W czwartek 24 lutego o godzinie 3 polskiego czasu rosyjskie wojska zaatakowały Ukrainę. Żołnierze uderzyli zarówno z ziemi, jak i z powietrza. Ukraińska armia stawia twardy opór, ale sytuacja zmienia się z minuty na minutę. Na stronie głównej Gazeta.pl prowadzimy relację na żywo.
14 marca Marina Owsiannikowa, w czasie głównego wydania wiadomości propagandowej stacji Pierwyj Kanał, stanęła za prezenterką z plakatem, na którym widniał napis "Nie dla wojny. Zatrzymać wojnę. Nie wierzcie propagandzie. Oszukują was. Rosjanie przeciwko wojnie". Opublikowała też wcześniej nagranie, w którym powiedziała, że wstyd jej za to, że uczestniczyła w tej propagandzie. Zdjęcia z programu szybko obiegły media na całym świecie, a sama dziennikarka została uznana przez wielu za symbol oporu i odwagi. Warto jednak dodać, że nie brakuje także krytycznych komentarzy i głosów wskazujących, że jej akcja była "wyreżyserowaną przez służby specjalne próbą odwrócenia uwagi od zbrodni popełnianych przez rosyjską armię w Ukrainie" - relacjonuje dw.com.
Dyrektor Pierwyj Kanału, w którym Owsiannikowa przepracowała 20 lat, niemal po tygodniu od głośnego incydentu, zabrał po raz pierwszy głos w sprawie dziennikarki. "Niedługo przed [prostestem - przyp. red.] i zgodnie z naszymi informacjami, Marina Owsiannikowa rozmawiała z brytyjską ambasadą. Kto z was odbywa rozmowy telefoniczne z zagranicznymi ambasadami?" - dopytywał podczas wystąpienia transmitowanego na Telegramie.
Jak relacjonuje jego słowa niezależna "Nowaja Gazieta", miał podkreślić, że gdyby nie obecna sytuacja, niedowiedziałby się mnóstwa rzeczy o swoich współpracownikach, z którymi pracował od dekad:
Spontaniczny wybuch emocji to jedno. Ale zdrada to coś innego. Zwłaszcza, kiedy ktoś zdradza swój kraj, zdradza nas wszystkich, ludzi, z którymi pracował ramię w ramię przez prawie 20 lat. Zdradziła nas na zimno, z pełną rozwagą, dla twardo wynegocjowanej premii. Nawiasem mówiąc, żeby nie stracić pensji, akcję z plakatem zaplanowała dokładnie tak, żeby najpierw dostać wypłatę.
"Zdrada jest zawsze osobistym wyborem, nie możesz kogoś przed nią powstrzymać czy uratować, nawet jeśli wcześniej wiesz o jego planach. Ale trzeba nazywać rzeczy po imieniu. Poza tym, gdyby dobrze znaną transakcję zaprzedania przyjaciela za 30 srebrników nazwano "impulsem serca", historia świata potoczyłaby się inaczej" - miał komentować.
Pomóż Ukrainie, przyłącz się do zbiórki. Pieniądze wpłacisz na stronie pcpm.org.pl/ukraina.
Dziennikarka udzieliła w międzyczasie także wywiadu, który opublikowała "Nowaja Gazieta". "Nie czuję się bohaterką. Oczywiście, to był akt odwagi, ale teraz przede wszystkim uważam się za wykończoną i zmęczoną osobę. Mój syn mi powiedział, że zrujnowałam życie całej rodziny, ale odpowiedziałam mu, że czasem trzeba zrobić coś lekkomyślnego, żeby życie stało się lepsze" - argumentuje w rozmowie.
Zaraz po zajściu w studiu, Owsiannikowa została zatrzymana, a następnie zwolniona. Wymierzono jej karę 30 tys. rubli (ok. 1200 złotych). Dziennikarka nie wyklucza, że zostanie wobec niej wszczęte postępowanie karne na mocy wprowadzonych niedawno przepisów, zakazujących mówienia o wojnie w Ukrainie. Jeśli tak się stanie, może jej grozić nawet wieloletnie więzienie. - Słyszałam, że wysocy przedstawiciele władz tego zażądali - mówi.
Pytana, dlaczego zdecydowała się na protest po wielu latach pracy dla prokremlowskiej telewizji, odpowiadała, że dojrzewała do tego przez długi czas, obserwując kolejne kroki podejmowane przez władze Rosji. - Rozpoczęcie wojny przeciwko Ukrainie było dla mnie punktem, z którego nie było powrotu - podkreśla. Jak opowiadała w rozmowie z "Nowaja Gazieta", na początku chciała dołączyć do protestów na ulicach, ale kiedy zobaczyła, że uczestnicy zgromadzeń od razu trafiają do policyjnych wozów i na posterunki, postanowiła zorganizować bardziej efektywny protest.
Najnowsze informacje z Ukrainy po ukraińsku w naszym serwisie ukrayina.pl
Od początku dziennikarka opowiadała, że władze telewizji oskarżają ją o współpracę z zachodnimi siłami. Przekonuje jednak, że protest był jej własną inicjatywą. - To był mój pomysł. Nie powiedziałam o nim nikomu. Nikt nic nie wiedział - podkreślała. Jak twierdzi, nie myślała wtedy o konsekwencjach, dopiero teraz zdaje sobie z nich sprawę. - Jestem wrogiem numer jeden - mówiła. Owsiannikowa podkreśla też, że nie chce wyjeżdżać z kraju, bo jest rosyjską patriotką, a także ze względu na swoje dzieci. Miała odmówić przyjęcia azylu politycznego od prezydenta Francji Manuela Macrona.
W Ukrainie odzywają się różne głosy - opisuje Roman Gonczarenko z "Deutche Welle". Z jednej strony prezydent Wołodymyr Zełenski podziękował dziennikarce: "Dziękuję tym Rosjanom, którzy nie przestają próbować rozpowszechniać prawdę. Zwłaszcza tej młodej kobiecie, która weszła do studia Kanału 1 z antywojennym plakatem" - mówił.
Z drugiej w mediach społecznościowych pojawia się jednak wiele opinii osób wątpiących w uczciwość Rosjanki. "Jak to jest, przez wiele lat podburzać do wojny, a potem nagle się przebudzić?" - pyta ukraiński pozarządowy Instytut Massmediów. "To, co widzę, nie odpowiada temu co jest mówione. Ta osoba mówi o swoich rodzicach i poczuciu wstydu jak spikerka w telewizji – bez żadnych emocji" - napisała jedna z internautek, nie kryjąc swojego sceptycyzmu.
Nie brakuje analiz, według których tamto wydanie wiadomości nie mogło być programem na żywo - właśnie z takich powodów. Wszystko miałoby być wyreżyserowaną przez służby specjalne próbą odwrócenia uwagi od zbrodni popełnianych przez rosyjską armię w Ukrainie. Praktycznie nie da się teraz sprawdzić, czy to prawda. Widać jednak, jak wielka jest nieufność wobec Rosji wśród Ukraińców - konkluduje Gonczarenko.
Tymczasem w najnowszej rozmowie z "Gazetą Wyborczą" Marina Owsiannikowa podkreśla: "Proszę przekazać Polakom, że nie jestem fejkiem". Twierdzi, że wszystkie krytyczne głosy to teorie spiskowe.
Najnowsze informacje z Ukrainy po ukraińsku w naszym serwisie ukrayina.pl.