Ukraina się nie cofa, więc Rosja szykuje się na połknięcie Donbasu. Projekty już w Dumie

Rosyjski parlament szykuje rezolucje apelujące do Władimira Putina o uznanie niepodległości Republik Donieckiej i Ługańskiej. Pierwsze głosowanie we wtorek. To może być wstęp do bezprawnego zagarnięcia ukraińskiego Donbasu i być może droga do przynajmniej chwilowej deeskalacji.

Dwa projekty stosownych rezolucji zaakceptował w poniedziałek jeden z komitetów Dumy i skierował pod głosowanie, które odbędzie się we wtorek. Nie oznacza to jeszcze ich ostatecznego przyjęcia i skierowania do prezydenta. Będzie jednak poważnym krokiem w tym kierunku, wygodnie dla Kremla zbiegając się z innymi wydarzeniami.

Zobacz wideo

Pokorny apel do prezydenta

Pierwszy projekt zgłosiła już w styczniu Partia Komunistyczna, która teoretycznie jest opozycją, ale w praktyce regularnie pomaga władzy. Między innymi robiąc to, czego Kreml otwarcie jeszcze nie chce robić. Czyli na przykład przedłożyć kontrowersyjny projekt, sygnalizując Zachodowi możliwość jego przyjęcia w przyszłości.

W poniedziałek swój wniosek o bardzo podobnej treści zgłosili deputowani kremlowskiej partii Jedna Rosja. Ma pewną istotną różnicę. Zakłada konsultacje z między innymi ministerstwem spraw zagranicznych, zanim ostatecznie apel zostanie wystosowany do Putina. - Przypuszczam, że projekt komunistów pewnie zostanie odrzucony, a ten kremlowski skierowany do konsultacji i wróci za pewien czas pod obrady - mówi Gazeta.pl dr Dariusz Materniak, redaktor naczelny portalu Polukr.net.

W projekcie deputowanych Jednej Rosji padają stwierdzenia, że Ukraina nie wywiązuje się z realizacji porozumień mińskich, podpisanych w 2014 i 2015 roku. Miały one być drogą do pokojowego rozwiązania konfliktu w Donbasie, ale ze względu na różnice co do ich interpretacji pozostają niezrealizowane do dzisiaj. Wobec tego, według projektu rosyjskich deputowanych, Rosja musi uznać niepodległość obu separatystycznych republik ze względów "humanitarnych i bezpieczeństwa". Ma to też zapewnić im większą możliwość obrony przed napaścią zewnętrzną. W domyśle ukraińską.

Kolejny szczebelek drabiny

Putin oczywiście nie musi się zastosować do apelu Dumy. Tylko może, ale to i tak już dużo, bo stwarza pozory legalności procesu. Nie Putin ot, tak sobie określa republiki separatystyczne niepodległymi, ale robi tak na prośbę demokratycznie (przynajmniej oficjalnie) wybranych reprezentantów narodu rosyjskiego. Kolejnym krokiem byłoby ogłoszenie sojuszu z Donieckiem i Ługańskiem, albo wręcz włączenie ich do Rosji po ewentualnym referendum wśród ich mieszkańców. W podobny sposób jak zrobiono z Krymem.

- Przypuszczam, że nawet gdyby zrobiono tam prawdziwe głosowanie, to większość ludzi żyjących w separatystycznych republikach by zagłosowało za przyłączeniem do Rosji. Ci, którzy tam zostali, są w znacznej części autentycznie prorosyjscy. Co więcej, od lat pozostają odcięci od innych źródeł informacji niż lokalna propaganda, która niezmiennie pisze o władzach w Kijowie per faszyści czy naziści - mówi dr Materniak.

Nic nie jest jeszcze przesądzone, bo Kreml może wygodnie sterować tym procesem zgodnie ze swoimi potrzebami. Na razie może jeszcze bardziej zwiększać presję na Ukrainę, co z jego punktu widzenia jest konieczne po fiasku rozmów w Berlinie w czwartek i piątek. Odbywały się one w tak zwanym formacie normandzkim, czyli Francja-Niemcy-Rosja-Ukraina. Dotyczyły realizacji porozumień mińskich, na co naciskają Rosjanie. Wizyta francuskiego prezydenta Emmanuela Macrona w Moskwie w miniony poniedziałek mogła dać Putinowi nadzieję, że Francja i Niemcy przymuszą Ukrainę do pewnych ustępstw. Ukraińscy negocjatorzy byli jednak podczas rozmów w Berlinie nieugięci i spotkanie skończyło się niczym.

Kilkanaście godzin później Amerykanie ze swojej strony jeszcze bardziej podnieśli ciśnienie, najpewniej kontrolowanymi przeciekami do prasy, o rzekomych ostatecznych przygotowaniach Rosjan do inwazji. Być może rzeczywiście po wydarzeniach w Berlinie Putin wydał wojsku rozkaz uruchomienia kolejnej fazy przygotowań, co zauważył amerykański zwiad. Nie jest jednak tak naprawdę pewne, że inwazja jest przesądzona, co oficjalnie mówi Biały Dom.

Według części amerykańskich komentatorów, takim podnoszeniem ciśnienia i głośnym mówieniem o tym, co może zrobić Putin, Biden i jego administracja chcą wytrącić Kremlowi z ręki element zaskoczenia. Sprawić, że nikt nie uwierzy w żadne prowokacje. Nie wszystkim to się jednak podoba. Najbardziej tym, którzy są w epicentrum tych wydarzeń. - Z punktu widzenia Ukraińców to co Amerykanie robią od piątku, a właściwie już od miesięcy, to ostre podgrzewanie atmosfery z korzyścią dla swojego interesu, ale już niekoniecznie z korzyścią dla Ukrainy - mówi dr Materniak.

- Owszem, od soboty widać przemieszczanie się rosyjskiego wojska ku granicy z Ukrainą, ale nadal nie jest to sytuacja taka, jaką widzieliśmy w marcu i kwietniu 2014 roku - mówi ekspert. Odwołuje się do okresu kiedy z jednej strony rosyjskie wojsko przeprowadzało aneksję Krymu i zaczynały się walki w Donbasie, ale jednocześnie znaczne siły stały na ukraińskiej granicy gotowe do inwazji na dużą skalę. - Wówczas stali niemal dosłownie na niej, a nie kilkanaście czy kilkadziesiąt kilometrów dalej, jak teraz - mówi dr Materniak.

Nie będzie kroku wstecz

Zagranie opcją uznania niepodległości obu republik separatystycznych i ich ewentualnego włączenia do Rosji na pewno znacznie skomplikuje i tak już skomplikowaną sytuację Ukrainy. - Choćby jeśli chodzi o perspektywy wstąpienia do NATO, bo trudno to by było zrobić z tak istotną częścią terytorium o nieuregulowanym statusie - mówi dr Materniak.

Kijów stanie też przed problemem, co zrobić dalej ze swoją polityką wobec Donbasu. - Oficjalnie Ukraina dąży do przywrócenia pełnej kontroli nad Donieckiem i Ługańskiem. Z punktu widzenia Kijowa to terytoria pozostające pod wrogą okupacją - mówi ekspert. Status obu separatystycznych republik pozostaje dzisiaj mocno niejasny. Faktycznie są pod kontrolą Moskwy, oficjalnie nie. Kiedy staną się przynajmniej w oczach Rosjan niepodległymi państwami, to na pewno obejmą je formalną ochroną. W końcu już od 2021 roku na masową skalę wydają ich mieszkańcom rosyjskie paszporty. Obywateli rosyjskich i rosyjskojęzycznych Kreml deklaruje natomiast bronić za wszelką cenę.

- "Niepodległe państwa" Donieckie i Ługańskie mogą posłużyć jako wygodne narzędzie dla Rosji do uzyskania pretekstu do inwazji na Ukrainę. Można sobie wyobrazić prowokację, kiedy dojdzie do ostrzału jakiegoś osiedla pod Donieckiem. Będzie to "niesprowokowany atak Ukrainy na niepodległe państwo sprzymierzone z Rosją". I już, mamy powód do ataku "w celu ochrony ludności cywilnej" - mówi dr Materniak.

Opcja zaakceptowania faktów dokonanych przez Kijów i spisaniu Donbasu na straty raczej nie wchodzi w grę. - Żaden poważny ukraiński polityk tego nie dopuszcza. Z jednego podstawowego powodu. Wszyscy zakładają, że jak ustąpi się Rosji w Donbasie, to zaraz wyciągnie rękę po Charków, potem Odessę i tak dalej - stwierdza ekspert.

Z drugiej strony uznanie niepodległości separatystycznych republik i ich włączenie do Rosji, albo przynajmniej związanie się z nimi sojuszem, może posłużyć Kremlowi jako sukces na potrzeby wewnętrzne. Być może zostanie to użyte jak sposób na przykrycie wycofania się z obecnej napiętej sytuacji, choć oczywiście z punktu widzenia rosyjskiego przywództwa nic szczególnego się nie dzieje. Ot ćwiczenia wojskowe i histeria Zachodu.

Zobacz wideo
Więcej o: