Z ustaleń Bellingcat wynika, że objawy przypominające zatrucie pojawiły się u Abramowicza i ukraińskich negocjatorów - w tym posła Rustema Umerowa - po spotkaniach, które odbyły się 3-4 marca. Te symptomy, jak relacjonuje "Wall Street Journal", to m.in. łuszczenie się skóry na rękach i twarzy, bolesne łzawienie czy ból oczu.
Abramowicz i ukraińscy negocjatorzy uczestniczyli w nieformalnych, pokojowych rozmowach w Kijowie. Jak informuje Bellingcat, objawy otrucia w kolejnych dniach stopniowo zanikały. Potwierdza to "WSJ" - negocjatorzy i Abramowicz mieli już wrócić do zdrowia.
Według Bellingcat wspomniane objawy wskazywały na użycie substancji chemicznej. Alternatywą - choć mało prawdopodobną - jest użycie promieniowania mikrofalowego. Na kilka godzin przed feralnymi negocjacjami wszyscy otruci mieli jeść tylko czekoladę oraz pić wodę. Co ważne, czwarta osoba, która również je spożywała, nie odczuwała żadnych objawów.
Ofiary, według doniesień "WSJ", mają oskarżać o atak przedstawicieli Kremla przeciwnych rozmowom. Jak informuje z kolei Bellingcat, dawka i rodzaj użytej toksyny były prawdopodobnie niewystarczające, aby spowodować zagrożenie życia. Prawdopodobnie celem otrucia było przestraszenie ofiar.
Jak informuje "Wall Street Journal", Roman Abramowicz - wieloletni znajomy Władimira Putina - rozpoczął niedługo po ataku Rosji na Ukrainę równoległe wobec oficjalnych negocjacje. 3 marca, gdy miało dojść do otrucia, odbyło się jedno z takich nieformalnych spotkań.
Kilka dni temu "Wall Street Journal" pisał o tym, że prezydent Ukrainy Wołodymyr Zełenski miał zaapelować do prezydenta USA Joe Bidena, aby ten nie obejmował sankcjami Abramowicza. Na rosyjskiego oligarchę sankcje nałożyły już Wielka Brytania i Unia Europejska. Zełenski nie chciał komentować tych doniesień.
Pomimo podejrzenia otrucia, Abramowicz ma kontynuować negocjacje. Według nieoficjalnych informacji, pod koniec zeszłego tygodnia był widziany w Polsce.