Amerykanie nazywają coś takiego taktyką szoku i przerażenia. Takie określenie stało się bardzo popularne po inwazji na Irak w 2003 roku. Podczas przygotowań do niej i już w jej trakcie, nawet wojskowi mówili o "Shock and Awe" (ang. Szok i przerażenie/budzący strach oraz podziw). Określano w ten sposób kampanię uderzeń lotniczych i rakietowych, które miały sparaliżować iracką obronę i odebrać Irakijczykom wolę walki.
Teraz to określenie pojawiło się w amerykańskich mediach w odniesieniu do Ukrainy i potencjalnej rosyjskiej inwazji. Telewizja CBS podała w niedzielę, że według amerykańskiego wywiadu Władimir Putin już wydał rozkaz ataku. Ma on się zacząć między innymi od zmasowanego uderzenia na Kijów w rodzaju tego, co Amerykanie zrobili w 2003 roku w Bagdadzie. "Szok i przerażenie".
Nagranie ataku irańskich rakiet balistycznych na bazę USA w Iraku. Bardzo podobnie wyglądałoby rosyjskie uderzenie pociskami Iskander na bazy ukraińskie.
Jeśli Putin rzeczywiście podejmie, lub podjął decyzję o inwazji na pełną skalę, to jej rozpoczęcie od ataku tego rodzaju jest możliwe. Rosjanie mają ku temu możliwości i mogą chcieć z nich skorzystać. Celem nie jest stoczyć zacięte boje i wybić obrońców co do ostatniego, a potem rozpocząć okupację i terror. Celem jest podporządkowanie napadniętego państwa jak najmniejszym kosztem. Lepiej uderzyć z daleka, tak żeby przeciwnik nie mógł odpowiedzieć, stracił wiarę w walkę oraz szanse na wygraną, po czym się poddał. Nacieranie falami ludzi to już przeszłość. W praktyce należy się spodziewać kombinowanej operacji, w której czołgi będą tylko tłem. Na pierwszy rzut pójdzie lotnictwo, artyleria, wojska specjalne i cybernetyczne.
Rosyjskie siły powietrzne nie mają takiej przytłaczającej przewagi, jaką mieli Amerykanie w 2003 roku w Iraku. Nie mogą liczyć na zdewastowanie ukraińskiej obrony w ciągu pierwszych godzin operacji i przejęcie całkowitej kontroli nad przestrzenią powietrzną Ukrainy. Raczej nie będą więc przeprowadzać wielkich operacji w głąb terytorium ukraińskiego. Będą natomiast na pewno uczestniczyć w uderzeniu rakietowym, które odbędzie się z powietrza, morza i lądu. Rosyjskie bombowce strategiczne mogą z bezpiecznej odległości wypuścić dziesiątki rakiet manewrujących Ch-101, które mogą przelecieć ponad tysiąc kilometrów na małej wysokości i uderzyć z dużą precyzją we wskazany cel. Podobnie salwę kilkudziesięciu pocisków manewrujących Kalibr mogą odpalić okręty kilku flot zgromadzone na Morzu Czarnym. Do tego swoje dołożą brygady wojsk lądowych wyposażone w systemy Iskander. Razem złoży się to na falę dobrze ponad stu pocisków manewrujących i balistycznych w pierwszej fali, które będą w stanie sięgnąć celów w całej Ukrainie. Polecą głównie na duże, nieruchome i strategiczne obiekty, takie jak wojskowe centra łączności i dowodzenia (choć tu ich przydatność jest ograniczona, ponieważ nie nadają się do atakowania bunkrów), stacje radarowe, cywile centra telekomunikacyjne, budynki administracji, infrastrukturę energetyczną, lotniska i kluczowe węzły kolejowe.
Odpalenie rakiety Ch-101 z bombowca Tu-160 na cele w Syrii
Te rakiety będą najbardziej widowiskowym elementem operacji, ponieważ mogą wybuchać nawet w centrach miast, w zasięgu wzroku światowych mediów. Ciszej rozpocznie się działanie innego kluczowego elementu, czyli sił specjalnych - specnazu. Można być niemal pewnym, że Rosjanie już dawno rozmieścili w Ukrainie liczne grupy rozpoznawczo-dywersyjne. I nie chodzi tutaj o jakieś oddziały zaszyte gdzieś w lasach, ale grupy po kilku zwyczajnie wyglądających mężczyzn, jadących gdzieś razem samochodem, ukrywających się wśród ludności cywilnej, choć mających w bagażniku broń. Teraz zajmują się na pewno rozpoznaniem, czyli na przykład stwierdzeniem gdzie Ukraińcy rozproszyli swoje wojsko (no bo nie siedzi w koszarach), albo w jaki sposób najlepiej wysadzić jakiś kluczowy most, czy opanować lotnisko albo zaporę wodną na Dnieprze. W momencie wybuchu wojny specnaz ruszyłby do realizacji, czyli przeprowadzania zamachów na kluczowych urzędników, dowódców, czy wysadzania ważnych obiektów, które z różnych powodów nie nadają się na cel dla rakiet dalekiego zasięgu. Generalnie chodzi o sianie zamętu na zapleczu ukraińskiego wojska.
Równolegle do działań specnazu toczyłaby się już zupełnie cicha batalia w cyberprzestrzeni. Rosjanie dali się w ostatnich latach poznać jako zagrożenie na tym obszarze. Ataki wywodzące się z Rosji spowodowały już wiele problemów w infrastrukturze krytycznej w USA czy UE. Na przykład zakłócano system dystrybucji paliw czy pracę portów. Były to jednak działania na ograniczoną skalę, mające na celu głównie zarobek. Gdyby zapadła decyzja o wojnie, to skala mogłaby być zupełnie inna. Zostałaby podjęta próba sparaliżowania działania ukraińskiego internetu, bankowości elektronicznej czy systemów zarządzających komunikacją, łącznością i energetyką. Na przykład możliwe jest doprowadzenie do zawału systemu zarządzania ruchem na kolei, jak miało miejsce w styczniu na Białorusi.
W praktyce pierwsze godziny wojny mogą przebiegać dla przeciętnego Ukraińca w ten sposób, że obudzi go seria głośnych eksplozji gdzieś w oddali. Wysiądzie prąd. Nie będą działały zwykłe telefony, a sieć komórkowa ledwo. Podobnie internet. Trudno będzie się dowiedzieć, co się właściwie dzieje, może uda się z radia. Kontakt z rodziną będzie utrudniony. Zostaną świeczki, rozmowy z sąsiadami, oraz czekanie w atmosferze strachu i niepewności.
W odległości kilkudziesięciu kilometrów od granicy rosyjskiej sytuacja będzie wyglądać inaczej. Na dystans 20-30 kilometrów dolecą pociski z artylerii lufowej i lżejszych wyrzutni rakiet (ich zasięg maksymalny to około 40 kilometrów, ale nie będą stać na granicy). Na dalszy dystans z ciężkich wyrzutni rakiet, w tym na około stu kilometrów z najcięższych o nazwie Tornado. Rozpoznane pozycje ukraińskiego wojska na pewno znajdą się pod ciężkim ostrzałem od pierwszych momentów konfliktu. Zwłaszcza centra dowodzenia, składy amunicji i zaopatrzenia, parki sprzętu i umocnione pozycje. Rosyjska artyleria boleśnie pokazała Ukraińcom, do czego jest zdolna podczas wojny w Donbasie, gdzie była głównym źródłem ich strat i stanowiła nieocenione wsparcie dla separatystów.
Najmniej ważne w tej układance, przynajmniej początkowo, będzie klasyczne natarcie wojsk zmechanizowanych przez granicę. Można się spodziewać, że rosyjskie batalionowe grupy bojowe będą starały się unikać wkraczania do miast, czy toczenia walk o umocnione pozycje. Do ataków na kluczowe obiektu mogą też zostać rzuceni spadochroniarze z wojsk powietrznodesantowych. Trudne do zajęcia tereny będą izolowane, poddawane ostrzałowi przez artylerię, a główne natarcie będzie szło naprzód. Tak długo i tak daleko, jak to będzie konieczne politycznie, albo pozwoli na to wydolność logistyki i ukraiński opór. Biorąc pod uwagę, że z dużych rejonów koncentracji rosyjskiego wojska na Białorusi i w Rosji jest do Kijowa 150-300 kilometrów w linii prostej, to przy słabym oporze Ukraińców jest to dystans do pokonania teoretycznie w kilkadziesiąt godzin.
Kluczowe w konflikcie na pełną skalę będzie to, jak rosyjski "Szok i użas" (ros. przerażenie) wpłynie na Ukraińców. Czy ukraińskie elity polityczne na czele z prezydentem Wołodymirem Zełenskim nie uciekną, albo natychmiast wywieszą białą flagę? Czy wojsko nie rozejdzie się pod silną presją i nie zacznie panicznie wycofywać na zachód, ponosząc ciężkie straty? Problemem Ukraińców jest to, że raczej nie mogą liczyć na samodzielne zwycięstwo i odparcie agresji. Różnica potencjału jest zbyt wielka. Mogą jedynie jak najdrożej sprzedać skórę, zdobyć jak największą sympatię świata i zachować jedność, aby potem mieć najlepszą możliwą pozycję przy stole negocjacyjnym.
To wszystko przy założeniu, że z Kremla popłynie rozkaz o inwazji na pełną skalę. Nie jest to jednak przesądzone. Rosyjskie wojsko niezaprzeczalnie dostało rozkaz do przygotowania się do takiego zmasowanego ataku i jest do niego gotowe. Politycy mogą jednak wydać rozkaz przeprowadzenia operacji na mniejszą skalę. Pokazywaliśmy już na mapach, jak mogą wyglądać różne scenariusze. Mogą też w ogóle nie sięgnąć po opcję inwazji. Celem jest kontrola nad Ukrainą, nie wojna z Ukrainą. Wojna jest tylko środkiem i to bardzo kosztownym. Na razie groźba jej wszczęcia jest elementem nacisku, mającym złamać opór Ukraińców.