JAN TRUSZCZYŃSKI*: Nie wiem, czy powinniśmy stawiać sprawę w ten sposób. Jest niewątpliwie w UE potrzeba pokazania sobie, Ukrainie i światu, że Ukraina bez cienia wątpliwości należy do rodziny demokratycznych narodów w Europie. Jest okazja zademonstrowania tego właśnie przez to, o co ubiega się Ukraina, czyli uznanie tego państwa za kraj oficjalnie kandydujący do członkostwa w UE.
Nadal nie możemy mówić, że członkostwo Ukrainy w UE to wyłącznie kwestia "kiedy". Rozmawiając o tym musimy patrzeć na sprawy w pewnym horyzoncie czasowym. Jednak jeśli UE utrzyma się jako organizacja, a Ukraina pozostanie państwem w pełni demokratycznym, to wydaje mi się pewne, że Kijów zostanie członkiem UE. Jednak na drodze do tego członkostwa najpierw musi wykonać niezbędną pracę, podobnie jak uczynili to inni kandydaci w minionych latach.
Nie patrzmy na to w kategorii zasług, tylko spełnienia wymogów członkostwa w pewnym politycznym klubie, jakim jest UE. Mamy nadzwyczajne okoliczności, ale nie sposób pominąć kryteriów członkostwa i procesu dochodzenia do niego. Przerobiła to w minionych latach duża grupa państw europejskich. Wszyscy, którzy spełniają unijne kryteria i wykonali tzw. pracę domową w ramach koniecznych reform, uzyskali status państwa członkowskiego.
Więcej o wojnie na Ukrainie i staraniach Kijowa o wejście do UE przeczytaj na stronie głównej Gazeta.pl
Od 2014 roku w Ukrainie dokonano bardzo wielu reform, nasz sąsiad wdrażając swą ambitną umowę o stowarzyszeniu z UE bardzo się już zbliżył w wielu dziedzinach do wymogów i standardów funkcjonujących w państwach Unii. To duży i trwały kapitał, na nim można i trzeba budować dalej, oby już znów w najbliższej przyszłości. Teraz to oczywiście zeszło na plan dalszy, bo teraz liczy się tylko jedno - obrona przed agresorem. Ukraina broni nie tylko siebie, ale wartości całego demokratycznego świata. Jest państwem frontowym zaatakowanym przez agresywną satrapię. Na poziomie dyskursu politycznego słowa, których używa prezydent Zełenski, są całkowicie na miejscu. Zresztą jego przemówienie na forum PE uważam za wspaniałe i słuchałem go z zapartym tchem. To nie zmienia jednak faktu, że pozostaje do przejścia pewien proces i duża praca do wykonania po obu stronach, żeby Ukraina mogła zostać członkiem UE. Musimy mieć świadomość, że wejście do UE nie jest czymś, co dokonuje się na pstryknięcie palcami.
To niezbędny krok w długim procesie. Nie ma długiego marszu bez postawienia pierwszego kroku, a pierwszy krok wymaga ruchu formalnego zgodnie z art. 49. Traktatu o Unii Europejskiej. Taki właśnie krok prezydent Zełenski w imieniu swojego państwa wykonał. Sytuacja Ukrainy, zaatakowanej przez rosyjskiego agresora, jest inna niż 30 lat temu sytuacja państw wówczas ubiegających się o członkostwo. Jednak elementy samego procesu akcesyjnego pozostają te same. My - mam tu na myśli Unię - musimy teraz zdecydować politycznie o uznaniu Ukrainy za państwo kandydujące do członkostwa w UE.
Powinno się to stać niezwłocznie. Mam nadzieję że powstała już masa krytyczna w niektórych państwach UE i w Parlamencie Europejskim szybko doprowadzi do jednomyślnej decyzji wszystkich 27 członków Unii.
Przede wszystkim, należy podkreślić, że nie ma standardowej długości trwania poszczególnych etapów procesu akcesyjnego. Ta procedura właśnie się zaczęła, bo Ukraina złożyła formalny wniosek o przyjęcie do Unii. Dziś jednak nie możemy jeszcze powiedzieć, kiedy Unia mocą decyzji politycznej nada Ukrainie status kandydacki, ile czasu zajmie niezbędna w procesie akcesyjnym opinia Komisji Europejskiej o tym wniosku, jak szybko po takiej - zakładam, oczywiście - pozytywnej opinii państwa UE zdecydują o podjęciu negocjacji akcesyjnych z Ukrainą.
Zgadza się, w przypadku Polski od ruchu, który 28 lutego wykonał prezydent Zełenski, do momentu wejścia w życie traktatu akcesyjnego upłynęło dokładnie 120 miesięcy, czyli równe dziesięć lat. W przypadku państw obecnie negocjujących swoje członkostwo w UE - pomijam Turcję, która jest zupełnie odrębnym przypadkiem - Czarnogóra negocjacje akcesyjne rozpoczęła w 2012, a Serbia w 2014 roku. Postęp negocjacyjny jest daleko poniżej wyjściowych założeń i oczekiwań.
Bardzo dobrze, że prezydenci tych ośmiu państw wyrazili takie poparcie, bo jest ono niezbędne i im więcej tego rodzaju głosów będzie, tym lepiej dla Ukrainy. Jednak decyzję w sprawie statusu oficjalnego kandydata do członkostwa w UE musi podjąć jednomyślnie 27 państw UE.
Jak już wskazałem, nie żadnych ram czasowych, nie ma automatyzmu. To jest zawsze decyzja polityczna, uwzględniająca stan i jakość demokracji w państwie ubiegającym się o członkostwo, ocenę stanu spraw na tle sytuacji w innych zainteresowanych członkostwem państwach, wpływ takiej decyzji na politykę w każdym z krajów Unii, a także dominujące w tych krajach opinie o przyszłym bilansie kosztów i korzyści wiążących się z nowym państwem członkowskim.
Nie dzieliłbym tutaj Unii na "starą" i "nową". Co prawda wczoraj z postulatem wystąpiło osiem państw ze wschodniej flanki UE, od Bułgarii po Estonię, ale stopień aprobaty, poparcia i zrozumienia dla europejskich aspiracji Ukrainy, Mołdawii czy Gruzji jest zróżnicowany zarówno w Europie Wschodniej, jak i w Europie Zachodniej. Oczywiście to zróżnicowanie jest większe na zachodzie, ale to nie znaczy, że możemy stosować tu prostą dychotomię "stara UE" - "nowa UE", gdzie "stara UE" jest przeciwko rozszerzeniu wspólnoty, a "nowa UE" tego rozszerzenia chce.
Pogłębianie i poszerzanie Unii to procesy toczące się równolegle od ponad 30 lat. Raz na plan pierwszy wysuwa się jeden, raz drugi. Od Unii oczekujemy sprawnego i skutecznego radzenia sobie z wyzwaniami globalnymi. Aby tak się działo, w niektórych obszarach przydałoby się na pewno pogłębienie stopnia integracji. Z tym, jak wiemy, od lat jest trudno. A skoro tak, to i apetyt na dalsze rozszerzanie Unii słabnie. Jest to zjawisko, które wcale nie występuje tylko na obszarze, który określa pan mianem "starej Unii".
To będzie oznaczało konieczność wielowymiarowej, nie tylko geopolitycznej, adaptacji i ze strony UE, i Rosji. Będzie to oznaczać rozszerzenie obszaru jednolitego rynku, wspólnej polityki zagranicznej i bezpieczeństwa. Ale zmiany dotkną nie tylko Rosji, krajów UE również. Dla tych ostatnich pojawi się szereg praktycznych konsekwencji wstąpienia Ukrainy do UE. Kijów zostanie największym beneficjentem funduszy strukturalnych i polityki spójności UE. To oznacza, że również Polska, która do tej pory była w takim uprzywilejowanym położeniu, będzie musiała dostosować się do nowej rzeczywistości.
Nie chciałbym tego nazywać stratą Ukrainy przez Rosję.
Putin z pewnością patrzy na to w ten sposób, ale my w UE liczymy, że Putin to nie jest cała Rosja. Za wcześnie spekulować, jak będzie wyglądać zmiana polityczna w Rosji, jakie konsekwencje dla samej Rosji przyniesie agresja wobec Ukrainy, ale spodziewamy się - myślę, że dość masowo - że będą one głębokie i kompleksowe. Rosja rządzona przez Putina nie chciała zgodzić się nawet na stowarzyszenie Ukrainy z UE. Dlatego w 2013 roku drogą m.in. szantażu i korupcji państwa ukraińskiego, metodą kija i marchewki, doprowadziła do tego, że prezydent Janukowycz złamał się i odmówił podpisu pod umową o stowarzyszeniu z UE.
To prawda. Sprawa wiązania się Ukrainy z UE z pewnością ma fundamentalny charakter dla putinowskiej Rosji, ale są też inne modele rządów i współpracy. Mądrzy i bardziej świadomi od Putina Rosjanie doskonale o tym wiedzą. Funkcjonowanie pod bokiem poszerzonego, dużego, jednolitego rynku, którego udziałowcem byłaby Ukraina, wcale nie musi być niekorzystne dla Rosji. Można sobie wyobrazić odwrotny scenariusz i bieg wydarzeń. To jednak wymaga zmiany paradygmatu myślenia. Rosja musi odejść od marzeń o przywróceniu "ruskiego miru" na dawnych terenach carskiego imperium czy Związku Radzieckiego, i pogodzić się z tym, że świat się zmienia, a Rosja musi znaleźć w nim dla siebie nowe miejsce.
* Jan Truszczyński - polski dyplomata i urzędnik państwowy; były ambasador RP przy Unii Europejskiej (1996-2001); były pełnomocnik Rządu ds. Negocjacji o Członkostwo RP w Unii Europejskiej (2001-03); były podsekretarz i były sekretarz stanu w MSZ (2001-05); były zastępca dyrektora generalnego i były dyrektor generalny Dyrekcji Generalnej ds. Edukacji i Kultury w Komisji Europejskiej (2009-14); były dyrektor zarządzający Fundacji Współpracy Polsko-Niemieckiej (2005-06); doradzał administracji ukraińskiej; wykładał na Uczelni Vistula i w Polskim Instytucie Dyplomacji; obecnie uczestniczy w pracy sieci Team Europe, mazowieckiej Rady ds. Unii Europejskiej oraz Konferencji Ambasadorów RP