Rebelianci utrzymują, że ostrzał był prowadzony z ciężkich karabinów maszynowych, a także z moździerzy kalibru 82 i 120 milimetrów, które na mocy traktatu z Mińska powinny być wycofane z tego rejonu. Oskarżają oni stronę ukraińską o łamanie postanowień porozumienia z Mińska w sytuacji poważnego napięcia na granicy Ukrainy z Rosją.
Ukraińska armia zaprzeczyła tym oskarżeniom. Zaznaczyła zarazem, że siły przeciwnika ostrzelały pozycje ukraińskich sił rządowych.
- Nasze pozycje zostały ostrzelane z zabronionej broni (przez porozumienie mińskie - przyp.red), w tym z użyciem artylerii 122 mm, ukraińskie wojsko nie otwierało ognia w odpowiedzi - poinformowali przedstawiciele ukraińskich sił zbrojnych w rozmowie z agencją Reutera.
Przypomnijmy, że we wtorek rosyjski wysłannik do Unii Europejskiej Władimir Cziżow powiedział, że Rosja "nie zaatakuje Ukrainy tak długo, aż nie zostanie do tego sprowokowana". - Jeśli Ukraińcy przeprowadzą atak na Rosję, nie powinniście się dziwić, że będziemy kontraatakować. To samo zrobimy wtedy, gdy zaczną zabijać obywateli Rosji w jakimkolwiek miejscu - na przykład w Donbasie - ostrzegał.
W strefie przygranicznej pod pozorem przeprowadzania manewrów zgromadzono ponad 100 tysięcy rosyjskich żołnierzy z ciężkim sprzętem. Jak pisaliśmy na Gazeta.pl, według informacji Białego Domu wojsk Kremla stale przybywa.
Więcej najnowszych informacji ze świata przeczytasz na stronie głównej Gazeta.pl.
Choć Rosja deklaruje zakończenie ćwiczeń, przedstawiciele Białego Domu twierdzą, że deklaracje Kremla o wycofaniu części wojsk zgromadzonych wokół Ukrainy nie mają pokrycia w rzeczywistości i że Rosja w każdej chwili może przeprowadzić operacje mające stanowić pretekst do inwazji.
- Mamy potwierdzenie, że w ostatnich dniach Rosja zwiększyła liczebność swoich wojsk wzdłuż ukraińskiej granicy o 7 tysięcy, a część z tych oddziałów przybyła tam nie dalej jak wczoraj - powiedział na spotkaniu z prasą wysoki rangą przedstawiciel amerykańskiej administracji.
W Brukseli w czwartek o 12.30 odbędzie się nadzwyczajny szczyt z udziałem unijnych przywódców dotyczący groźby kolejnej rosyjskiej inwazji na Ukrainę. Liderzy 27 krajów mieli dziś w planach przylot do Brukseli na unijno-afrykański szczyt, który rozpoczyna się po 14.00. Zdecydowano więc, że wcześniej, podczas godzinnej narady, podsumują przygotowania do wspólnej odpowiedzi na wypadek gdyby Rosja zaatakowała Ukrainę.
Jest to szczyt nadzwyczajny, nieformalny, więc nie będzie tradycyjnych konkluzji ze spotkania. Może natomiast być wspólne oświadczenie 27-ki. Stanowisko Unii wobec tego, co dzieje się na Wschodzie, jest jednoznaczne.
- Rosja podjęła bezprecedensową eskalację wobec Ukrainy. Otoczenie tego kraju wojskami na niespotykaną skalę może być postrzegane wyłącznie jako działanie agresywne. Ta eskalacja jest zagrożeniem dla pokoju i bezpieczeństwa w Europie. Jest również zagrożeniem dla międzynarodowego systemu opartego na zasadach - mówił wczoraj w Europarlamencie przewodniczący Rady Europejskiej Charles Michel. Podkreślał, że Unia wciąż ma nadzieję na dyplomatyczne rozwiązanie kryzysu.
Jeśli rozmowy zawiodą i dojdzie na inwazji, wtedy Unia nałoży surowe sankcje i nie będą to tylko - jak mówiła przewodnicząca Komisji Europejskiej Ursula von der Leyen - restrykcje dyplomatyczne polegające na zamrożeniu aktywów.