nauczyć się mówić tym językiem do rosyjskiego dyktatora. Głośno i wyraźnie. Żeby nic mu nie umknęło. Jeśli Zachód okaże słabość albo choćby zawahanie, Putin to dostrzeże i wykorzysta. Tak, jak robił to przez ostatnie dwie dekady swoich niepodzielnych rządów na Kremlu. Pamiętajmy o tym także dlatego, że ceny za rozterki i słabość Zachodu nie zapłaci sam Zachód - na pewno zaś nie tu i teraz - tylko Ukraińcy. Tak jak cywile z Buczy, Irpienia czy Hostomela.
W tym miejscu część czytających ten tekst osób oburzy się, że autor nawołuje do rozpętania trzeciej wojny światowej, że chce niepotrzebnie ryzykować pielęgnowanym od dekad pokojem i dobrobytem cywilizowanego świata. Albo, w ostateczności, że chce wepchnąć Zachód w cudzą wojnę. Wojnę, w której Zachód nic nie może wygrać, a do stracenia ma wiele.
Nic bardziej mylnego. Zachód uwielbia się chlubić swoimi demokracjami, rządami prawa, troską o los jednostki, wrażliwością na potrzeby człowieka. Rzecz w tym, że z wyznawanymi wartościami jest tak, że czasami przychodzi moment, gdy nie wystarczy o nich mówić, a trzeba ich bronić. Czynem, nie słowem.
Wojna w Ukrainie to taki właśnie moment. Ktoś mógłby powiedzieć, że to po prostu regionalny konflikt dwóch postsowieckich państw. Tymczasem w Ukrainie rozgrywa się największe po drugiej wojnie światowej starcie cywilizacji. Opowiadającego się za pokojem, wolnością i dobrobytem Zachodu oraz kroczącej drogą podbojów, cierpienia i tyranii putinowskiej Rosji. Jeśli Zachód pozwoli Ukrainie upaść i odda ją we władanie Kremla, przegra to starcie. Ale nie miejmy złudzeń, nie przegra jedynie Ukrainy, przegra również swoją przyszłość. Bo Putin zobaczy, że może sięgnąć po więcej, zechce sięgnąć po więcej i w końcu po więcej sięgnie. I będzie to robił, aż ktoś w końcu go nie zatrzyma. Bo tak robili i robią krwawi tyrani.
Dla Zachodu pytanie dzisiaj jest tylko jedno: czy chce Putina zatrzymać tu i teraz, w Ukrainie, czy może poświęci miliony niewinnych ludzi, łudząc się, że rozwiązuje problem rosyjskiego zagrożenia. Tyle że ono i tak wróci - może nie za rok czy za dwa, ale wróci - tym razem podnosząc rękę na idylliczny świat zachodniej demokracji.
Wówczas Zachód będzie pod ścianą. Dzisiaj pod tą ścianą nie jest. Co więcej, dzisiaj pod ścianą jest Putin i jego imperium zła. Przygnieceni potężnymi sankcjami gospodarczymi i uwikłani w wojnę, o której można powiedzieć wszystko, ale na pewno nie to, że układa się po myśli Kremla. To Zachód występuje tutaj z pozycji siły. Tyle że albo jest tej siły nieświadomy, albo świadomie nie chce z niej skorzystać.
Jak powinien z niej skorzystać? W pierwszej kolejności, dopóki dowody są wciąż świeże, należy zapewnić komfort pracy i wszystkie potrzebne środki śledczym z Międzynarodowego Trybunału Karnego (MTK), którzy od 2 marca badają sprawę potencjalnego ludobójstwa. Na tym może się jednak nie skończyć, ponieważ część zachodnich państw nie podpisała, nie ratyfikowała bądź wycofała swój podpis pod Statutem Rzymskim, który powołał do życia MTK. Niewykluczone więc, że poza misją MTK powstanie też specjalny, międzynarodowy zespół, który będzie badać i wyjaśniać popełnione przez Rosjan w Ukrainie zbrodnie wojenne. Również takiemu zespołowi należy zapewnić pełną swobodę działania i wszelką pomoc organizacyjno-logistyczną. Winni masakry ukraińskich cywilów muszą zostać jak najszybciej odnalezieni i pociągnięci do odpowiedzialności. Cierpienie setek mieszkańców Buczy i innych miasteczek z obwodu kijowskiego nie może zostać zmarnowane.
Gdyby udało się zawiesić albo pozbawić prawa głosu Rosję w Radzie Bezpieczeństwa ONZ - po marcowej, niekorzystnej dla Moskwy decyzji MTK jest to prawnie możliwe - należałoby rozpocząć działania na rzecz wysłania do Ukrainy misji pokojowej, która przede wszystkim chroniłaby ludność cywilną przed takimi okrucieństwami, jakich Ukraińcy doświadczyli w obwodzie kijowskim. Droga do tego byłaby długa i trudna, należałoby m.in. przekonać do takiego scenariusza Chiny, ale jest to wykonalne. Zachód ma do tego narzędzia - dyplomatyczne, polityczne i, przede wszystkim, gospodarcze. Chiny wcale nie chcą umierać za Kreml i Putina, o czym polscy i zagraniczni analitycy mówią od samego początku wojny. Gdy Pekin zrozumie, że dalsze lawirowanie ws. inwazji na Ukrainę nie jest dla niego opłacalne, rzuci rosyjskiego dyktatora Zachodowi na pożarcie. Wszystko jest kwestią determinacji Zachodu.
Po drugie, należy ostatecznie pognębić Kreml sankcjami gospodarczymi. Zrównać z ziemią rosyjską gospodarkę. Bez żadnego kunktatorstwa. Tak, odczują to również obywatele krajów Zachodu, będą musieli dokonać pewnych wyrzeczeń. Ale, jak już napisałem wcześniej, to jest ten moment, gdy należy zachować się przyzwoicie. Przeliczanie ludzkiego życia i cierpienia na pieniądze i wygodę życia z przyzwoitością nie ma nic wspólnego. Nadzieją napawają kolejne badania opinii publicznej, które pokazują, że kolejne społeczeństwa (np. niemieckie czy polskie) są gotowe na taki krok i to ze świadomością jego konsekwencji.
Zatem: wykluczenie (albo przynajmniej zawieszenie lub pozbawienie prawa głosu) Rosji we wszystkich organizacjach międzynarodowych, odcięcie wszystkich białoruskich i rosyjskich banków od systemu SWIFT, zablokowanie tranzytu lądowego i morskiego z i do Białorusi oraz Rosji, natychmiastowe wstrzymanie importu rosyjskiej ropy naftowej i gazu ziemnego. Przed wojną ropa i gaz odpowiadały w Rosji za 55-60 proc. eksportu. W czasie wojny ten udział jeszcze wzrósł, bowiem zachodnie sankcje uderzyły w inne gałęzie eksportu. Tylko z samej Unii Europejskiej Kreml inkasuje miliard euro dziennie za swoją ropę. Miliard. Euro. Dziennie. To krwawe pieniądze, za które finansowani są zbrodniarze mordujący cywilów w ukraińskich miasteczkach. Bądźmy tego świadomi.
Wreszcie po trzecie, Zachód musi być odważniejszy w dozbrajaniu Ukrainy. Nikt nie wymaga od NATO angażowania w wojnę swoich wojsk ani nawet zamknięcia przestrzeni powietrznej nad Ukrainą. O to ostatnie wielokrotnie apelował prezydent Zełenski, NATO prośby konsekwentnie odrzucało, argumentując, że groziłoby to wywołaniem konfliktu na linii NATO - Rosja. Są jednak rzeczy, które NATO może i powinno zrobić. Absolutnym priorytetem jest przekazanie Ukrainie takiej ilości i takiego typu broni, jakiej Kijów dzisiaj potrzebuje. Nie tylko broni defensywnej, skazującej Ukraińców na długą i wyniszczającą wojnę z najeźdźcą, ale również ofensywnej, która pozwoli im odzyskać zajęte przez Rosjan tereny i zakończyć ten konflikt na swoich zasadach.
Tylko tyle i aż tyle. Tylko dla Zachodu, aż dla Ukrainy. Rosję i Putina można pokonać. Co więcej, można to zrobić bez wywoływania trzeciej wojny światowej czy angażowania wojsk NATO w rosyjsko-ukraiński konflikt. Trzeba tylko odwagi. Odwagi moralnej i odwagi w działaniu. Jeśli Zachodowi ich zabraknie, to darujmy sobie załamywanie rąk i pełne patosu słowa, gdy dotrą do nas zdjęcia i nagrania z kolejnych zmasakrowanych przez rosyjską armię miast, miasteczek i wsi. Miejmy wówczas świadomość, że jako Zachód też mamy na rękach krew tych ludzi.